wtorek, 24 stycznia 2017

[139] Bardziej martwa być nie może


Tytuł oryginału: As Dead as it Gets
Autor: Katie Alender
Cykl: Złe dziewczyny nie umierają
Tom: 3
Ilość stron: 454 strony
Wydawnictwo: Feeria Young
Ocena: 8/10

Od śmierci Lydii Small minęły trzy miesiące. Alexis marzy o tym, by w końcu jej życie wróciło do normalności. 
Ale normalni ludzie nie widują gnijących trupów na zdjęciach. Nie muszą sobie radzić z wściekłym duchem Lydii, który czasami posuwa się do przerażających ataków. 
Początkowo wydaje się, że Lydia chce się zemścić tylko na Alexis. Ale wkrótce okazuje się, że przyjaciele Alexis są w niebezpieczeństwie, i tylko ona może ich uratować. Gdy wkracza do akcji, uświadamia sobie, że wróg jest o wiele potężniejszy, niż mogłaby przypuszczać… i że ich losy są splątane w sposób, którego się nie spodziewała. 

Nawet w najgorszych koszmarach.
[opis pochodzi z okładki książki]

Od czasu, gdy Alexis pokonała złego ducha Aralta, który okazał się być sprawcą wszystkich problemów związanych z klubem Promyczek minęły już trzy miesiące. Tyle również czasu minęło od momentu śmierci Lydii Small, która stała za sprawką sprowadzenia ów ducha. Choć policyjne raporty nie wskazały na Alexis, jako na osobę, która się do tej śmierci przyczyniła, ludzie i tak podejrzewają, że mogła ona mieć coś z tym wszystkim wspólnego. Porzucona przez przyjaciół dziewczyna musi jednak zrobić wszystko, aby wrócić do rzeczywistości - do nudnego i niezbyt ciekawego życia, którego jednak tak bardzo pragnęła. Pomaga jej w tym Jared - chłopak, z którym połączyło ją zamiłowanie do fotografii. Jednak wkrótce w mieście zaczynają mieć miejsce tajemnicze zniknięcia młodych dziewczyn, a tak, że dzięki duchowi Lydii, która cały czas uprzykrza życie Alexis, dziewczyna zawsze znajduje się gdzieś w pobliżu. Co stoi za sprawką ów zniknięć? Czy Lydia na prawdę pragnie zemsty?

Z wielką niecierpliwością czekałam na ostatnią, finałową część cyklu Złe dziewczyny nie umierają, w którym zakochałam się od samego początku. Książka Złe dziewczyny nie umierają bardo mi się spodobała i choć kolejna - Od złej do przeklętej - nie zaskoczyła mnie już aż tak bardzo, to mimo wszystko jednak z całą pewnością mogę powiedzieć, że seria autorstwa Katie Alender już od dawna gości na mojej liście ulubionych powieści. Po skończeniu drugiej części odnosiłam wrażenie, że w Bardziej martwa być nie może autorka raczej nic ciekawego już nie wymyśli, w końcu wszystko skończyło się w pewnym sensie dobrze i nic nie wskazywało na to, aby jeszcze coś niepokojącego mogłoby spotkać Alexis. A tu jednak Katie Alender kolejny raz mnie zaskoczyła prezentując na kartach książki dalsze losy głównej bohaterki i to jeszcze bardziej mroczniejsze, niż poprzednio. Czy więc finałowy tom serii mogę uznać za udany?

Akcja książki zaczyna się trzy miesiące po ostatnich wydarzeniach przedstawionych w Od złej do przeklętej. Alexis straciła dwójkę swoich najlepszych przyjaciół, którzy postanowili się od niej odwrócić i w pojedynkę musi zmagać się z konsekwencjami poprzednich działań. Dodatkowo dziewczynę zaczyna nawiedzać duch zmarłej Lydii, który zachowuje się, jakby pragnął zemsty. Na drodze bohaterki staje jednak Jared - chłopak, którego pasją również jest fotografia, i który mimo krążących wokół Alexis plotek, pragnie spędzać z nią czas. Życie dziewczynie uprzykrza jednak dar którym została obdarzona przez Aralta, dzięki któremu widzi ona duchy, jakie krążą po ziemi.
Początek książki lekko mnie nudził. Ciężko było mi się przebić przez pierwsze rozdziały, w których poznajemy życie Alexis po śmierci Lydii. Jednak, gdy w mieście znikają dwie dziewczyny, które bohaterka bardzo dobrze zna, akcja coraz mocniej się rozkręca. W dalszej części książki z pewnością nie da się nudzić, gdyż pojawiają się coraz to nowe wątki, które niezwykle zaskakują czytelnika i skłaniają do dalszej lektury.

