piątek, 31 marca 2017

[85] FILMOWO: Sing

https://www.youtube.com/watch?v=1nZbHixvO3k
Tytuł oryginału: Sing
Reżyseria: Garth Jennings

Scenariusz: Garth Jennings

Gatunek: Animacja, Komedia, Musical

Produkcja: Japonia, USA

Czas trwania: 1 godz. 50 min.

Premiera: 6 stycznia 2017 (Polska), 11 września 2016 (świat) 

Obsada: Matthew McConaughey (Buster Moon - głos), Reese Witherspoon (Rosita - głos), Seth MacFarlane (Mike - głos), Scarlett Johansson (Ash - głos), John C. Reilly (Eddie - głos), Taron Egerton (Johnny - głos), Tori Kelly (Meena - głos)/Marcin  Dorociński (Buster Moon - głos polski dubbing), Małgorzata Socha (Rosita - głos polski dubbing), Krzysztof Jankowski (Mike - głos polski dubbing), Ewa Farna (Ash - głos polski dubbing), Adam Zdrójkowski (Johnny - głos polski dubbing), Katarzyna Sawczuk (Meena - głos polski dubbing)

Ocena: 8/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

Buster Moon już od dziecka marzył o tym, żeby mieć swój własny, wspaniały teatr. Dzięki ciężkiej pracy jego ojca, marzenie w końcu się spełniło. I choć z początku wszystko szło po prostu świetnie, czasy świetności teatru już dawno minęły i teraz Buster codziennie musi zmagać się z wieloma finansowymi trudnościami. Pewnego dnia zdesperowany, lecz nadal wierzący w swój teatr Buster wpada na pomysł, aby urządzić konkurs śpiewania dla wszystkich mieszkańców miasta. Jednakże przez pomyłkę nagroda, jaką ma otrzymać zwycięzca zostaje o wiele powiększona, przez co zgłasza się ogromna ilość chętnych. Każdy chce wygrać, każdy ma wyjątkowy głos, jednak nie każdy może być zwycięzcą.


Na Sing czekałam z wielką niecierpliwością właściwie od momentu, gdy tylko dowiedziałam się o tej animacji. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam jej zwiastun, po prostu się zakochałam i wiedziałam, że ten film będzie wielki. Spodziewałam się po nim na prawdę wiele, miałam wymagania i liczyłam, że się na nim nie zawiodę i choć już teraz po obejrzeniu Sing mogę śmiało powiedzieć, że na prawdę mi się on podobał, to jednak nieco odbiegło to wszystko od moich oczekiwań.

Myślę, że słusznie będzie powiedzieć, iż głównym bohaterem całej animacji jest ten wspaniały i niezwykle przystojny koala - Buster Moon - którego widzicie powyżej. Na wstępie koniecznie muszę wam powiedzieć pewną rzecz. Otóż w oryginale głosu tejże postaci udzielił Matthew McConaughey i chociaż ja oglądałam Sing z polskim dubbingiem, to na prawdę wiele razy patrząc na Bustera miałam wrażenie, jakby to była taka zwierzęca wersja Matthew. Na prawdę! Te ruchy, gesty - no wypisz, wymaluj Matthew McConaughey. Nie wiem, czy była to tylko moja bujna wyobraźnia, czy na prawdę przy tworzeniu tej postaci zastosowano coś z aktora, który udzielał mu głosu, no ale dla mnie Buster Monn to taki mały, słodki, koalowaty Matthew. Wracając jednak do tematu, Buster jest właścicielem pewnego wspaniałego teatru, który jednak zmaga się ostatnio z poważnymi kłopotami finansowymi. Śmiało można powiedzieć, że jest to wręcz ruina, w której nie odbywają się już żadne spektakle. Z racji tego jednak, że Buster na prawdę mocno kocha swój teatr, wpada na pomysł, który ma przynieść temu miejscu ponowny rozgłos i przyciągnąć widzów, którzy równoznaczni są ze wzrostem gotówki w oszczędnościach koali. Jednak przez starą i niedołężną już asystentkę Bustera - pannę Crawly - dochodzi do pewnego sporego zamieszania, które może doprowadzić bohatera do jeszcze większych kłopotów.


Jak się pewnie domyślacie, w całej animacji znajdziemy na prawdę dużo muzyki. Dobrze, czy źle spytacie... Zdecydowanie dobrze! Osobiście nie jestem jakimś wielkim wrogiem piosenek w bajkach, jednak zdarza się często, że niektóre na prawdę mocno mnie denerwują. Jednakże w Sing nie znajdziemy takich typowych utworów, jak w innych animacjach. W produkcji tej wszystko wiąże się z przesłuchaniem, a później show, w którym mają wystąpić zwycięzcy konkursu. Znajdziemy tutaj sporo fragmentów znanych nam piosenek (wiele nowszych, ale i kilka tych starszych) w naprawdę fantastycznym wykonaniu, a wszystko to połączone z przezabawnymi występami bohaterów, którzy postanowili spróbować swoich sił w przesłuchaniu. Niektóre z piosenek zostały tak fantastycznie dobrane do bohaterów i postaci zwierząt, że nie da się powstrzymać przy tym śmiechu - chociażby charakterystyczne trzy króliczki, które śpiewają piosenkę Nicki Minaj (można zobaczyć w jednym z zwiastunów). Nie da się więc ukryć, że jest to film muzyczny (nie mylić z musicalem, gdyż to spora różnica), jednakże myślę, że chyba nikomu to nie będzie przeszkadzać, bo to na prawdę ogromny atut całej animacji.


Ogromnym atutem animacji są też te liczne zwierzęta, które możemy w niej spotkać. Jest ich tam tak sporo i w to w tak ogromnej ilości, że myślę, iż każdego to zadowoli. Każdy z nich jest całkowicie inny i wyjątkowy. Mi najbardziej zapadła w pamięć grupa żółwiowych dziadków, którzy na przesłuchaniu śpiewali piosenkę o butach (... nie pytajcie), króliczki, o których wspomniałam już prędzej, żaby gimnastyczki oraz śpiewające pająki (płakałam ze śmiechu). Bliżej poznajemy tylko wybranych bohaterów, jednakże ci są w takim samym stopniu wyjątkowi i każdy z nich ma jakąś historię, która również pokrótce przedstawiona w animacji.

Historia przedstawiona w Sing jest stosunkowo prosta, jednak przez te wszystkie dodatki, czyli muzykę, bohaterów, zabawne momenty, itp, wyszło coś na prawdę fantastycznego. Choć jak wspomniałam prędzej, oglądając jeden z pierwszych zwiastunów, liczyłam na coś troszeczkę innego, to jednak nie zawiodłam się ani trochę i jestem w pełni zadowolona z tego co otrzymałam. 


Na wielką pochwałę zasługuje też sam soundtrack. Większość z piosenek przedstawionych w pełni w filmie została na prawdę dobrze zrobiona. Aktorów natomiast użyczających poszczególnym postaciom swoich głosów przydzielono do najbardziej pasujących im utworów. Moją ulubioną piosenką został tu niewątpliwie utwór Set It All Free, którą na finałowym występie zaprezentowała Ash, a zaśpiewała go dubbingująca ją Scarlett Johansson. Nawiasem mówiąc, nie wiedziałam, że Scarlett ma taki świetny głos! Szkoda, że sama nie nagrała kilku rockowych piosenek, gdyż jej głos na prawdę świetnie się do tego nadaje (kto jeszcze nie słyszał, polecam).

Na koniec powiem jeszcze parę słów na temat polskiego dubbingu. Muszę przyznać, że ten został również bardzo dobrze zrobiony - głosy zostały świetnie dobrane do poszczególnych postaci i na prawdę nie mam się tutaj do czego przyczepić. Cieszę się bardzo, że zrezygnowano ze śpiewania piosenek prze polskich aktorów dubbingujących. Jedynym wyjątkiem była tutaj wspomniana wcześniej przeze mnie piosenka, którą śpiewała Ash, której głosu w polskim dubbingu udzieliła Ewa Farna. I chociaż zdecydowanie wolę tą oryginalną wersję Scarlett, to ta Ewy była też niczego sobie, 


Myślę, że śmiało mogę nazwać Sing kolejną świetną animacją, którą zwyczajnie trzeba obejrzeć. Zdecydowanie wyróżnia się na tle innych bajek i to jest na prawdę ogromny atut całej tej produkcji. Z całą pewnością jeszcze nie raz będę wracała do wersji z polskim dubbingiem, jednakże bardzo chciałabym poznać wersję oryginalną z polskimi napisami - strasznie ciekawi mnie, jak chociażby Matthew, czy Tori Kelly poradzili sobie z udzielaniem głosu swoim postaciom. Jeśli więc jeszcze Sing nie widzieliście, koniecznie, ale to koniecznie zmieńcie to jak najszybciej!


Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony imdb.com

czwartek, 30 marca 2017

[154] Silver. Trzecia księga snów


Tytuł oryginału: Silber- Das dritte Buch der Träume
Autor: Kerstin Gier
Cykl: Silver - księgi snów
Tom: 3
Ilość stron: 456 stron
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ocena: 8/10

Z marzeń sennych można się bardzo wiele dowiedzieć - pogrzebać w świadomości i podświadomości. Można też popchnąć śniącego do czynów, których nigdy nie dopuściłby się na jawie. Strach pomyśleć, co mogłoby się zdarzyć, gdyby taka moc trafiła w niewłaściwe ręce...

