wtorek, 8 maja 2018

Siła matczynej miłości 💕 w nieco innym wydaniu, czyli recenzja Oscarowego hitu 🎬 Trzy billboardy za Ebbing, Missouri

CZEŚĆ! Film, o którym chciałabym wam dzisiaj opowiedzieć widziałam już jakiś czas temu, ale jakoś nie mogłam zebrać na jego temat ani jednego konkretnego słowa... A to wszystko przez to, jak bardzo mnie zmiażdżył - zarówno fabułą, jak i genialną grą aktorską! Ale nie będę wybiegać na przód i wszystko opowiem wam po kolei.
Zapraszam was na recenzję filmu Trzy billboardy za Ebbing, Missouri 👇  

Powiem wam szczerze, na film ten zdecydowałam się głównie dlatego, że chciałam zobaczyć, dlaczego ludzie się nim tak zachwycają. Był on wielki faworytem do wielu statuetek Oscara i przez długi czas większość mówiła tylko o nim. Fabuła w sumie również wydała mi się dość ciekawa, więc pomyślałam - w sumie czemu nie!


W Trzy billboardy za Ebbing, Missouri poznajemy historię Mildred Hayes - dość nietypowej, powiedziała bym, kobiety, która jakiś czas temu straciła córkę. Została ona brutalnie zgwałcona i zamordowana. Mildred, choć nie wygląda, jak typowa, wzorowa matka, nie może pogodzić się z tym, że nie aż do teraz nie znaleziono sprawcy tej okropnej zbrodni, a winą obarcza miejscową policję. Z racji tego, że sprawa przycichła, kobieta postanawia znaleźć inny sposób, żeby znów odnowić temat - wykupuje trzy billboardy, na których umieszcza niwy niewinne, ale jednak dla większości mieszkańców Ebbing, treści. Oczywiście o sprawie od razy robi się bardzo głośno. Od tego momentu kobieta zaczyna toczyć swoją małą wojnę z miejscową policją i wszystkimi, którzy nie stoją po stronie prawdy.


Gdy tak piszę dla was tą recenzję i przypominam sobie, o czym ten film tak na prawdę jest, dochodzę do wniosku, że fabuła nie wydaje się jakoś wielce widowiskowa. Jakaś tam kobieta walczy o sprawiedliwość w swój własny sposób. Jaki jest więc sukces tej produkcji - zdecydowanie genialna obsada aktorska! Nie wiem, czy wiecie, ale Trzy billboardy... rywalizował o Oscara za najlepszy film między innymi z Kształtem wody (recenzja klik) i choć był zdecydowanym faworytem, to właśnie z tą drugą produkcją przegrał. Ja na samym początku tego nie rozumiałam, bo zanim obejrzałam, myślałam, że skoro większość tak uważa, to właśnie tak będzie. Ale teraz, gdy obejrzałam i jeden i drugi film to już wszystko wiem - najlepszy film, zdecydowanie Kształt wody, najlepszy aktor drugoplanowy i aktorka pierwszoplanowa, ZDECYDOWANIE Trzy billboardy za Ebbing, Missouri 😍 Ja wam się przyznam, że o Frances McDorman, która wcieliła się w postać Mildred, dotychczas nie miałam zielonego pojęcia. Jednakże jako Mildred.... no to było po prostu WOW! Siedziałam i oglądałam ją jak zaczarowana. Jej postać była niesamowicie autentyczna i taka pełna tych wszystkich emocji, że tego zwyczajnie nie da się opisać. Frances zagrała taką wredną i zgorzkniałą babę, która nie da sobie w kaszę dmuchać, a zrobiła to wprost perfekcyjnie! Natomiast jeśli chodzi o drugą postać, czyli Oficera Jasona Dixona i wcielającego się w niego Sama Rockwell'a (którego akurat kojarzę z drugiej części Iron Mana), to do niego nie od razu się przekonałam. Chodzi mi tutaj głównie o samą postać. Na początku wydawał mi się wręcz dziwny i taki trochę sztuczny, jednak im dalej się zagłębiamy w tą historię, tym bardziej dostrzegamy, jak płynnie i z niesamowitą dokładnością zmienia się jego oblicze - a Sam Rockwell fantastycznie to zaprezentował. Jego postać określiłabym mianem właśnie takiego typowego głupiego osiłka z liceum, który za czasów szkolnych rządził wszystkimi, a w dorosłym życiu wydaje mu się, że nadal tak jest (a to kompletna bzdura). Ta dwójka fantastycznie wcieliła się w swoje role i tak jak mówiłam, to oni, w głównej mierze, przyczynili się do tego, że wszyscy się nad tym filmem zachwycają.