Pomijając to, o czym wspomniałam prędzej, czyli początkowego dość wolnego tempa powieści, książkę czytało mi się bardzo dobrze. Polubiłam styl autorki i tym razem nie czułam się zawiedziona. Wiele z przedstawionych wątków bardzo mnie zaskoczyło i czuję się w pełni zadowolona z tego, co otrzymałam. Żałuję, że jest to już ostatnia część serii, gdyż moim zdaniem w zakończeniu wkradło się wiele niedopowiedzeń, które z całą pewnością długo nie dadzą mi spokoju, jednak z drugiej strony cieszę się, że poznałam finał tej wciągającej historii. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że zarówno książka Bardziej martwa być nie może, jak i cała seria Złe dziewczyny nie umierają, to na prawdę kawał świetnie skomponowanej fabuły, połączonej zajmującym stylem autorki. Polecam ją teraz i z całą pewnością będę to robić jeszcze przez długi czas. Jednocześnie liczę, że uda mi się poznać jeszcze jakąś ciekawą powieść z pod pióra Katie Alender, która chociaż w jakimś stopniu będzie tak dobra, jak cała ta seria.

ZŁE DZIEWCZYNY NIE UMIERAJĄ:
złe dziewczyny nie umierają | od złej do przeklętej | bardziej martwa być nie może

Za możliwość zapoznania się z zarówno tą częścią, jak i całą serią serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria Young!

piątek, 13 stycznia 2017

[76] FILMOWO: Osobliwy dom pani Peregrine

Tytuł oryginału: Miss Peregrine's Home For Peculiar Children

Reżyseria: Tim Burton

Scenariusz: Jane Goldman

Na podstawie: Ransom Riggs "Osobliwy dom pani Peregrine"

Gatunek: Fantasy, Przygodowy

Czas trwania: 2 godz. 7 min.

Premiera: 7 października 2016 (Polska), 29 sierpnia 2016 (świat)

Produkcja: Belgia, USA, Wielka Brytania

Obsada: Asa Butterfield, Eva Green, Ella Purnell, Samule L. Jackson, Judi Dench

Ocena: 6/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

Jake Portman wiedzie normalne życie zwykłego amerykańskiego nastolatka, do czasu, gdy dostaje tajemniczy telefon od dziadka, który informuje go, że coś próbuje go dopaść. Gdy bohater zjawia się w domu mężczyzny wkrótce odnajduje go bliskiego śmierci w lesie. Zanim jednak ginie Abe prosi wnuka, aby ten udał się do sierocińca, o którym opowiadał mu w dzieciństwie, aby dyrektorka Pani Peregrine wszystko mu wytłumaczyła. Wkrótce, chcąc pogodzić się ze śmiercią dziadka, chłopak wraz z ojcem udaje się do Anglii na tajemniczą wyspę by odnaleźć ów kobietę, jednak szybko się okazuje, że sierociniec został zbombardowany w czasie II wojny światowej, a przebywające w nim osoby zginęły.


Może pamiętacie, że gdy dowiedziałam się o pracy nad ekranizacją książki Ransoma Riggs, bardzo się z tego ucieszyłam i wprost nie mogłam doczekać się, aż film wejdzie już do kin. Dodatkowo fakt, iż to właśnie Tim Burton miał wyreżyserować tą produkcję jeszcze bardziej mi się spodobał i byłam przekonana, że otrzymam coś na prawdę niesamowitego, Jak dotąd żaden film w reżyserii Burtona jeszcze mnie nie zawiódł i gdyby ktoś wówczas powiedział mi, że właśnie Osobliwy dom Pani Peregrine okaże się być tym pierwszym z pewnością bym go wyśmiała. Jednak jak się okazało w końcu musiał nadejść ten czas, gdyż ekranizacja tak wspaniałej książki okazała się być dla mnie wielką klapą...


Zacznijmy jednak od początku. W filmie już podczas pierwszych scen poznajemy głównego bohatera -  niejakiego Jake Portmana. Czytając książkę bardzo polubiłam tą postać, czego zdecydowanie nie mogę powiedzieć o jej filmowej wersji. Od samego początku wydawał mi się on być niezwykle nudny i zdecydowanie nie przyciągał do siebie mojego zainteresowania. Chyba nie tak wyobrażałam sobie Jakea jakiego poznałam wcześniej i bardzo żałuję, że wcielającemu się w niego Asa Butterfield nie udało się oddać tej niezwykłości książkowego Jakea. Kolejną rzeczą, która nie spodobała mi się w tej adaptacji był tak słabo pociągnięty wątek wizyt u psychologa Jakea. Nie mówię, że mielibyśmy przez 2/3 filmu siedzieć i oglądać, jak chłopak żal się psychologowi, jednakże tak na prawdę nie dowiadujemy się z tego praktycznie nic, a postać dr Golan znika z naszej pamięci tak szybko, jak się pojawiła.