Niestety to już się stało: Arthur rośnie w siłę, Secrecy wie coraz więcej, a Anabel po wyjściu z wariatkowa znowu pojawia się na korytarzu i złowieszczo przypomina o tym, od czego wszystko się zaczęło. Liv, Henry i Grayson muszą połączyć siły, żeby chronić siebie i swoich bliskich przed zagrożeniem, które czyha w snach.
[opis pochodzi z okładki książki]

No i stało się - Anabel wróciła ciągnąc za sobą ponownie bajeczki o Panu Mroku i Ciemności, a Arthur mimo chwilowego spokoju nadal planuje co zrobić, by jeszcze bardziej tylko uprzykrzyć życie innym. Sprawa staje się coraz bardziej poważna, korytarze w Krainie snów nie są już tak bezpieczne jak dotychczas. Nie wiadomo bowiem, pod jaką postacią może czaić się zło. Anabel i Arthur rosną w siłę, co oznacza, że Liv, Henry oraz Grayson muszą zrobić wszystko, aby ich powstrzymać - na szali bowiem stoi życie ich i ich bliskich. Czy uda im się powstrzymać zło?

W serii Silver - księgi snów zakochałam się już od pierwszego tomu, przez co z niecierpliwością wciąż obserwowałam rozwijającą się akcję i kibicowałam ulubionym bohaterom (oczywiście tym dobrym!). Trochę więc jest mi smutno, że przygoda ta dobiegła końca. Cały czas zaskakuje mnie to, jak mimo dość mrocznych wątków, jakie możemy znaleźć we wszystkich powieściach serii, wszystkie trzy tomy zawsze potrafiły poprawić mi humor. Chyba jeszcze nigdy nie trafiłam na powieść, która byłaby tak pozytywna i zabawna, jak wszystkie poszczególne księgi tejże serii. Po zakończeniu Silver. Drugiej księgi snów (recenzja klik) byłam na prawdę mocno ciekawa tego, czy w końcu autorka w finałowym tomie rozwiąże przed swoimi czytelnikami wszystkie niewyjaśnione tajemnice. Chciałam dowiedzieć się, o co tak na prawdę chodzi z całą tą sprawą z demonem, któremu tak wiernie służy Anabel (czy rzeczywiście jest to prawda i bohaterowie będą musieli zmierzyć się z przerażającymi siłami nadprzyrodzonymi, czy przeciwnie - to kolejna bajeczka wymyślona przez szaloną Anabel), jak rozwinie się sytuacja z coraz bardziej niebezpiecznym Arthurem, no i przede wszystkim - kim jest tajemnicza plotkara Secrecy?! Tym, którzy lekturę Trzeciej księgi snów mają jeszcze przed sobą mogę powiedzieć jedynie, że w końcu cała prawda wyjdzie na jaw i uwierzcie mi, będziecie nią na prawdę mocno zaskoczeni.

Wcześniej, zanim zabrałam się za finałowy tom doszły mnie słuchy, że wypada on raczej kiepsko na tle poprzednich dwóch ksiąg. Trochę zaczęłam się tym obawiać - w końcu poprzednimi razu bawiłam się na prawdę świetnie zagłębiając się w życie Liv i szkoda by było zmarnować tak dobrą serię kiepskim zakończeniem. Moje obawy jednak bardzo szybko się rozmyły. Szczerze, to nie wiem za bardzo, co komuś mogło się tutaj nie podobać - moim zdaniem książka ta utrzymała tak samo świetny poziom, jak dwie poprzednie i śmiało można powiedzieć, że jest to na prawdę dobre zakończenie całości. 
W serii Silver - księgi snów zakochałam się głównie dzięki temu fantastycznemu humorowi, który towarzyszy nam praktycznie na każdym kroku. Historia jest nim przepełniona i w każdym jej elemencie można go znaleźć. I tym razem się nie zawiodłam, a nawet utwierdziłam w przekonaniu, że Kerstin Gier to zwyczajnie świetna autorka. Jakiś czas temu mignęło mi przed oczami, że Wydawnictwo Media Rodzina wyda poprzednią serię autorki Trylogię czasu jeszcze raz w całkiem to nowej szacie graficznej (nawiązującej bardzo do Silver - księgi snów). I choć jakoś nie ciągnęło mnie nigdy zbytnio do jej poznania, to chyba jednak się na nią skuszę (a niby nie powinno oceniać się książek po ich okładkach). Jestem strasznie ciekawa, czy i tam ten wspaniały humor autorki jest na porządku dziennym.

Co więcej mogę wam powiedzieć odnośnie Silver. Trzeciej księgi snów nie zdradzając wam jednocześnie za dużo z fabuły? .. Po prostu ją przeczytajcie. Jeśli jeszcze w ogóle nie mieliście styczności z tą serią, czy w ogóle z książkami Kerstin Gier, koniecznie czym prędzej po nią sięgnijcie, a jeśli poprzednie tomy są już za wami, a wy wciąż wahacie się, czy sięgnąć i po finałowy tom, rozwiewam wasze wątpliwości - gorąco i bardzo mocno zachęcam was do przeczytania Silver. Trzeciej księgi snów. Ja już żałuję, że mam całą tą historię już za sobą, ale myślę, że gdy będę miała nie za ciekawy humor i potrzebna mi będzie spora dawka dobrego humoru, na pewno powrócę do Silver, Henry'ego, Graysona, Mii, Lottie i wielu wielu innych wspaniałych bohaterów książek Kerstin Gier.

SILVER - KSIĘGI SNÓW:
silver. pierwsza księga snów | silver. druga księga snów | silver. trzecia księga snów


Za możliwość zapoznania się z zarówno Trzecią księgą snów, jak i z całą serią z całego serca dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina!

środa, 29 marca 2017

[153] Układ


Tytuł oryginału: The Deal
Autor: Elle Kennedy
Cykl: Off-Campus
Tom: 1
Ilość stron: 464 strony
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Ocena: 10/10

Ona ma właśnie pójść na pewien układ z niegrzecznym studentem…

Hannah Wells w końcu znalazła chłopaka, który wzbudził jej zainteresowanie. Wydaje się, że jest pewna siebie w każdym aspekcie życia, ale jeśli chodzi o seks i uwodzenie okazuje się, że ciągnie za sobą dotkliwy bagaż doświadczeń. Żeby zwrócić uwagę swojego wybranka, będzie musiała zainteresować go sobą. Chcąc osiągnąć cel, gotowa jest pójść na pewien układ i w zamian za udzielenie korepetycji nieznośnemu, wkurzającemu i zadufanemu w sobie kapitanowi drużyny hokejowej, zgadza się na fałszywa randkę…

On bez wahania przyjmuje niemoralną propozycję…

Garrett Graham od zawsze marzył o zawodowej karierze w hokeju, ale gdy średnia jego ocen na studiach gwałtownie spada, grozi mu katastrofa. Decyduje się pomóc pewnej brunetce, która chce wzbudzić zazdrość w innym chłopaku. Ona z kolei pomoże Garrettowi w nauce. Ale jeden nieoczekiwany pocałunek rozpala żar dwojga ciał i hokeista szybko uświadamia sobie, że udawanie nie wchodzi w grę. Musi teraz przekonać Hannah, że mężczyzna o którym marzy, wygląda dokładnie tak jak on… 
[opis pochodzi z okładki książki]

Gdy Hannah miała piętnaście lat, spotkała ją niewyobrażalna krzywda - na jednej z imprez została odurzona przez chłopaka z jej szkoły, a potem zgwałcona. Mimo bardzo wyraźnych dowodów, jej oprawcy wszystko jednak całkowicie się upiekło, a dziewczyna oraz jej rodzice wbrew prawdzie stali się wyrzutkami miejscowej społeczności. Hannah udało się jednak po części zostawić przeszłość za sobą. Dzisiaj jest pewną siebie studentką, która cały czas pnie się w górę. Pewnego dnia na jej drodze staje Garrett Graham - przystojny, jednak niezwykle arogancki gwiazdor uczelnianej drużyny hokejowej - który prosi ją o pomoc w udzieleniu korepetycji z etykiety. I choć z początku dziewczyna kategorycznie mu odmawia, z czasem zaczyna zauważać, że jednak warto wejść w układ z Garrettem...

O Układzie słyszałam już dawno, jednak dopiero po przeczytaniu jednej z pochlebnych recenzji uświadomiłam sobie, jak bardzo muszę się z nią zapoznać. Po raz kolejny okazało się, że nie potrzebnie zwlekałam tyle czasu, bo Układ to na prawdę genialna książka!
Szczerze, to gdy zastanawiam się nad plusami i minusami tej powieści, pozytywów znajduję na prawdę dużo, jednak negatywów nie dostrzegam praktycznie żadnych. Książkę pochłonęłam dosłownie jednym tchem i choć bardzo się cieszę, że poznałam zawartą w niej historię, to jednocześnie ogromnie żałuję, że mam ją już za sobą. Zazdroszczę każdej osobie, która dopiero co zdecyduje się po nią sięgnąć, gdyż sama bardzo chciałabym przeżyć to wszystko jeszcze raz.

Dzięki Układowi Hannah i Garret stali się jedną z moich ulubionych książkowych par - no po prostu uwielbiam ich! Niesamowicie czytało mi się te ich wszystkie przekomarzanki, które miejscami dosłownie doprowadzały mnie do łez. Bardzo podobał mi się charakter ich znajomości, na jaki zdecydowała się autorka, tzn. nie ten schematyczny, czyli nieśmiała i bardzo delikatna dziewczyna oraz cwaniaczek, który zmienia się pod wpływem tej dziewczyny, tylko dwójka bohaterów o niewyparzonych językach, którzy poznawali się stopniowo zadowalając się na samym początku rozkwitającą pomiędzy nimi przyjaźnią. Ucieszyło mnie, że w końcu ktoś przedstawił inny typ znajomości pomiędzy chłopakiem a dziewczyną i chociaż tamten jako tako mi nie przeszkadza, to jednak miło czytało się coś mniej schematycznego. Nie muszę chyba dodawać, że i ja poddałam się urokowi Garretta i wcale nie dziwi mnie, że Hannah stała się jego ofiarą. Jeśli chodzi właśnie o Hannah to w szczególności zapadł mi w pamięci moment, w którym dziewczyna udaje się do męskiej szatni, aby porozmawiać z Garrettem i wpada w sam środek nagich facetów - popłakałam się ze śmiechu! Uwierzcie mi, warto poznać tą książkę chociażby dla poznania właśnie tego fragmentu.