W samym filmie bardzo dużo się dzieje. W tym momencie muszę wspomnieć, że na pewno nie jest to produkcja dla każdego. Miejscami jest on bardzo wulgarny i agresywny, jednakże to wszystko ma swój pewien cel. Dzięki temu, moim zdaniem, twórcy chcieli oddać charakter tej małej amerykańskiej miejscowości, jak i całego stanu Missouri. Ta wulgarność i agresja nie są tam po to, żeby tylko przykuć uwagę widzów - one mają za zadanie nadać całej produkcji tej autentyczności i to jak najbardziej się udało. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdemu może to odpowiadać.
Fabuła jest dość prosta - po pojawieniu się billboardów Mildred, zaczyna się taka zabawa w kotka i myszkę pomiędzy nią, a policjantami (a konkretnie pomiędzy Oficerem Dixon'em) i niektórymi mieszkańcami. Działa to w mniej więcej taki sposób - przeciwnicy kobiety coś robią, żeby zagrać jej na nerwach, ona odpłaca im się ze zdwojoną siłą (a uwierzcie mi, ta kobieta jest tak agresywna, jak nikt inny!). Mimo tego schematu cała produkcja niesie za sobą dość ważne przesłanie, bo pokazuje, do czego człowiek jest zdolny, gdy chodzi o kogoś bardzo mu bliskiego. Taki człowiek nie zważa na innych, tylko zawsze idzie po trupach - dla dobra ukochanych. Dla mnie, pod tym względem produkcja ta jest fantastyczna.

Mówiąc krótko, Trzy billboardy za Ebbing, Missouri to fantastyczna produkcja, której największymi atutami są niewątpliwie aktorzy i sam jej charakter. Przedstawiona jest bardzo ciekawa i choć miejscami zabawna i dość mocna, to jednak chwytająca za serce. Jest również mocno specyficzna, dlatego z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu, jednak zdecydowanie warto dać jej szansę!








Tytuł oryginału: Three Billboards Outside Ebbing, Missouri

Reżyseria: Martin McDonagh

Scenariusz: Martin McDonagh

Gatunek: Dramat, Komedia, Kryminał

Produkcja: USA, Wielka Brytania

Czas trwania: 1 godz. 55 min.

Premiera: 2 lutego 2018 (Polska), 4 września 2017 (świat)

Obsada: Frances McDormand, Woody Harrelson, Sam Rockwell

Ocena: 8/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

wtorek, 1 maja 2018

O miłości bezdomnego mężczyzny 👨 do zagubionej kotki 🐈, czyli recenzja książki 📖 "Mój przyjaciel kot" Britt Collins


CZEŚĆ! Po książkę, o której chciałabym wam dzisiaj opowiedzieć, zdecydowałam się sięgnąć głównie dlatego, że jestem zdecydowaną kociarą i bardzo chciałam w końcu poznać jakąś powieść, która będzie poświęcona właśnie tym małym cwaniakom. Zawsze uważałam to za niesprawiedliwe, że tak wiele powieści i filmów zawsze powstaje o psach, a o kotach nikt nie chce opowiadać. Dantego bardzo się ucieszyłam gdy dowiedziałam się o historii Tabor i Michaela, która dodatkowo jest w pełni prawdziwa!
Jeśli więc jesteście ciekawi, jak poszła mi lektura książki Mój przyjaciel kot i czy warto po nią sięgać, koniecznie przeczytajcie całą recenzję! 👇

Szczerze to gdy tylko usłyszałam o tej książce i gdy dowiedziałam się, jaką historię w sobie zawiera, niesamowicie się na nią nakręciłam i dość dużo zaczęłam od niej wymagać. Miałam nadzieję poznać fantastyczną powieść napisaną genialnym stylem, który nie pozwoli oderwać mi się od lektury. I chociaż z tym pierwszym nie miałam najmniejszego problemu, to jednak z tym stylem autorki było dosyć średnio... Jednak zanim przejdziemy do szczegółów, chciałabym najpierw nakreślić wam trochę, o czym Mój przyjaciel kot jest.

Nasza przygoda z ów książką zaczyna się od poznania Michaela Kinga - bezdomnego czterdziestoparoletniego mężczyzny, który już od bardzo dawna mieszka na ulicach Portland. Jak każda taka osoba i Michael, zwany przez przyjaciół Węszycielem, ma swoją historię, która sprowadziła do na tą drogę i którą to poznajemy podczas lektury. Pewnego razu, wraz ze swoim  przyjacielem Stinsonem, mężczyzna znajduje zranioną, wychudzoną i bardzo przestraszoną kotkę Z racji swojej miłości do zwierząt, Michael postanawia przygarnąć na jakiś czas to małe stworzenie, bo wie, że długo na ulicach Portland by nie przeżyła. Opatruje więc jej rany, karmi ją i stara się stworzyć dla niej przyjemny kącik, jednocześnie próbując odnaleźć jej właściciela. Szybko wychodzi jednak na to, że nie tak łatwo odnaleźć pana kotki, którą nazywa Tabor. W końcu ta osobliwa para bardzo się ze sobą zaprzyjaźnia i wyrusza w podróż przez Stany. 
Równolegle poznajemy również historię Rona, czyli właściciela Tabor (a raczej Mata Hari). Poznajemy uczucia, jakie targają mężczyzną po stracie ukochanego zwierzaka, obserwujemy jego powolnie rozwijające się szaleństwo jednak co najważniejsze, razem z bohaterem cały czas trzymamy się nadziei, że Mata żyje i kiedyś do niego wróci.