Szczerze mówiąc, chyba jedną z trzech rzeczy, które mi się w tej ekranizacji spodobały była postać Pani Peregrine i wcielająca się w nią Eva Green. Choć czytając książkę wyobrażałam ją sobie zupełnie inaczej (w końcu była tam przedstawiona jako starsza i powiedziałabym spokojna kobieta), to mimo wszystko bardzo spodobała mi się interpretacja tej bohaterki w wykonaniu Evy Green. Lubię tą aktorkę i mimo że nigdy jakoś specjalnie nie przyglądałam się jakoś dokładnie jej grze, to tutaj bardzo mnie ona zaciekawiła i w sumie to ona stała się między innymi powodem, dla którego nie wyłączyłam filmu w połowie. Była to nieco inna jednak mimo to ciekawa interpretacja postaci z książki i żałuję tylko, że reszta wypadła tak kiepsko.


Przykro mi, gdy myślę o tym, że minusów jest w tej ekranizacji o wiele więcej niż plusów. W sumie te drugie mogłabym policzyć chyba na palcach jednej ręki. Wracając jeszcze na chwilę do postaci jestem ogromnie rozczarowana ojcem Jakea (po prostu nie mogłam patrzeć na tego bohatera!) oraz osobą Barrona, w którego wcielił się Samuel L. Jackson (to była kompletna porażka), jednak chyba najbardziej żałuję, że w filmie tak bardzo zostały pomieszane wszystkie postaci osobliwych dzieci - szczególnie jeśli chodzi o Emmę i Bronwyn. W przypadku tej drugiej oczekiwałam dobrze zbudowanej dziewczynki wzrostu zbliżonego do Jakea, a na ekranie zobaczyłam kogoś całkowicie innego - kogoś, kto kompletnie odbiega od opisu Bronwyn z książki. Uważam więc, że jeśli chodzi o postaci i wcielających się w nich aktorów zaszło tutaj kompletne nieporozumienie.


Jak wspomniałam na początku, bardzo ucieszyłam się, gdy dotarła do mnie informacja, że to Tim Burton został reżyserem ekranizacji. Teraz jednak bardzo tego żałuję, gdyż choć miejscami było delikatnie wydać ten charakterystyczny dla reżysera styl, to jednak oglądając miałam wrażenie, jakby nie zrobił on tutaj praktycznie nic. Zawsze uważałam go za wspaniałego artystę o niezwykle oryginalnych wizjach, jednak tym razem bardzo mnie rozczarował.

Podsumowując więc, Osobliwy dom Pani Peregrine to chyba jedna z najgorszych ekranizacji, jakie w życiu widziałam. Zmarnowano tutaj na prawdę genialny pomysł na treść, przez co powstało coś na prawdę fatalnego. Podejrzewam, że osobom, które z tą historią nie miały jeszcze nic do czynienia, film może się spodobać, jednak ci, którzy lekturę przynajmniej jednej części serii mają już za sobą, będą równie mocno rozczarowani, co ja. Cały czas też myślałam, że tak jak w przypadku powieści, powstaną trzy części filmu, a z tego co zrozumiałam wrzucono wszystko, co autor do tej pory stworzył do jednego worka, wymieszano i stworzono kompletnie nie pasujący do siebie miszmasz.
Powiem krótko, jeśli czytaliście już Osobliwy dom Pani Peregrine, odpuśćcie sobie lepiej jej ekranizację (szkoda, żebyście zepsuli sobie obraz tak genialnej fabuły), jeśli natomiast nie znacie w ogóle jeszcze tej historii mocno zastanówcie się, czy chcecie stracić czas na film.


czwartek, 5 stycznia 2017

[138] Naznaczeni. Mroczna strona


Tytuł oryginału: Killer Instinct
Autor: Jennifer Lynn Barnes
Cykl: Naznaczeni
Tom: 2
Ilość stron: 384 strony
Wydawnictwo: Pascal
Ocena: 7/10

Żadne z nas nie miało normalnego dzieciństwa.
Inaczej nie bylibyśmy NAZNACZENI.

Kilka tygodni po tym, jak Cassie, Michael i Dean cudem uniknęli śmierci, naznaczeni wracają do pracy dla FBI. I właśnie wtedy dochodzi do makabrycznej zbrodni w miasteczku uniwersyteckim.

Kiedy okazuje się, że przeszłość upomina się o Deana, naznaczeni nie mogą pozostać bezczynni. Potajemnie angażują się w sprawę, wykorzystując swoje niesamowite zdolności. Trwa psychologiczna rozgrywka między nimi a jednym z najniebezpieczniejszych seryjnych morderców, którego Dean doskonale zna... Z każdą chwilą pętla coraz mocniej zaciska się wokół nich.

Co musi się wydarzyć, żeby doprowadzić śledztwo do końca?
Czy Cassie zdoła ocalić Deana?
I najważniejsze: kto jest zabójcą, a kto następną ofiarą?
[opis pochodzi z okładki książki]

Od sprawy z agentką Lockie minęło już trochę czasu, jednak Cassie nadal dręczą koszmary związane z jej osobą. Dziewczyna musi zrobić jednak wszystko by porzucić przeszłość za sobą, gdyż nadciągają kolejne problemy, z którymi cała grupa naznaczonych musi zmierzyć się ponownie. W mieście dochodzi bowiem do tajemniczego zabójstwa młodej studentki. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie ogromne podobieństwo ów morderstwa do tych, jakie popełniał Daniel Redding - ojciec Deana. Wszystko wskazuje na to, że morderca jest zafascynowany osobą Reddinga, a sam więzień może mieć jakieś informacje, które mogą pomóc zatrzymać falę morderstw. Grupa naznaczonych postanawia więc złamać obowiązujące zakazy i wdraża się w bieżące śledztwo by pomóc Deanowi w końcu porzucić przeszłość i zostawić w tyle okrutną łatkę dzieciaka Reedinga. Jednak czy to wszystko wydaje się tylko takie proste?