Sama historia wydawać by się mogła banalna, w końcu bez problemu możemy znaleźć podobne powieści, jednak dzięki stylowi autorki, jak i wszystkim tym wątkom, które postanowiła wpleść do środka zwyczajna historia stała się niezwykle wciągającą i fantastyczną przygodą. Elle Kennedy ma na prawdę lekkie pióro, nie znaczy to wcale, że to co pisze jest kiepskie. Całą książkę czyta się jednym tchem, zatraca się w fabule, by później ocknąć się dopiero po jej przeczytaniu. Ja osobiście uwielbiam takie właśnie historie.

Jedyne, co mogę powiedzieć wam na zakończenie to to, że pokochałam tą książkę całym sercem i już wiem, że z całą pewnością będę powracać do niej jeszcze nie raz. Dawno już nie trafiłam na powieść, która zachwyciła by mnie aż w takim stopniu i bardzo się cieszę, że Układowi się to udało. Z niecierpliwością czekam na moment, gdy ponownie będę mogła się w niej zatracić. Bardzo ciekawią mnie także jej kontynuacje i choć słyszałam, że druga część nie jest już aż taka fantastyczna, to jednak jestem pozytywnie nastawiona i liczę, że i tam będę się świetnie bawiła.
Powiem wam więc po prostu, POLECAM!

OFF-CAMPUS:
układ | błąd | podbój | the goal

poniedziałek, 27 marca 2017

[25] Książkowe zdobycze marca [2017]


W lutym przybyło do mnie na prawdę sporo książek (aż sama wciąż się dziwię, że aż tyle się ich uzbierało). Na szczęście dla mojego portfela, w marcu dość mocno ograniczyłam swoje wydatki i skończyło się na sześciu powieściach (w tym tylko na trzy wydałam własne pieniądze). Osobiście bardzo się z tego cieszę, bo choć oczywiście jak każdy książkoholik uwielbiam zdobywać nowe tytuły, to jednak zbyt dużo mam już w swojej kolekcji pozycji, które czekają na swoją kolej już od bardzo dawna. Poza tym, w ogóle nie mam już gdzie tych wszystkich książek upychać! Regał zawalony jest ogromnymi stosami, a ja mam wrażenie, że wystarczy chwila, aby to wszystko runęło. Jeszcze trochę i będę przeprowadzać się do nowego domu, gdzie mam mieć w końcu ogromną i wymarzoną biblioteczkę, więc do tego czasu muszę sobie jakoś radzić!

Tak więc, jeśli jesteście ciekawi moich książkowych zdobyczy marca, zapraszam do dalszej części posta!

Zakazane życzenie Jessica Khoury (zakup własny)
Tak na prawdę nie miałam w ogóle w planach sięgnięcia po tą książkę. Jakoś zbytnio mnie do niej nie ciągnęło i zwyczajnie postanowiłam sobie ją odpuścić. Jednak już jakiś czas temu zamówiłam sobie mojego pierwszego EpikBoxa i jak się okazało, to właśnie Zakazane życzenie było książką niespodzianką. Tak więc koniec końców na pewno ją przeczytam - kto wie, może nawet mi się spodoba!

Zatrzymaj mnie Abbi Glines (egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Pascal)
Chyba nie muszę ponownie mówić, że uwielbiam tą serię autorki i na każdy kolejny tom wyczekuję z wielką niecierpliwością. Bardzo zastanawia mnie, co autorka przedstawi w tym tomie, tym bardziej, że powrócimy na chwilę ponownie do Cage'a York'a, którego historię poznałam już wcześniej w Ocal mnie (recenzja klik). Trochę obawiam się, że ten tom okaże się być topową zapchajdziurą, jednak mimo wszystko już nie mogę doczekać się lektury.

Quidditch przez wieki J.K. Rowling (zakup własny)
Nawet nie wiecie, jak bardzo czekałam na ten moment, gdy Wydawnictwo Media Rodzina postanowi wznowić wydawanie tych trzech podręczników Hogwartu! Dotychczas udało mi się przeczytać jedynie Baśnie... bo tylko one były w mojej miejscowej bibliotece (z resztą tak, jak we wszystkich innych bibliotekach wkoło...). Mieszkam ok. siedemdziesiąt kilometrów od Poznania i moje poświęcenie, aby przeczytać pozostałe podręczniki było tak ogromne, że byłam gotowa specjalnie jechać do Poznania i stamtąd je wypożyczyć (koniec końców okazało się, że dostępny jest tylko jeden z nich i to na miejscu w czytelni...). Na zakup własnych egzemplarzy niestety nie było mnie stać (pierwsze wydania osiągają na prawdę sporą cenę w internecie), tak więc modliłam się o to, aby w końcu wydano je ponownie. Jak więc widzicie ktoś chyba wysłuchał tych moich modlitw i oto mam je! Moja radość w tym momencie na prawdę nie zna granic!

Baśnie Barda Beedle'a J.K. Rowling (j.w.)
j.w.

Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć J.K. Rowling (j.w.)
j.w.

Fobos 2 Victor Dixen (egzemplarz recenzencki od Moondrive Szop)
Choć w ogóle się tego nie spodziewałam, pierwszy tom Fobosa (recenzja klik) na prawdę mocno mi się spodobał. Autor miał na prawdę świetny pomysł, aby utworzyć bardzo niespotykane reality show, którego akcja odgrywać się będzie w kosmosie. Pierwsza część przyniosła ze sobą na prawdę zaskakujące zakończenie, dlatego nie było mocnych, aby powstrzymać mnie przez sięgnięciem po tom drugi. Właśnie dzisiaj się za niego zabieram i już nie mogę doczekać się, aż w końcu się dowiem, co autor tam dla nas uszykował.

Tak właśnie wyglądają moje książkowe zdobycze marca. Jestem bardzo ciekawa, czy czytaliście którąś z tych książek. Co polecacie?

piątek, 24 marca 2017

[84] FILMOWO: Ugotowany

https://www.youtube.com/watch?v=54rjNvaWwf4
Tytuł oryginału: Burnt

Reżyseria: John Wells

Scenariusz: Steven Knight

Gatunek: Dramat, Komedia

Produkcja: USA

Czas trwania: 1 godz. 40 min.

Premiera: 23 października 2015 (Polska), 22 października 2015 (świat)

Obsada: Bradley Cooper, Sienna Miller, Daniel Brühl, Riccardo Scamarcio, Omar Sy, Sam Keeley, Emma Thompson

Ocena: 8/10


Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

Adam Jones - słynny kucharz z Paryża - po tajemniczym zniknięciu kilka lat temu wraca na ulice Londynu, aby tam razem z grupą najlepszych kucharzy stworzyć restaurację, która zdobędzie trzecią i najważniejszą gwiazdkę Michelin. Jednakże co się stanie, gdy plany Adama legną w gruzach?

Uwielbiam filmy z motywem gotowania w tle, a gdy do tego w ów filmie gra jedne z moich ulubionych aktorów, jest to dla mnie pozycja wręcz obowiązkowa. Tak właśnie było również w przypadku Ugotowanego - gdy tylko dowiedziałam się, że to właśnie Bradley Cooper ma wcielić się w główną postać, czyli Adama Jones'a wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała sięgnąć po tą pozycję. Jednak jak to często bywa w takich przypadkach moje oczekiwania nieco różniły się od tego, co otrzymałam w praktyce. Czy mimo to uważam Ugotowanego za kompletne dno... zdecydowanie nie!


Od razu może powiem, że jeśli wydaje wam się, że ów film to produkcja tylko i wyłącznie o gotowaniu i przez to nie ma tutaj nic ciekawego do zobaczenia - mylicie się w stu procentach. Ugotowany to świetna produkcja, która ukazuje nam jak dążenie do wyznaczonego przez nas celu może okazać się dla nas toksyczne. W końcu bowiem jesteśmy tak zaślepieni naszymi marzeniami, że nie dopuszczamy do siebie świadomości "a co się stanie, gdy nie uda nam się wygrać?", albo "a co będzie potem?". W tym filmie właśnie to spodobało mi się najbardziej - ukazanie człowieka zaślepionego swoimi celami, który już nie dostrzega w ogóle otaczającego go świata, dopóki ten świat nie kopnie go w tyłek.

To właśnie w tego zaślepionego dążeniem do doskonałości wcielił się wspaniały Bradley Cooper, który tym razem okazał się być tak samo fantastyczny jak zawsze, albo nawet i lepszy. Za każdym razem, gdy poznaję nowe wcielenie Bradleya Coopera zaskakuje mnie to, że właśnie potrafi mnie jeszcze zszokować. Nie zdarzyło mi się jak dotąd, abym była nim zawiedziona - i mam wielką nadzieję, że nigdy tego nie doczekam.
Jeśli natomiast chodzi o postać samego Adama Jones'a, miałam wrażenie jakbym oglądała na ekranie chociażby Gordona Ramseya - nie znam bardziej wydzierającego się na kucharzy szefa kuchni. 