Powyższy opis jest tylko takim ogólnym zarysem tego, co prezentuje sobą cała historia. Bardzo spodobało mi się to, że autorka postanowiła w swojej powieści przedstawić również wszystkie te emocje, jakie towarzyszom bohaterom i jakimi, przede wszystkim, obdarzają małą kotkę. To zaskakujące, jak takie jedno małe stworzonko może odmienić czyjeś życie i jak mocno człowiek może być do niego przywiązany.
Gdy w trakcie czytania uświadamiałam sobie raz za razem, że cała ta historia wydarzyła się na prawdę, jeszcze bardziej nie mogłam wyjść z podziwu nad wyjątkowością Tabor oraz nad tym uczuciem, jakie zarówno Michael, jak i Ron obdarzyli tego zwierzaka. Dodatkowo te wszystkie opisy zachowania kotki, ta jej mądrość i wyrozumiałość jeszcze bardziej chwyciły mnie za serce. Czytając książkę cały czas myślałam o tym, że tą historię powinien poznać każdy, kto nigdy nie doceniał kotów, Wszyscy zawsze myślą, że to psy są najlepszymi przyjaciółmi człowieka, a koty to tylko te urocze puchate stworzenia, które mają człowieka tak na prawdę gdzieś. Ta książka świetnie pokazuje, jak błędne jest myślenie tych, którzy nigdy nie mieli prawdziwego kontaktu z kotami. Choć sama po moim kocie widzę, że te zwierzęta mają swój własny charakter i nigdy nie będą robić tak, jak człowiek sobie wymyślił, to nie wyobrażam sobie tego, żeby mogły zachowywać się inaczej. One również czują głęboką więź ze swoim panem, chociaż pan to nie jest dobre słowo. Człowiek jest dla kota obrońcą i jego towarzyszem. To właśnie dzięki tej swojej indywidualności są one takie wyjątkowe i niesamowite.

Na początku wspomniałam o tym, że byłam zawiedziona stylem autorki no i niestety to jest prawda. Samą książkę czytało mi się bardzo źle, bo choć historia niesamowicie mnie ciekawiła, to jednak autorka opisała ją w taki nudny i bardzo dłużący się sposób, że mam wrażenie, że dobrnięcie do końca powieści zajęło mi całe lata. Było tutaj zdecydowanie za dużo zbędnych opisów - wiele rzeczy można byłoby skrócić, a i tak zachowałoby się cały sens i ważne elementy. Autorka nie potrafiła moim zdaniem przyciągnąć uwagi czytelnika - tą rolę wykonała w pełni historia Węszyciela i Tabor. Wydaje mi się, że gdyby nie to, książka byłaby dla mnie kompletną klapą. 
Już po zakończeniu głównej części książki mamy zawarty fragment, w którym autorka opowiada o swoim spotkaniu z poszczególnymi bohaterami, już po całej tej historii z Tabor. Opowiada tam o tym, jak dalej potoczyły się ich losy. Tam zrobiła to fantastycznie! Pisała z własnej perspektywy i przez to było widać, że wie o czym pisze i jak w pełni oddać charakter tych sytuacji. Dla mnie cała książka mogłaby zostać napisana w taki sposób.

Podsumowując więc, warto sięgnąć po książkę Mój przyjaciel kot tylko po to, aby poznać tą wspaniałą i wzruszającą historię Michaela, Rona i ich wspólnej kotki. Szkoda, że styl, w jakim została napisana książka tak bardzo wszystko psuje i zniechęca do do czytania. Ja, choć bardzo się cieszę, że poznałam losy Tabor, to jednak czuję się, jakbym całkowicie zmarnowała ten czas, który na to straciłam. Opowiedzenie tej historii miało spory potencjał - szkoda, że został on tak bardzo zmarnowany...
Czy polecam? I tak i nie. Tak, no bo wiecie - Tabor. Nie, bo styl skutecznie utrudnia czytanie.

Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu!







Tytuł oryginału: Strays

Autor: Britt Collins

Ilość stron: 328 stron

Wydawnictwo: Kobiece

Ocena: 6/10

📚 Wypożycz Mój przyjaciel kot Britt Collins w bibliotece! 📚
Copyright © 2014 About Katherine
Designed By Blokotek