Z tego, co pamiętam bardzo podobała mi się zarówno sama idea Naznaczonych oraz fabuła, jaką otrzymałam w pierwszej części serii. Książka miała jednak kilka wad, które w jakimś stopniu utrudniały mi czytanie i przyczyniły się do tego, że miejscami miałam problem z przebrnięciem przez niektóre wątki. Jednak mimo wszystko postanowiłam sięgnąć po kolejną część, jaką jest Naznaczeni. Mroczna strona by zapoznać się z tym, co po raz kolejny postanowiła przygotować dla swoich czytelników autorka i sprawdzić, czy udało jej się uporać z drażniącymi mnie elementami. Czy jej się udało.

W poprzedniej części całą uwagę skupialiśmy tak naprawdę na osobie Cassie - jej historii oraz życiu, które postanowiło wprowadzić dziewczynę w niezły bałagan. W tej części natomiast przenosimy się już w kierunku Deana - jednego z naznaczonych, który jest najbardziej tajemniczą postacią z całej piątki młodych bohaterów. Nie oznacza to jednak, że Cassie przeszła na boczne tory, co to, to nie. Historia tym razem skupia się na przeszłości chłopaka, jednak my cały czas poznajemy wszystko z perspektywy dziewczyny, a motyw Deana i jego ojca jest umiejętnie wprowadzonym i dopasowanym do całości dodatkiem. Osobiście cieszę się, że autorka nie skupia się tylko i wyłącznie na jednym bohaterze, gdyż bardzo szybko każdemu czytelnikowi mogłoby się to znudzić. Dzięki temu zagraniu możemy dokładniej poznać historię pobocznych bohaterów z czego ja jestem jak najbardziej zadowolona.
Poprzednio podobało mi się to całe połączenie kryminału z powieścią dla młodych dorosłych i również tym razem właśnie na tym się nie zawiodłam. Autorka wprowadza kolejny ciekawy, mroczny i niezwykle wciągający wątek, który cały czas skłania nas do myślenia i kusi, aby podjąć próbę rozwiązania zagadki tajemniczych morderstw. Szybko okazuje się jednak, że choć wszystkie tropy wydają się być właściwie, osoba o której myśleliśmy, że jest winna, nie ma w ogóle styczności z tą sprawą (jednak, czy na pewno?). W książce więc cały czas coś się dzieje - nie ma więc możliwości, aby ktoś w trakcie czytania się nudził.
Jedyne z czego nie jestem tutaj niestety zadowolona to to, że autorka cały czas popełnia te same błędy - miejscami powieść czyta się dość mozolnie, czego przyczyną są niepotrzebne fragmenty, czy zbyt długie skupianie się na niepotrzebnych szczegółach, co mnie osobiście rozprasza. Myślałam, że autorka może upora się jakoś z tymi błędami, jednak jak widać, chyba się myliłam.

Myślę, że Naznaczeni. Mroczna strona śmiało może dorównać pierwszej części serii, gdyż mimo powtarzających się wciąż błędów bardzo przyjemnie mi się ją czytało. Zdecydowanie warto tutaj przymknąć oko na te niedoskonałości i bardziej skupić się na tym, co jest tutaj na prawdę dobre, czyli na fantastycznej fabule. Liczyłam na to, że dostanę coś równie wciągającego, mrocznego i tajemniczego, jak było to w przypadku Naznaczonych i dokładnie to otrzymałam. Z niecierpliwością będę czekać na ukazanie się kolejnych części serii, gdyż jestem bardzo zaintrygowana tym, co ciekawego jeszcze wymyśliła dla swoich czytelników Jennifer Lynn Barnes.

NAZNACZENI:
naznaczeni | naznaczeni. mroczna storna | all in | bad blood

Za możliwość zapoznania się z kolejną częścią przygód Naznaczonych serdecznie dziękuję Wydawnictwu Pascal!

wtorek, 3 stycznia 2017

[137] PRZEDPREMIEROWO: Sama się prosiła


Tytuł oryginału: Asking For It
Autor: Louise O'Neill
Ilość stron: 344 strony
Wydawnictw: Feeria Young
Premiera: 11 stycznia 2017
Ocena: 8/10

Pewnego dnia, po imprezie, Emma O’Donovan budzi się na progu swojego domu, a właściwie znajdują ją tam rodzice. Dziewczyna krwawi, jest brudna i zdezorientowana. Pamięta, że była z przyjaciółkami na imprezie, ale nie ma pojęcia, co się właściwie wydarzyło. Wie tylko tyle, że nikt nie odpowiada na jej esemesy. Do tej pory wszyscy chcieli być blisko niej, teraz w szkole odwracają się od niej i szepczą za jej plecami. Nic nie pamięta z imprezy, ale ktoś wstawił na Facebooka jej zdjęcia. Zdjęcia, których nigdy nie zapomni. 