 Podczas oglądania filmu byłam również pod wielkim wrażeniem gry Daniela Brühl'a. Nie miałam jak dotąd okazji poznać go lepiej, jednak w filmie Good Bye Lenin!, czy Bękarty wojny na prawdę mi się spodobał. Postać Tony'ego, w którą wcielił się w Ugotowanym całkowicie różniła się jednak moim zdaniem od tych dwóch mi znanych i jak dla mnie Daniel wykonał kawał na prawdę dobrej roboty prezentując nam Tony'ego. Samo połączenie Bradleya Coopera oraz Daniela Brühl'a na prawdę mocno mi się spodobało i z wielką przyjemnością obejrzałabym ich razem w kolejnym filmie.


Bardzo spodobało mi się to, że podczas oglądania Ugotowanego miałam po pierwsze okazję poznać świat restauracji od kuchni i dodatkowo dowiedzieć się co nieco o słynnych gwiazdkach Michelin. Ciekawe dla mnie było to, jakimi regułami się to wszystko rządzi i jak wielkie osiągnięcie jest dla całej restauracji, gdy uda im się zdobyć którąś z gwiazdek. 
Jednakże Ugotowany to nie tylko rygor i presja, jakie towarzyszą pracy w najlepszej restauracji na świecie. W filmie nie zabrakło zabawnych momentów, które zaprezentowane w naprawdę wyważony sposób doprowadziły mnie do łez - chociażby jeden z momentów, gdy Tony rozmawia z Adamem na temat gwiazdek Michelin (uwielbiam!). 

Akcja filmu płynie na prawdę bardzo szybko. Z początku miałam lekki problem z nadążaniem za fabułą i łączeniem ze sobą poszczególnych wątków, jednak z czasem przestało mi to już przeszkadzać i całość oglądało mi się na prawdę dobrze. Moim zdaniem szybkie tępo akcji miało odwzorowywać prędkość z jaką toczy się życie ludzi pracujących właśnie w takich restauracjach. Jeśli właśnie taki był tego zamysł, wyszło na prawdę świetnie.


Wychodzi więc na to, że mimo iż oczekiwałam od Ugotowanego czegoś nieco innego, to co dostałam zadowoliło mnie w stu procentach! Nie zabrakło wartkiej akcji, bardzo dobrych aktorów oraz charakterystycznego klimatu. Choć po drodze troszkę narzekałam, koniec końców mogę powiedzieć, że warto było zapoznać się z tą produkcją! Więc jeśli jeszcze nie mieliście poznać szalonego kulinarnego świata  przedstawionego w Ugotowanym, to przyszedł najlepszy czas, aby to wszystko nadrobić. Z pewnością się nie zawiedziecie!


środa, 22 marca 2017

[152] Diabolika


Tytuł oryginału: The Diabolic
Autor: S.J. Kincaid
Cykl: Diabolika
Tom: 1
Ilość stron: 412 stron
Wydawnictwo: Moondrive, Otwarte
Ocena: 7/10

Diaboliki
NIE ZNAJĄ LITOŚCI.

Diaboliki
SĄ SILNE.

Ich przeznaczeniem jest
ZABIJAĆ W OBRONIE CZŁOWIEKA,
dla którego zostały wyhodowane.

NIC WIĘCEJ SIĘ NIE LICZY.

Wyglądamy jak ludzie. Jesteśmy agresywni, zdolni do bezgranicznego okrucieństwa i absolutnej lojalności. Właśnie dlatego jesteśmy strażnikami zamożnych rodzin.

Służę córce senatora, Sydonii, którą traktuję jak siostrę. Zrobiłabym dla niej wszystko. Teraz, aby ją ochronić, muszę udawać, że nią jestem, zachowując w tajemnicy moje zdolności. Żyjąc wśród bezwzględnych polityków walczących o władzę w imperium, odkryłam w sobie cechę, której zawsze mi omawiano - człowieczeństwo.

Mam na imię Nemezis i jestem diaboliką.
Czy mogę zostać iskrą, która rozbłyśnie w mroku imperium?
[opis pochodzi z okładki książki]

Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak mógłby wyglądać nasz świat (albo nawet i wszechświat), jakie byłyby dalsze losy ludzkości za kilkaset lat? Czy nadal ograniczalibyśmy się wyłącznie do mieszkania na Ziemi, czy może rozprzestrzenilibyśmy się po całym kosmosie? Nemezis żyje w świecie, gdzie na stałej planecie mieszkają tylko ci, którzy tak na prawdę nic nie znaczą dla Imperium. Codziennie narażają swoje życie przebywając w blasku śmiercionośnych promieni słonecznych, podczas gdy zamożniejsi wiodą spokojne życie na swoich statkach z dala od wszelkich niebezpieczeństw. Ich największym wrogiem jest jednak władza nad Imperium - każdy czyha na cesarski stołek. To jednak w ogóle nie dotyczy Nemezis - nie musi martwić się ona tymi wszystkimi politycznymi bzdurami. Dla niej najważniejsza jest jedynie Sydonia - córka senatora Impiriana. Jej życiowym celem jest bronić dziewczynę do ostatniego swojego tchnienia. Nemezis zrobi wszystko, aby utrzymać Donię przy życiu - zabije każdego, kto tylko będzie jej zagrażał. Nemezis jest diaboliką, a to jej jedyny cel w życiu.

Bardzo rzadko zdarza mi się czytać dystopie - mam kilka sprawdzonych już tytułów, do których się ograniczam i nie często poszerzam to grono. Gdy usłyszałam o Diabolice nie od razu miałam na nią ochotę, jednak gdy stopniowo zaczynałam poznawać więcej szczegółów dotyczących tej powieści, przekonywałam się, że może jednak warto dać jej szansę. Dzięki Book Tour organizowanemu przez Wydawnictwo Moondrive w końcu nadarza mi się okazja, aby poznać historię Nemezis, a ta miejscami na prawdę mrozi krew w żyłach.

Główna bohaterka książki, Nemezis, jest diaboliką. Kto to diabolika, zapytacie. Otóż jest to istota stworzona na ludzkie podobieństwo, pozbawiona jednak niektórych charakterystycznych dla człowieka cech (jak chociażby możliwość odczuwania emocji). Diaboliki są śmiertelnie niebezpieczne i zrobią wszystko, aby bronić swojego właściciela, który jest dla nich najważniejszy na świecie. Relacja łącząca Nemezis z jej panią Sydionią jest jednak trochę inna, niż u większości diabolik. W przeciwieństwie do innych ludzi, którzy czują odrazę do diabolik i uważają je za okropne humanoidy, Sydonia traktuje Nemezis jak równą sobie i stara się zrobić wszystko, aby ta uwierzyła, że nie jest od nikogo gorsza. Na samym początku nieco trudno było mi ogarnąć cały ten motyw diabolik, gdyż wydawało mi się być to na prawdę mocno dziwaczne. Książkę czytało mi się przez to trochę trudno. Teraz jednak mogę powiedzieć, że autorka miała na prawdę świetny pomysł, kreując diaboliki, czy w końcu samą Nemezis. Była ona dla mnie bardzo ciekawą postacią i muszę przyznać, że przyjemnie mi się ją poznawało i spędzało z nią czas. 

My poznajemy Nemezis w momencie, w którym Matriarchini oraz senator Impirian postanowili kupić ją dla swojej córki Sydonii. To jednak dopiero początek historii, która jest na prawdę mocno zawiła. Jak wspomniałam nie często sięgam po dystopie, a gdy zawierają one spory wątek sci-fi, już całkowicie sobie ich odmawiam. Ciężko mi więc było przyzwyczaić się do tych wszystkich skomplikowanych nazw czy zwyczajów, które autorka przedstawiła w swojej książce, a które dla mieszkańców Imperium były naturalne. Przyznam się wam, że rozważałam nawet porzucenie tejże książki, ponieważ za bardzo się z nią męczyłam. Cieszę się jednak, że do tego nie doszło, gdyż z czasem wszystko sobie w głowie poukładałam i teraz bez problemu mogłabym wyjaśnić komuś poszczególne elementy codzienności bohaterów Diaboliki. Także mimo iż początki były nieco trudne mogę śmiało powiedzieć, że warto było pokonać te wszystkie przeszkody.

Choć z początku podchodziłam nieco sceptycznie do książki, teraz jestem nią na prawdę mile zaskoczona. Bardzo ciekawi mnie, co autorka przedstawi swoim czytelnikom w kontynuacji serii, gdyż nie mam żadnego pomysłu na to, co mogłoby tam spotkać Nemezis. Zakończenie Diaboliki wprawiło mnie w naprawdę spory niepokój (tek, kto czytał już książkę z pewnością to rozumie), jednakże wzbudziło bardzo mocno moją ciekawość. Myślę, że na pewno sięgnę po kolejny tom serii. Słowem podsumowania mogę wam już tylko powiedzieć, że na prawdę warto zapoznać się z Diaboliką, by przenieść się do całkiem innego świata pełnego mrocznych intryg, gdyż z pewnością tego nie pożałujecie. Ja z całą pewnością swojej decyzji nie żałuję!

DIABOLIKA:
diabolika

Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Moondrive!

Książka bierze udział w Book Tour, które organizuje Wydawnictwo Moondrive.

poniedziałek, 20 marca 2017

[151] Droga do Misty


Tytuł oryginału: Misty Falls
Autor: Joss Stirling
Cykl: Saga o braciach Benedictach
Tom: 4
Ilość stron: 382 strony
Wydawnictwo: Akapit Press
Ocena: 6/10

Misty to dziewczyna-katastrofa, obdarzona sawanckim „darem”, który sprawia, że nie potrafi kłamać. W wyniku tej niekontrolowanej prawdomówności na każdym kroku pakuje się w kłopoty. 