Naznaczona. Odrzucona. Sama przeciw wszystkim.
[opis pochodzi z okładki książki]

Emma O'Donovan to najpopularniejsza dziewczyna w szkole, którą sympatią darzy dosłownie każdy. Wszyscy uważają ją za ósmy cud świata i dosłownie każdy by się chciał z nią przyjaźnić. Nikt tak naprawdę nie wie jednak, że dziewczyna nie jest do końca taka, jak odbierają ją inni. Ma ona swoje demony, które stara się umiejętnie ukrywać, by tylko osiągną to, czego w danej chwili pragnie. Gdy jednak pewnego razu, po szalonej imprezie budzi się na ganku przed swoim domem poparzona promieniami słonecznymi, kompletnie nie wiedzą, co było przedtem, zmienia się całe jej życie. W końcu odkrywa, że żadna z jej przyjaciółek nie chce się do niej odezwać, a ludzie spoglądają na nią z odrazą i pogardą. Szybko okazuje się, że przyczyną tego wszystkiego jest strona na Facebooku Łatwa Emma, na której grupa znajomych chłopaków, z którymi spędzała poprzednią noc, umieściła jej bardzo kompromitujące zdjęcia, które mogą świadczyć o tym, że dziewczyna została przez nich zgwałcona. Jednak czy to prawda? Co zrobić, gdy nie pamięta się niczego, co mogłoby pomóc nam w uratowaniu samego siebie?

Szczerze mówiąc, gdy sięgałam po Sama się prosiła w ogóle nie spodziewałam się, że będzie to taka książka - przepełniona smutkiem, żalem, rozpaczą i bezczynnością. Myślałam, że będzie to kolejna młodzieżówka, której bohaterka wywinęła jakieś głupstwo, z którym teraz musi się zmierzyć. Wielkie było moje zaskoczenie, gdy w końcu odkryłam prawdziwy motyw powieści, który sprawił, że książka ta dosłownie wbiła mnie w fotel. Całkowicie się tego po niej nie spodziewałam!

Główną bohaterką jest powszechnie znana i lubiana, perfekcyjna w każdym calu dziewczyna imieniem Emma. Muszę przyznać, że od samego początku, gdy poznałam Emmę zaczęłam pałać do niej niechęcią. Nie jest to bowiem ta pozytywna bohaterka, której występowanie utarło się chyba w większości książek skierowanych dla młodzieży. Emma jest raczej tą drugą, która jest przeciwniczką naszej dobrej bohaterki, która właśnie na tą naszą szarą myszkę z jakiegoś powodu się uwzięła. Z początku miałam nawet myśli, aby porzucić na jakiś czas tą książkę, w końcu nie jestem przyzwyczajona do tego typu głównych bohaterek i najzwyczajniej w świecie, w ogóle mi ona tam nie pasowała. Jednak, gdy historia zaczęła się rozwijać zrozumiałam, dlaczego autorka wybrała właśnie ten typ bohatera - myślę, że chciała pokazać, że taka historia może spotkać dosłownie każdego z nas, nie ważne, jacy jesteśmy. Koniec końców postać Emmy niesamowicie mnie zaintrygowała i choć często dziwiło mnie jej zachowanie teraz wiem, że w wielu przypadkach autorka celowo przedstawiała ją w taki a nie inny sposób.
Emma, choć początkowo wiedzie bardzo dobre życie, później musi zmierzyć się z problemem, który wielu z nas na pewno od razu powaliłby na kolana. Wiecie jednak, co w tym wszystkim jest najlepsze? Otóż autorka nie pokazała, że we wszystkich przypadkach Emmie wiedzie się świetnie - pokazała tą historię tak, jak mogłaby się odegrać w prawdziwym, realnym świecie. I za to moim zdaniem należy się jej na prawdę spory plus. Często autorzy idealizują problemy swoich bohaterów - nie ważne, czy są one błahe, czy też trudniejsze do rozwiązania - mimo wszystko jednak przedstawiają wszystko tak, że wiemy, iż wszystko skończy się dobrze. Tutaj tego nie znajdziemy. Przez większość książki nie wiemy tak na prawdę, co się wydarzy - autorka jest zdolna do wszystkiego.
Wracając na chwile do bohaterów powieści muszę koniecznie powiedzieć, że bardzo denerwowali mnie rodzice głównej postaci. Już od samego początku wyczułam, że dziewczyna ma jakieś problemy związane ze swoją matką, a im bardziej akcja się rozwijała, tym lepiej było to widać. Cały czas nie mogę pojąć, dlaczego gdy wszyscy już wiedzieli o gwałcie, jej rodzice z pozoru ją wspierali, a tak na prawdę coraz bardziej się od niej odsuwali. Dla mnie rodzice powinni być wzorem dla swojego dziecka i wspierać je mimo najgorszej rzeczy, która mogła by je spotkać. W końcu od tego właśnie są rodzice. Nie muszę więc chyba mówić, że w przypadku rodziców Emmy było nieco inaczej. Osobiście strasznie mi to przeszkadzało i wiele razy miałam ochotę potrząsnąć bohaterami by w końcu dotarło do nich to, co robią źle.