Kiedy poznaje Alexa, przystojnego, pewnego siebie i nieprawdopodobnie czarującego chłopaka, Misty w jednej chwili postanawia zachować bezpieczny dystans… Z pewnością ktoś tak doskonały jest poza jej zasięgiem. 

Tymczasem na całą sawancką społeczność pada strach: seryjny morderca tropi młodych ludzi obdarzonych niezwykłymi mocami. Wkrótce kolejna ofiara zostanie przez niego doprowadzona na granicę życia i śmierci… i jeszcze dalej.
[opis pochodzi z okładki książki]

Z wielką niecierpliwością czekałam na ukazanie się kolejnego tomu Sagi o braciach Benedictach. Serię tą pokochałam już od pierwszej strony Kim jesteś Sky? (recenzja klik) i z każdą kolejną powieścią zatracałam się w niej coraz bardziej. Cały czas myślałam jednak, że w Drodze do Misty, to właśnie ów Misty okaże się być tajemniczą przeznaczoną Uriego (czyli tak, jak to autorka czyniła do tej pory), a tu proszę! Choć oczywiście bracia Benedictowie nadal występują w powieści i to nawet bardzo często, to jednak tym razem autorka postanowiła poświęcić swoją książkę komuś całkiem innemu.

Główną bohaterką powieści jest niejaka Misty - sawankta, która przez swój dar ma wiecznie same problemy. Otóż nie potrafi ona kłamać, a gdy nie pilnuje swoich umiejętności wszyscy, którzy przebywają z nią w jednym pomieszczeniu, momentalnie zaczynają wyznawać najbardziej skrywaną prawdę. Już od pierwszych stron książki bardzo polubiłam Misty i choć mocno współczułam jej wszystkich tych jej wtop, to mimo wszystko na prawdę mocno uśmiałam się z niektórych jej wpadek. Przez cały czas mocno ciekawiło mnie to, jaką rolę przeznaczyła dla niej autorka książki. Z początku myślałam, że może okaże się być ona przeznaczoną dla jednego z braci Benedictów, jednak tak jak wspomniałam, tym razem grali oni raczej boczne skrzypce. Trochę się tym zawiodłam, gdyż przyzwyczajona byłam już do starego schematu - koniec końców mogę śmiało powiedzieć, że później w ogóle mi to nie przeszkadzało i całą historię śledziłam z zapartym tchem.

Gdybym jednak miała być szczera tak w stu procentach, muszę powiedzieć, że poprzednie części Sagi... podobały mi się znacznie mocniej. Nie chodzi tutaj już o tą całą Misty, czy brak Benedictów - zwyczajnie odnoszę wrażenie, że tej części zabrakło tego charakterystycznego klimatu, który można było dostrzec w poprzednich częściach sagi. Choć, tak jak mówię, historia mi się podobała, to jednak miejscami trochę się przy niej nudziłam. Dużo w tym przypadku ratowała Misty, dzięki swojemu humorowi, jednak chciałabym, żeby historia przedstawiona była nieco inaczej.
Miejscami bardzo mocno denerwowała mnie postać Alexa. Odkąd zaczęłam przygodę z książkami Joss Stirling wydawało mi się, że gdy przeznaczeni już się odnajdą, nic nie jest dla nich bardziej ważne, niż jego partner. W przypadku Alexa sprawy miały się jednak nieco inaczej i momentami swoją postawą po prostu strasznie mnie wkurzał. Dotychczas bardzo lubiłam wszystkich bohaterów poznanych w tej serii, jednak Alex zdecydowanie do tego grona nie trafił.

Przechodząc więc już do podsumowania, powiem po prostu, że choć całość mi się podobała, to jednak jestem nieco rozczarowana tym, co Joss Stirling tym razem dla nas przygotowała. Spodziewałam się historii, której bohaterem będzie kolejny z braci Benedictów, a otrzymałam tylko namiastkę swoich oczekiwań. Miejscami miałam wrażenie, że autorka na siłę napisała Drogę do Misty, by była to tylko kolejna część - taka zapchajdziura. Z tego co widziałam, kolejna część Sagi... również nie ma trzymać się sztywno braci Benedictów, co mnie bardzo smuci, jednak mam nadzieję, że wyjdzie ona autorce o niebo lepiej, niż właśnie Droga do Misty. Powiem więc tak - jako, że poprzednie części serii mam już za sobą, cieszę się, że przeczytałam i tą, jednak nic nie wniosła ona do historii i zdecydowanie można by się bez niej obejść.


PS przepraszam was, jeśli moja recenzja wyda się być nieco chaotyczna - zwyczajnie nie miałam zielonego pojęcia, co miałabym o tej książce powiedzieć... 

SAGA O BRACIACH BENEDICTACH:
kim jesteś, Sky? | jak Cię wykraść, Phoenix? | znajdę Cię, Crystal | droga do Misty | śmiało, Angel! | summer shadows 

niedziela, 19 marca 2017

[150] Ogromne okno


Tytuł oryginału: The Wide Window
Autor: Lemony Sincket
Cykl: Seria niefortunnych zdarzeń
Tom: 3
Ilość stron: 221
Wydawnictwo: Egmont
Ocena: 8/10

Drogi czytelniku!

Jeżeli nie czytałeś jeszcze żadnej książki o sierotach Baudelaire, to przed przeczytaniem następnego zdania dowiedz się jednego: Wioletka, Klaus i Słoneczko to dzieci grzeczne i inteligentne, ale ich życiem - co stwierdzam z żalem - rządzi pech i nieszczęście. Wszystkie historie o trójce Baudelaire'ów są smutne i przygnębiające, ale ta, którą trzymasz w ręku, jest chyba najgorsza.
Jeżeli nie gustujesz w opowieściach, w których występuje huragan, urządzenie sygnalizacyjne, głodne pijawki, chłodnik ogórkowy, brutalny łotr i lalka imieniem Panna Penny - to książka ta najprawdopodobniej wpędzi cię w czarną rozpacz.
Ja zamierzam dalej spisywać tragiczne dzieje sierot Baudelaire, gdyż takie jest moje zadanie. Ty jednak zdecyduj sam, czy potrafisz znieść tę ponurą historię.

Z poważaniem
Lemony Snicket
[opis pochodzi z okładki książki]

Po tym, jak wujek Monty zostaje zabity przez okrutnego Hrabiego Olafa, który upozorował jego samobójstwo, sieroty Baudelaire zostają wysłane do kolejnego nieznanego im dotąd krewnego. Tym razem rolę ich prawnego opiekuna ma pełnić ciotka Józefina - niezwykle dziwaczna i bojaźliwa kobieta, która boi się wyłonić choćby czubek nosa ze swojego domu, a i w nim z resztą nie czuje się tak na prawdę bezpieczna. Wszystko jest jednak lepsze, niż mieszkanie u potwornego Hrabiego Olafa. Ten jednak nie próżnuje i w końcu ponownie daje o sobie znać. Czy tym razem życie sierot Baudelaire ponownie stanie się zagrożone?

Choć uwielbiam dotychczasowe części Serii niefortunnych zdarzeń, które udało mi się przeczytać, podejrzewam, że gdyby nie serial powstały właśnie na podstawie tych powieści, który niedawno zaczęłam oglądać, jeszcze długo zwlekałabym z kontynuowaniem serii. Zawsze po drodze coś okazywało się być znacznie ważniejsze i tak poznanie Ogromnego okna odsuwałam coraz bardziej.
A tu się okazuje, że w książce poznajemy kolejną świetną historię. Oczywiście nie ma się co łudzić,że może tym razem sieroty Baudelaire spotka szczęśliwe zakończenie - co to, to nie!

W Ogromnym oknie poznajemy kolejną tajemniczą członkinię rodziny Baudelaire, o której Wioletka, Klaus i Słoneczko nie mieli zielonego pojęcia. Ciotka Józefina jest całkowitym przeciwieństwem tak uwielbianego przez dzieci wujcia Montiego. Jeszcze nigdy nie poznałam osoby, która tak bardzo by się wszystkiego bała (dosłownie wszystkiego!). Otóż ciotka Józefina żyje w ciągłym strachu, że zaraz coś może się jej stać, wieży we wszystkie przesądy i chyba sama stworzyła już kilka dodatkowych tak na zapas. Mimo to jednak lepsze to, niż powrót do okrutnego Hrabiego Olafa, który niestety nadal czyha na majątek sierot Baudelaire.
Gdy czytałam Ogromne okno okazało się, że tak na prawdę znam już całkiem dobrze tą historię dzięki ekranizacji serii (recenzja klik), którą oglądałam jeszcze zanim zabrałam się za jej papierowy pierwowzór. Jestem więc bardzo mile zaskoczona, jak dobrze wszystkie szczegóły zawarte w książce zostały tam odwzorowane. Mimo to jednak na prawdę miło czytało mi się tą powieść - myślę, że w dużej mierze jest to zasługa świetnego pióra tajemniczego Lemony'ego Snicket'a (autora serii), który tworzy wokół całej tej tajemniczej historii na prawdę fantastyczny klimat.

Myślę więc, że śmiało mogę powiedzieć, że Ogromne okno to kolejna świetna część Serii niefortunnych zdarzeń, której zwyczajnie nie można ominąć. Razem z Wioletką, Klausem i Słoneczkiem możemy rozwiązywać kolejne rodzące się tajemnice, jednak nie ma się co nastawiać na całkowite odkrycie ich - autor cały czas zaskakuje coraz to nowymi wątkami! Możecie być więc pewni, że z całą pewnością nie będziecie się nudzić podczas lektury. Co więcej mogę powiedzieć - koniecznie musicie sięgnąć po Ogromne okno!

SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ:
przykry początek | gabinet gadów | ogromne okno | tartak tortur | akademia antypatii | winda widmo | wredna wioska | szkodliwy szpital | krwiożerczy karnawał | zjezdne zbocze | groźna grota | przedostatnia pułapka | koniec końców

piątek, 17 marca 2017

[83] FILMOWO: Merida Waleczna

Tytuł oryginału: Brave

Reżyseria: Mark Andrews, Brenda Chapman

Scenariusz: Brenda Chapman, Irene Mecchi, Mark Andrews, Steve Purcell

Gatunek: Animacja, Familijny, Fantasy, Przygodowy

Produkcja: USA

Czas trwania: 1 godz. 30 min.

Premiera: 17 sierpnia 2012 (Polska), 10 czerwca 2012 (świat)

Obsada: Kelly Mcdonald (Merida - głos), Billy Connolly (Fergus - głos), Emma Thompson (Elinor - głos), Julie Walters (Wiedźma - głos), Robbie Coltrane (Lord Dingwall - głos), Kevin McKidd (Lord MacGuffin/Młody MacGuffin - głos), Craig Ferguson (Lord Macintosh - głos)/Dominika Kulźniak (Merida - głos polski dubbing), Andrzej Grabowski (Król Fergus - głos polski dubbing), Dorota Segda (Elinor - głos polski dubbing), Antonina Girycz (Wiedźma - głos polski dubbing), Mieczysław Morański (Lord Dingwall - głos polski dubbing), Sylwester Maciejewski (Lord MacGuffin - głos polski dubbing), Krzysztof Kiersznowski (Lord Macintosh - głos polski dubbing)

Ocena: 8/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

Księżniczka powinna być dystyngowana, spokojna i wciąż świecić przykładem. Merida jest jednak całkowitym przeciwieństwem właśnie takiej księżniczki. To szalona i pełna życia  dziewczyna, która wolałaby robić wszystko to, co robią mężczyźni, niż uczyć się tego co młoda księżniczka wiedzieć powinna. W dodatku jej matka zrobi wszystko, aby z Meridy uczynić godną przyszłą królową. Gdy pewnego dnia rodzice ogłaszają córce, że przyszła pora wydać ją za mąż, a kandydaci są już w drodze, bohaterka postanawia zrobić wszystko, aby tylko powstrzymać swoje zamążpójście.

Uwielbiam animacje, które przedstawiają widzowi życie normalnego człowieka, a nie jakichś wymyślonych postaci. W dodatku, gdy akcja tej animacji dzieje się w jakichś odleglejszych od naszych czasach, jestem po prostu w niebo wzięta. Merida Waleczna wydawała się więc być dla mnie wręcz idealna - jednak, czy udało jej się sprostać moim oczekiwaniom?


Na samym początku muszę jednak powiedzieć, że decydując się właśnie na tą animację, spodziewałam się czegoś całkowicie innego. Początek produkcji to to, czego oczekiwałam, jednak dalsza część całkowicie mnie zaskoczyła, gdyż myślałam, że dalej ciągnąć się będzie to samo, co było wcześniej. Kompletnie nie spodziewałam się w tejże animacji wątku z czarownicą, czy niedźwiedziem (tym, którzy nie oglądali jeszcze Meridy... nie chcę za dużo zdradzać), dlatego początkowo byłam tym nieco zawiedziona. Koniec końców jednak mogę śmiało powiedzieć, że produkcję tą oglądało mi się bardzo dobrze i w ogóle nie żałuję, że się na nią zdecydowałam.

Główną bohaterką animacji jest oczywiście tytułowa Merida - pełna życia młoda księżniczka, która swoją dziką naturę postanowiła wykorzystać w każdy możliwy sposób. Bardzo spodobało mi się to, że postać Meridy została przedstawiona właśnie w taki a nie inny sposób. Pierwszy raz chyba miałam okazję poznać taką niesforną księżniczkę, która nie udaje kogoś, kim nie jest tylko dlatego, że właśnie tego się od niej wymaga. Było to moim zdaniem na prawdę miłe odświeżenie i z miłą chęcią poznałabym więcej takich właśnie bohaterek.


Kolejną rzeczą, która bardzo spodobała mi się w tej animacji było to, w jakich czasach i miejscu została osadzona jej akcja. Nadało to produkcji tego fantastycznego i charakterystycznego klimatu, przez co jestem pewna, że od tego momentu Szkocja zawsze już będzie mi się kojarzyła tylko z Meridą. 
Tak jak wspominałam prędzej, gdy przeszłam do tego momentu produkcji, gdzie akcja zbacza dość mocno z tego, jak prezentowała się ona na samym początku, trochę mnie to zaniepokoiło, gdyż nie tego się po niej spodziewałam. Nastawiłam się na akcję, gdzie Merida będzie musiała rywalizować z młodymi lordami, aby zyskać prawo do swojej własnej ręki. Przyznam. że nie do końca byłam z początku z tego wszystkiego zadowolona, jednakże rozwijająca się akcja przekonała mnie jednak, że nakierowanie fabuły na nieco inne tory nie było wcale takim najgorszym pomysłem.



Niesamowite wrażenie wywarła na mnie również cała otoczka graficzna animacji, tj. krajobrazy, wnętrze zamku, czy chociażby stroje i sam wygląd bohaterów. Cieszy mnie, że powstają jeszcze bajki, które jednak nawiązują jakoś do tego co było i bardzo chciałabym zobaczyć ich w przyszłości o wiele więcej.

Podsumowując więc, chociaż spodziewałam się po tej produkcji czegoś nieco innego, to jednak nie jestem zawiedziona i bardzo cieszę się, że mogłam w końcu poznać historię Meridy. Całość oglądało mi się bardzo przyjemnie, nie obyło się bez fantastycznego humoru, co tylko umiliło mi czas w trakcie oglądania. Z wielką chęcią jeszcze kiedyś powrócę do tej animacji i jestem pewna, że wówczas będzie mi się ją oglądało równie dobrze, jak za pierwszym razem.

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-e21qQJwSqfEPOe9sC4Rm4fTQvqm_8K_fKVM8k-6fzfgOMIgxEZmWzQXdx0RRK8_uTVY03lSDm0b3Rrvr_6_PS1BXSM3xGrcxrS1J-FYP7eMWqmn6dD8-jW6Fzx-0prbyqK-xkqW7TGa1/s1600/1f2aab5cee8c6adbcfdbb1ca12a36c25.jpg

środa, 15 marca 2017

[149] Dręczyciel


Tytuł oryginału: Bully
Autor: Penelope Douglas
Cykl: Fall Away
Tom: 1
Ilość stron: 305 stron
Wydawnictwo: Editio 
Ocena: 8/10

Tate i Jared znali się od dzieciństwa. Łączyła ich przyjaźń, byli sobie bliscy. Wszystko się zmieniło, gdy oboje mieli czternaście lat. Z dnia na dzień Jared zaczął dręczyć Tate — bez wyraźnego powodu. Upokarzał ją, poniżał, robił wszystko, aby zrujnować jej życie. Im bardziej Tate schodziła mu z drogi, tym bardziej sadystycznie ją prześladował. Wreszcie Tate uciekła na rok do Paryża. To ją odmieniło: przestała być przerażoną, zaszczutą dziewczynką, stała się młodą, pewną swojej wartości kobietą. Stała się silna, bardzo silna i zdecydowana. I postanowiła, że nie pozwoli więcej się dręczyć. Wreszcie była gotowa podnieść głowę i nie cofać się przed swoim prześladowcą. Wiedziała, że nie będzie łatwo. Gdy przyjaciel staje się wrogiem, ma ogromną przewagę. Zna wszystkie sekrety, lęki, myśli swojej ofiary i wie, co zaboli najmocniej. Dlaczego Jared stał się prześladowcą Tate? Jakie tajemnice skrywa? Możesz się tylko domyślać mrocznej przeszłości i niezagojonych ran, tych przerażających zdarzeń, które wszystko skomplikowały...
[opis pochodzi z okładki książki]

Dręczyciel to moje pierwsze spotkanie z twórczością Penelope Douglas. Nie bardzo wiedziałam, czego mogę spodziewać się po tej książce, gdyż tytuł kierował moje myśli bardziej w stronę jakiegoś kryminału, czy erotyku, a opis mówił raczej co innego. Szczerze to nie mam pojęcia, kto w ogóle zdecydował o takim a nie innym tytule, gdyż moim zdaniem w ogóle nie odzwierciedla on tego, co możemy znaleźć  na kartach powieści - a możemy znaleźć na prawdę świetną historię!

Po roku nauki w Paryżu, Tate wraca do rodzinnego miasta, by tam skończyć ostatnią klasę liceum. Powrót do codzienności oznacza również powrót do Jareda - sąsiada dziewczyny, który  kiedyś był jej najlepszym przyjacielem. Jednakże po wizycie u ojca kilka lat temu Jared zmienił się całkowicie i zaczął nienawidzić Tate. Przez całe liceum gnębił ją, zaczepiał i mówił wszystkim same okropne rzeczy na jej temat. Paryż jednak ją zmienił i teraz dziewczyna postanawia, że nie będzie już więcej kozłem ofiarnym. Ten rok należy do niej i zrobi wszystko, aby w pełni go wykorzystać. 

Koniecznie muszę w tym momencie powiedzieć, że książka na prawdę bardzo mi się spodobała! Długo po przeczytaniu jej nie mogłam przestać myśleć o całej historii oraz jej bohaterach. Myślę, że jest to na prawdę świetna powieść, lecz przez swoją okładkę oraz raczej mało trafny moim zdaniem tytuł, może ona nie przekonać do siebie zbyt wielu czytelników.
Główną bohaterką Dręczyciela jest Tate - zwyczajna dziewczyna, na którą zawsze można liczyć. Nigdy nie była raczej typem osoby nieśmiałej, jednak przez Jareda jej życie towarzyskie całkowicie legło w gruzach. My poznajemy dwie wersje dziewczyny - Tate przed wyjazdem do Paryża oraz Tate po rocznym pobycie we Francji. Choć z pozoru takie same, te dwie wersje dziewczyny całkowicie się od siebie różnią. Przez ten rok w Paryżu Tate odpoczęła od Jareda, przemyślała sobie sporo rzeczy i doszła do wniosku, że ich przyjaźń już dawno poszła w niepamięć i nie może pozwolić sobie, aby przez kolejne kilka lat była ofiarą jego głupich docinków. Już od pierwszych stron powieści bardzo polubiłam główną bohaterkę i choć miejscami jej zachowanie lekko mnie denerwowało i miałam wrażenie, że dziewczyna trochę wywyższa się nad innymi bohaterami, to jednak bardzo przyjemnie spędzało mi się z nią czas. Moim zdecydowanym ulubieńcem został jednak Jared - tak, właśnie ten Jared gnębiciel, bo jak się okazuje, wcale nie jest on taki, jakby się mogło wydawać. Już od samego początku podejrzewałam, że to, jak traktuje on Tate nie jest przypadkiem i musi mieć jakiś głębszy sens. Nie raz wspominałam już, że ciągnie mnie do książkowych złych chłopców, więc i koło tego nie mogłam przejść obojętnie.
Niesamowicie polubiłam również Madoca, czyli najlepszego przyjaciela Jareda, który choć na początku też wydawał się być tym strasznie złym, to jednak okazał się niesamowicie zabawnym chłopakiem. Na początku powieści obawiałam się, że okaże się on być jedynie tym złym i powiedzmy sobie szczerze, tępym osobnikiem, który tylko robi to, co każą mu inni i dla którego najlepszą na świecie rozrywką jest gnębienie słabszych. I choć owszem po części by się to zgadzało, to jednak, gdy autorka daje nam w końcu możliwość poznania Madoca lepiej, czytelnik dochodzi do wniosku, że mógł się jednak co do niego mylić. Bardzo liczę na to, że w kolejnych częściach serii autorka poświęci Madocowi nieco więcej czasu - z pewnością byłby to fantastyczny pomysł.

Cały czas będę podkreślać, jak nietrafny moim zdaniem jest w tym przypadku tytuł książki, gdyż tak naprawdę tego dręczenia jest tutaj stosunkowo mało (przynajmniej ja myślałam, że książka będzie tym przesycona). Sądzę jednak, że dobrze jest tak, jak jest, gdyż gdyby autorka powieści skupiła się właśnie na tej ciemniejszej stronie historii, nie czytałoby mi się jej aż tak dobrze, a jak już powiedziałam na początku - było na prawdę fantastycznie!
Penelope Douglas ma bardzo przyjemne i lekkie pióro, co skutkuje tym, że książkę czyta się szybko i bez najmniejszych problemów. Autorka nie zapełniła całości niepotrzebnymi watkami, czy opisami, co mnie osobiście bardzo cieszy. Mogę śmiało powiedzieć, że co do jej stylu nie mam żadnych zastrzeżeń.

Przechodząc więc już do podsumowania chcę jeszcze raz powiedzieć, że wbrew temu, co mogłoby się wydawać, Dręczyciel to na prawdę świetna książka, którą fani gatunku z całą pewnością powinni przeczytać. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś, kto tak jak ja lubi tego typu historie, mógłby ją ominąć. Po pierwszym spotkaniu z twórczością Penelope Douglas mogę stwierdzam, że bardzo przyjemnie mnie ona zaskoczyła i z teraz już liczę, że o kolejnych jej dziełach będę mogła powiedzieć dokładnie to samo. Pozostaje mi więc jeszcze raz zachęcić was do sięgnięcia po Dręczyciela! Pamiętajcie - w tym przypadku nie warto oceniać książki po okładce, czy jej tytule!

FALL AWAY:
 dręczyciel | rival | falling away | aflame 

Za możliwość poznania tej serii oraz historii zawartej w Dręczycielu, serdecznie dziękuję Wydawnictwu Editio!

poniedziałek, 13 marca 2017

[148] Serce z popiołu


Tytuł oryginału: Herz zu Asche
Autor: Kathrin Lange
Cykl: Serce ze szkła
Tom: 3
Ilość stron: 416 stron
Wydawnictwo: Muza
Ocena: 7/10

Na końcu
Pozostanie...
Klątwa

Juli nie może tego pojąć: Cherlie żyje! David nie musi się już obwiniać. On i Juli mogliby żyć długo i szczęśliwie. Problem w tym, że piękna Charlie poruszy niebo i ziemię, by odzyskać byłego narzeczonego, a duch Madeline Bower coraz bardziej wpędza Juli w obłęd. David widzi tylko jedną możliwość, by ochronić ukochaną: musi z nią zerwać. Kiedy wizje Juli stają się coraz bardziej przerażające, dziewczyna postanawia skończyć z klątwą raz na zawsze - nawet jeśli będzie musiała poświęcić wszystko, co jest jej drogie...
[opis pochodzi z okładki książki]

Nikt nie może zrozumieć, jak to się stało, że po upadku z klifów Gay Head, Charlie nadal żyje. W końcu już tyle zrozpaczonych kobiet straciło życie popełniając tam samobójstwo, a Charlie - kolejna ofiara nieszczęśliwej miłości - przeżyła i ma się całkiem dobrze. Choć Juli cieszy się wiedząc, że to jednak nie David jest winny śmierci dziewczyny, to jednak zaczyna dochodzić do wniosku, że powrót dziewczyny może oznaczać tylko same kłopoty. Ta bowiem zrobi dosłownie wszystko, aby znów przeciągnąć na swoją stronę Davida, aby móc na powrót nim manipulować, aby robił wszystko, czego ta sobie zażyczy. David mimo to wciąż uparcie twierdzi, że tylko Juli się dla niego liczy, a Charlie to przeszłość. Dla ducha Madeline Bower to nie ma jednak najmniejszego znaczenia - i tak prędzej czy później kobieta zakochana w potomku rodziny Bell będzie musiała umrzeć. Czy będzie nią właśnie Juli?

Serce z popiołu to ostatnia już część trylogii Serce ze szkła, która na samym początku tak bardzo mi się spodobała. Byłam oczarowana tym, jak autorka zwinnie połączyła w swojej powieści wszystkie wymyślone przez siebie wątki tworząc bardzo wciągającą i niezwykle oryginalną historię. Cały czas z wielkim zacięciem śledziłam rozwijającą się akcję próbując samemu rozgryźć, co kryje za sobą klątwa Madeline Bower. Druga część, Serce w kawałkach, również mnie wciągnęła, jednak nie zabrakło już tam wielu rzeczy, które jednak bardzo mnie denerwowały (chociażby fakt, że główna bohaterka Juli zachowywała się jak zazdrosna smarkula, która na każdym kroku pilnuje swojego ukochanego Davida i gdy tylko widzi, że ten rozmawia z inną dziewczyną, od razu wydaje jej się, że jest on w swojej rozmówczyni szalenie zakochany, a ona to jedynie przeszłość). Choć wychodzące na jaw tajemnice niesamowicie mnie interesowały, przez co książkę czytało mi się całkiem dobrze, to niestety nie było już to to samo, co pierwszy tom. Jeśli mam być szczera, to muszę powiedzieć, że finałowa powieść była dla mnie mieszanką i pierwszego i drugiego tomu. Tych denerwujących momentów nie było tu już aż tak dużo (choć owszem wciąż były), powrócił klimat powieści, który poznałam w Sercu ze szkła i którego tak bardzo brakowało mi w Sercu w kawałkach. Jednocześnie autorka dostarczyła swoim czytelnikom na prawdę wiele zwrotów akcji i wciągających momentów, od których na prawdę trudno było się oderwać.

Książka zaczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym zakończyła się jego poprzedniczka, co dla mnie jest na prawdę sporym plusem, gdyż nie musimy się domyślać przez to, co działo się w tym czasie, który przez autorkę zostałby pominięty. Tak mamy mamy po prostu wrażenie, że czytamy kolejne rozdziały tej samej powieści i nic nam nie umyka. Dalej dzieje się na prawdę sporo - od wyjaśniania przez Charlie, co działo się z nią przez ten czas, gdy wszyscy myśleli, że nie żyje, po bardzo nachalne halucynacje Juli. Jest to jednak dopiero namiastka tego ogromu motywów, jakimi bombarduje nas autorka. Nie ma się jednak co martwić, że będzie tego za dużo, gdyż Kathrin Lange dość spójnie sobie to wszystko zaplanowała, przez co czytelnik nie ma wrażenia, że gubi się w samym środku fabuły. W Sercu z popiołu bardzo dużo się wyjaśnia - poznajemy odpowiedzi na większość nurtujących bohaterów spraw (gdzie okazuje się, że rozwiązanie mieliśmy tak na prawdę na wyciągnięcie ręki, lub zwyczajnie jesteśmy tak zaskoczeni i dochodzimy do wniosku, że w życiu nie wpadlibyśmy na pomysł, że jakaś sytuacja mogła mieć taki finał). Mimo to uważam, że nie wszystko zostało przez autorkę rozstrzygnięte tak do końca i jest kilka właśnie takich sytuacji, które mnie osobiście nie dają spokoju (chociażby w przypadku klątwy Madeline Bower, która została po części wytłumaczona, a mimo to nie znam odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania). Także osobiście czuję po zakończeniu książki lekki niedosyt i żałuję, że niektórych wątków autorka nie wyjaśniła czytelnikowi nieco bardziej dobitnie.