Choć historia bardzo mi się podobała, to jednak bardzo przeszkadzał mi sposób, w jaki książka została napisana. Wiem, że miała on pewnie odwzorowywać umysł głównej bohaterki, jednak sama wiele razy się gubiłam i musiałam długo szukać właściwego toku myślenia. To, jak została ona podzielona, tzn. brak rozdziałów, które zastępowały dni tygodnia (1 rozdział = 1 dzień) oraz podział całości na rok temu i w tym roku, w ogóle mi nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie - było to dla mnie klarowne i bez problemu się w tym odnajdywałam. Jednak głównym problemem okazał się dla mnie właśnie sposób postrzegania wszystkiego przez bohaterkę, a co za tym idzie przedstawienie fabuły.

Pomijając ten wyżej wspomniany minus uważam, że Sama się prosiłaś to świetna książka, która skłania czytelnika do na prawdę głębokich przemyśleń, Osobiście uważam, że powieści, gdy poruszane są na przykład problemu gwałtów, czy samej przemocy wśród młodzieży, są bardzo pouczające i wielu z nas mogą na prawdę wiele nauczyć, dlatego też i ta powieść pod tym względem okazała się dla mnie idealna. Po zakończeniu lektury, na prawdę sporo o niej myślałam próbując poradzić sobie z problemem, jaki spotkał Emmę. Nie spodobało mi się jednak do końca samo zakończenie, gdyż tak na prawdę autorka za dużo w niej nie wyjaśniła. Z pewnością wielu z nas będą dręczyć pytania, na które chyba nigdy niestety nie poznamy już odpowiedzi.
Mimo wszystko uważam lekturę Sama się prosiła za jak najbardziej udaną i polecam ją dosłownie każdemu z was - to książka, której zdecydowanie nie warto omijać!

Za możliwość przedpremierowego zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria Young!

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Podsumowanie roku 2016

Pewnie będę mało oryginalna, jeśli wspomnę, że nie mogę uwierzyć, że kolejny rok już za nami. Choć pod względem czytelniczym uważam ten rok za całkiem udany, to jednak cieszę się bardzo, że mamy go już za sobą. Niestety jeśli chodzi o moje życie prywatne przyniósł on ze sobą dużo złego dla mnie i mojej rodziny, dlatego mam więc nadzieję, że ten 2017 okaże się o wiele szczęśliwszy.
W podsumowaniu roku 2015 nie tworzyłam sobie jakichś wielkich planów na 2016 rok - chciałam zwyczajnie płynąć z prądem i zobaczyć co z tego wyjdzie. Teraz powiem wam, że chyba jednak przez ten brak planów troszkę pogubiłam się w moim blogowym i czytelniczym życiu, przez co przez większość roku często miałam problemy z motywacją do dalszego działania. Choć wcześniej twierdziłam, że chyba jednak trzymanie się planu nie jest dla mnie, to jednak teraz doszłam do wniosku, że jednak chyba warto mieć jednak jakiś drobny plan, do którego w razie jakichś wątpliwości zawsze można zerknąć. 

Co spotkało mnie w 2016 roku?

W minionym roku udało mi się nawiązać kolejne współprace z różnymi świetnymi wydawnictwami. Oczywiście jest to na prawdę spore osiągnięcie dla każdego blogera książkowego, jednak ja tutaj mam takie jedno drobne ale. Niestety podczas tych wszystkich współprac chyba gdzieś po drodze na prawdę mocno się pogubiłam. Na początku wszystko szło świetnie, pojawiały się kolejne fantastyczne nowości do zrecenzowania, jednak nim zdążyłam spostrzec, co tak na prawdę się dzieje, zaczęłam tonąć w kolejnych napływających egzemplarzach. Radość z tego, że wydawnictwa chętnie ze mną współpracują niestety zagłuszyły mój zdrowy rozsądek i bardzo szybko zaczęłam przygarniać każdą z proponowanych mi pozycji, co zaowocowało tym, że od kilku miesięcy cały czas staram się posprzątać bałagan, jaki sama sobie stworzyłam. Przez to wszystko, że cały czas musiałam czytać jeden nadesłany egzemplarz za drugim, skończyło się u mnie to całe czytanie dla przyjemności... Serio, tak na prawdę nie pamiętam już, kiedy ostatnio czytałam jakąś książkę ze swoich własnych zbiorów, czy powieść wypożyczoną z biblioteki. Myślę, że to między innymi przyczyniło się do moich problemów (czytaj braku chęci) z prowadzeniem bloga i samym czytaniem książek - a męczę się z tym już jakieś pół roku niestety. Dodatkowo pogoń za tym, aby mój blog był chętnie czytany i odwiedzany przyćmiła prawdziwy powód, który skłonił mnie do założenia bloga - chęć dzielenia się z ludźmi takimi, jak ja (czyli oczywiście molami książkowymi) swoją opinią na temat przeczytanych przeze mnie książek i zwyczajna rozmowa na ten temat. Powoli to wszystko zaczyna do mnie docierać i choć nadal jeszcze do końca nie odzyskałam tej radości, która towarzyszyła mi na początku blogowania, nie chcę się poddawać! 

Jeśli chodzi o moje życie już nie związane z blogiem, to od października w końcu zaczęłam studia! Wspominałam o tym już nie raz, nie dwa, jednak chyba jak dotąd nie wyjaśniłam jeszcze tak na prawdę, co studiuję. Otóż po nieudanych próbach z filologią angielską i florystyką, postanowiłam spróbować swoich sił na nowych mediach i powiem wam, że jak na razie wydaje mi się, że to w końcu jest ten kierunek, który chciałabym ukończyć. Oczywiście wiadomo, że na studiach pierwszy semestr, czy nawet rok, zawsze jest nudny, a prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero później, jednak mi i tak już się wydaje, że to jest właśnie to. Z racji, że jest to kierunek nawiązujący do dziennikarstwa, jak i ogólnie do mediów, myślę, że jest to idealne nawiązanie do mojego blogowania i może kiedyś właśnie z tym powiążę swoje dalsze życie zawodowe. Cóż... myślę, że było by na prawdę fantastycznie! Wiem, że mam teraz więcej obowiązków, jednak nie zamierzam z tego powodu rezygnować z prowadzenia bloga.

W 2016 roku bardzo mocno zaniedbałam również odwiedzanie waszych blogów. Szczerze, to aż wstyd mi się do tego wszystkiego przyznawać, jednak może to w końcu pomoże mi nadrobić wszystkie zaległości. Cieszę się, że mimo iż ja zaglądam do was tak rzadko, to jednak wy wytrwale przy mnie stoicie i nie opuszczacie mnie mimo wszystko. To na prawdę dużo dla mnie znaczy. Dlatego w tym miejscu chciałabym wam mocno podziękować za to, że zwyczajnie tutaj jesteście!

Statystyki 2016 roku:

Dla przypomnienia wspomnę, że bloga About Katherine założyłam dokładnie 11 sierpnia 2014 roku. Nigdy bym nie pomyślała, że będę go prowadzić aż tag długo, gdyż z reguły bardzo szybko się wszystkim nudzę i porzucam coś, zanim nadejdzie się szansa by wszystko się rozwinęło. Jestem więc z siebie bardzo dumna, że mimo tych licznych wzlotów i upadków udało mi się wytrwać tak długo i będę bardzo mocno trzymać kciuki, bym mogła to samo powiedzieć dokładnie za rok!

Liczba wyświetleń: 96,821 (o 49,821 więcej, niż w 2015 r.)
Liczba obserwatorów: 416 (o 130 więcej, niż w 2015 r.)
Liczba postów ogółem: 123 (o 39 mniej, niż w 2015 r.)
❄ posty książkowe: 55 (o 3 mniej, niż w 2015 r.)
❄ posty filmowe: 25 (o 10 mniej, niż w 2015 r.)
❄ inne: 43 (o 26 mniej, niż w 2015 r.)
Liczba obserwatorów na FB: 213
Liczba obserwatorów na IG: 230

Książkowe TOP 11 2016 roku:

Oczywiście, tak jak to było przez ostatnie dwa podsumowania i tym razem nie mogę pominąć wybrania kilku książek przeczytanych przeze mnie w 2016, które uważam za najlepsze. Chciałam, tak jak ostatnio, wybrać dziesięć pozycji, jednakże wybór był tak trudny, że zwyczajnie nie mogłam wykluczyć też tej jedenastej, dlatego tym razem będzie to TOP 11! To właśnie te pozycje okazały się dla mnie najlepsze w 2016 roku!





Filmowe TOP 10 2016 roku:

Tutaj, w przeciwieństwie do książek, miałam na prawdę spory problem - ciężko było mi wybrać aż dziesięć filmów, które w 2016 roku podobały mi się najbardziej. Z racji tego, że nie oglądałam ich aż tak dużo, jak w 2015 roku, wybór miałam raczej ograniczony. Kolejność oczywiście przypadkowa.