Gdy mówiłam o  Sercu w kawałkach narzekałam trochę, że nie podoba mi się to, iż postać Davida została aż tak bardzo zmieniona w porównaniu do tego, jak postrzegałam to w pierwszym tomie serii. Ucieszyło mnie więc, że w finałowej części David o wiele bardziej przypominał siebie i w końcu otrzymałam taką samą postać, jaką polubiłam wcześniej. Ciekawą postacią była tutaj niewątpliwie Charlie, która cały czas jest dla mnie jedną wielką zagadną. Poznając ją jedyne co w jej przypadku cisnęło mi się na usta to słowo wariatka. Gdy teraz mam już ów powieść za sobą nie jestem do końca przekonana, czy mój osąd w stosunku do niej był tak do końca prawdziwy. Owszem w większości momentów Charlie zachowywała się bardzo niezrównoważenie, jednak na końcu książki dość mocno mnie zaskoczyła i sprawiła, że jeszcze bardziej zaczęłam się zastanawiać, jaka ona była tak na prawdę - czy wiecznie jedynie udawała, aby osiągnąć wyznaczone przez siebie cele, czy tak jak mówiłam, była jedynie wariatką.

Podsumowując więc uważam, że Serce z popiołu to dobre zakończenie całej tej historii, choć jak dla mnie jeszcze sporo rzeczy nie zostało w niej wyjaśnionych. Książkę czytało mi się z zapartym tchem i w jeden wieczór pochłonęłam większą połowę powieści. Nie zawiodłam się na stylu autorki, który tak bardzo spodobał mi się na samym początku i mam ogromną nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała okazję poznać inne jej dzieła. Myślę więc, że jeśli zaczęliście już swoją przygodę z Sercem ze szkła waszym obowiązkiem wręcz jest doczytanie tej serii do końca. Bez tego nie dowiedzie się, jak wiele tajemnic krąży wokół Sorrow oraz rodziny Bellów. A jeśli wciąż zastanawiacie się, czy aby na pewno sięgnąć po pierwszy tom powiem wam, że musicie to zrobić jak najszybciej! Myślę, że nie zawiedziecie się na tej serii.

SERCE ZE SZKŁA:
serce ze szkła | serce w kawałkach | serce z popiołu

Za możliwość poznania całej serii serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza!

piątek, 10 marca 2017

[82] FILMOWO: The Edge of Seventeen

Tytuł oryginału: The Edge of Seventeen

Reżyseria: Kelly Fremon

Scenariusz: Kelly Fremon

Gatunek: Dramat, Komedia

Produkcja: USA

Czas trwania: 1 godz. 44 min.

Premiera: 16 września 2016 (świat)

Obsada: Hailee Steinfeld, Woody Harrelson, Haley Lu Richardson, Blake Jenner, Kyra Sedgwick, Hayden Szeto

Ocena: 7/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

Nadine od zawsze była specyficzna, choć specyficzna jest chyba zbyt łagodnym słowem aby ją opisać. Miała jednak swoją najlepszą przyjaciółkę Kriste oraz tatę, którzy kochali ją mimo jej dziwnych zachowań. Gdy jednak pewnego dnia ojciec Nadine umiera, powoli zaczyna walić się cały jej świat, a gdy w końcu wszystko powoli zaczyna wracać na swoje tory, dziewczyna nakrywa swoją najlepszą przyjaciółkę w łóżku ze swoim bratem Darian'em. Jest jednak ktoś jeszcze, do kogo Nadine zawsze może się zwrócić - Pan Bruner od historii, który choć często udaje brak zainteresowania, tak na prawdę troszczy się o swoją uczennicę. Czy to jednak wystarczy, gdy powoli zaczynasz uświadamiać sobie, jak bardzo nienawidzisz chociażby własnego głosu, pomijając już całość i powoli zaczynasz rozumieć, że jesteś całkowicie do niczego?


Odkąd poznałam Hailee Steinfeld w filmie Zacznijmy od nowa (recenzja klik), a później w Pitch Perfect 2 (recenzja klik) dosłownie zakochałam się w jej grze aktorskiej i z wielką niecierpliwością czekałam na kolejną produkcję z jej udziałem. Nic więc dziwnego, że bardzo chciałam obejrzeć właśnie The Edge of Seventeen (który niestety nie doczekał się polskiej premiery...). Zwiastun tego film bardzo mi się spodobał, a dodatkowo fakt, iż prócz mojej faworytki miałam zobaczyć tam również fantastycznego Woody'iego Harrelson'a tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że ta produkcja jest właśnie dla mnie! No i w końcu zabrałam się za oglądanie... Cóż, chyba nie było do końca tak, jak się tego spodziewałam...


Po wyglądzie Nadine podczas poznawania zwiastuna filmu myślałam, że czas akcji balansuje gdzieś na przestrzeni lat 80. - 90. Ale jak się szybko okazało taki wygląd to tylko i wyłącznie upodobanie Nadine do niezbyt modnego ubierania się, jak to stwierdził później jej nauczyciel historii. Fajnie więc, że produkcja została osadzona w teraźniejszości - przyznam, że zwyczajnie lepiej mi się to oglądało. Tak więc główną bohaterką jest Nadine. Na samym początku poznajemy krótką historię jej życia związaną z zawieraniem znajomości z innymi dziećmi, itp. Dowiadujemy się, że już od wczesnych lat była ona dzieckiem dość specyficznym (pamiętna scena w aucie) i gdy już powoli skreśliła możliwość prowadzenia zwyczajnego życia z przyjaciółką u boku, pojawiła się Kristy, która również była dość osobliwa, a mimo to wszyscy ją lubili. Resztę filmu oglądamy towarzysząc już siedemnastoletniej Nadine i jak się okazuje, jej życie w cale tak mocno się nie polepszyło. Miała jednak swoją Kristy i to jej wystarczało. Do czasu, gdy ta przespała się z bratem dziewczyny i w końcu postanowili być parą. 


Dla niektórych zachowanie Nadine może wydawać się bardzo dziwne, w końcu czy można się aż tak mocno obrazić na swoją najlepszą przyjaciółkę i brata za to, że zaczęli coś do siebie czuć? Gdy się jest w takiej sytuacji jak ona jest to bardzo możliwe i myślę, że zdecydowanie warto obejrzeć tą produkcję, aby to wszystko zrozumieć. Choć jak dla mnie również niektóre reakcje Nadine były nieco przesadzone, to myślę, że gdyby mnie spotkało coś podobnego, zareagowałaby w bardzo podobny sposób. Jednakże fabuła The Edge of Seventeen nie kręci się tylko i wyłącznie wokół związku brata Nadine z Kristy. Poznajemy także różne rozterki, z którymi dziewczyna musi się zmierzyć myśląc, że nie ma przy sobie nikogo, co pewnie dla każdego z nas byłoby trudne.

Film ten należy do dramatu, swobodnie możemy znaleźć tutaj jednak wiele elementów komedii w dużej mierze ukrytych właśnie w osobie Nadine, czy jej nauczyciela pana Brunera. Jest to moim zdaniem świetne odświeżenie dla dość ciężkiego i trudnego miejscami tematu, gdyż choć wiele razy dostrzegamy tu prawdziwy problem, podchodzimy do niego z humorem i z wielkim dystansem. Mi bardzo się to spodobało i chętnie obejrzałabym więcej takich produkcji.


Nie mam żadnego zastrzeżenia co do gry aktorów. Hailee i tym razem bardzo mi się spodobała - to między innymi dzięki niej film ten zyskał swój wyjątkowy klimat i jestem pewna, że gdyby w postać Nadine wcielił się ktoś inny, produkcja ta wiele by straciła. Dalej mamy Woody'iego Harrelson'a, który w The Edge of Seventeen pełnił rolę tylko bardzo przyjemnego i zabawnego dodatku. Dobrze, że twórcy nie zdecydowanie się poświęcić jego postaci więcej postaci, gdyż wówczas mogliby zdecydowanie przedobrzyć, a tak okazał się być idealną wisienką na torcie. Strasznie dziwną postacią był dla mnie za to Erwin, czyli nowo poznany kolega Nadine. To właśnie słowo dziwny pasuje do niego moim zdaniem najlepiej. Czuję ogromny niedosyt w stosunku do niego, gdyż mimo wszystko pełnił on na prawdę dość ważną rolę w całej produkcji, to jednak było go tam strasznie mało i miejscami można by się było zastanawiać, co on tam w ogóle robi. Pojawiał się po prostu i znikał, nie dało się go zbytnio poznać i to bardzo mi przeszkadzało. Takich postaci w całym filmie było jeszcze kilka, jednak to własnie ten nieszczęsny Erwin najbardziej zapadł mi w pamięć. Szkoda, że został przedstawiony tak jak został - gdyby zdecydowano pociągnąć się jego wątek w nieco inny sposób film mógłby być o wiele lepszy.


Przechodząc więc do podsumowanie, The Edge of Seventeen to dobry film i przyjemnie mi się go oglądało, jednak znalazłam w nim kilka niedociągnięć, które mi osobiście przeszkadzały i mocno zaniżyły moją ocenę całości. Choć świetnie się przy nim bawiłam i z całą pewnością jeszcze nie raz do niego wrócę, to liczyłam na coś troszeczkę lepszego przez co jestem nieco zawiedziona. Tak czy siak jednak polecam wam tę produkcję, gdyż można się z niej bardzo wiele nauczyć. W końcu nasze życie zależy tylko i wyłącznie od nas i to my odpowiadamy za ego ukształtowanie. Możemy zrobić dosłownie wszystko, jeśli tylko będziemy tego chcieć!


Copyright © 2014 About Katherine
Designed By Blokotek