A jakie plany na 2017 rok? W pierwszej kolejności chciałabym jak najszybciej nadrobić zaległości w egzemplarzach recenzenckich, bym móc zacząć z czystym kontem. Wcześniej złożyłam sobie również postanowienie, że nie będę tak szaleć ze współpracami recenzenckimi oraz egzemplarzami książek - będę wybierać tylko te pozycje, na których na prawdę mi zależy, by znów nie doprowadzić się do takiego stanu jak tera. Myślę też na zrezygnowaniem z chociaż jednej współpracy, która jest mi najmniej potrzebna. I właśnie tego mam zamiar pilnować. Dalej myślę też nad zmianą wyglądu bloga. Z tego, co pamiętam, ostatnia zmiana miała miejsce dokładnie rok temu, co dla mnie oznacza całą wieczność. Myślę nad tym, żeby stało się tu nieco bardziej kolorowo (oczywiście nie w stylu jakby tęcza wybuchła). Jakąś koncepcję mniej więcej już mam, więc może niedługo zobaczycie About Katherine w zupełnie innej odsłonie! Z racji tego też, że wielkimi krokami zbliżamy się do 100 tys. wyświetleń myślę nad zorganizowaniem jakiegoś konkursu lub rozdania dla was właśnie z tej okazji. Przez ostatni rok bardzo zaniedbałam odwiedzanie waszych blogów, co na prawdę mnie smuci i zadręcza, dlatego chciałabym zadrobić ów zaległości. Oczywiście nie jestem w stanie obejrzeć wszystkich waszych dawnych postów, dlatego chcę zwyczajnie śledzić je na bieżąco (co niestety strasznie utrudnia mi blogger - czy komuś jeszcze przeszkadza nowy wygląd menu całego bloggera?).  W tym roku chciałabym również przystąpić do jakiegoś wyzwania związanego z zaległymi książkami, więc jeśli słyszeliście o czymś ciekawym śmiało piszcie w komentarzach. Zastanawiam się także nad wymyśleniem czegoś samemu, jednak to jak na razie jest jedynie wolna myśl. Z racji tego, że spodobało mi się ostatnio pisanie takich luźnych około-książkowych postów, chciałabym też pisać ich dla was więcej. Zauważyłam, że również i wy chętniej je czytacie, co jest dla mnie dodatkową motywacją. No i oczywiście chciałabym o wiele bardziej poprawić swoje czytelnicze wyniki! Wiem, że 58 książek, jakie w tym roku udało mi się przeczytać to naprawdę nie mało, jednak jestem pewna, że stać mnie na więcej i chciałabym to udowodnić. 

Pora więc odkreślić 2016 grubą kreską i znów zacząć od nowa!
A jak wam minął ten rok? Pochwalcie się!

niedziela, 1 stycznia 2017

[19] Podsumowanie grudnia [2016]

Oficjalnie mamy już styczeń, więc przyszła pora podsumować to, co wydarzyło się u mnie w grudniu! Miesiąc ten był dla mnie miesiącem raczej neutralnym - przeczytałam kilka na prawdę ciekawych książek, udało mi się obejrzeć również jedną premierę filmową, na którą czekałam z wielką niecierpliwością. Choć nie wydarzyło się w tym miesiącu raczej nic wielce spektakularnego, jestem jak najbardziej zadowolona z wyników, które udało mi się osiągnąć, gdyż przede wszystkim wszystko to, co robiłam, udało mi się zrobić z wielką radością - chyba w końcu powoli wracam na właściwe tory jeśli chodzi o blogowanie. Bardzo się z tego cieszę, a w mojej głowie już pojawia się masa całkiem nowych pomysłów, które mogłaby zrealizować. Długo zmagałam się z problemem niechęci do wszystkiego, co ma związek z prowadzeniem bloga, ale chyba w końcu udaje mi się z tego wychodzić i mam szczerą nadzieję, że zarówno początek nowego miesiąca, jak i całkiem nowego roku okażą się być dla mnie początkiem powrotu do tego, co na samym początku sprawiało mi taką wielką przyjemność!
Zapraszam was więc do dalszej części podsumowania!

Liczba wyświetleń: 96,177
(o 4,142 więcej, niż w listopadzie)
Obserwatorzy: 415
(o 4 więcej, niż w listopadzie)
Polubienia na FB: 214
(o 2 więcej, niż w listopadzie)
Polubienia na IG: 227
(bez zmian)


W minionym miesiącu udało mi się przeczytać trzy książki, w tym jedną przedpremierowo oraz dwie, na które czaiłam się już od jakiegoś czasu. Jak wspominałam w recenzji Epidemii, okazała się ona być znacznie lepsza niż jej poprzedniczka, gdyż o wiele bardziej skupiała się już ona na problemie szerzącej się plagi samobójstw, czy samej idei Programu. Pozostałe dwie również okazały się być bardzo wciągające, jednak tu nie obyło się bez drobnych błędów, które trochę uprzykrzały mi czytanie. Mimo wszystko jednak jestem na prawdę zadowolona z tego, co w grudniu udało mi się przeczytać. Dodatkowo na blogu pojawiła się również zaległa recenzja książki Podniebny lot.



W przypadku filmów większość udało mi się w sumie obejrzeć dosłownie kilka godzin przed rozpoczęciem 2017 roku. Jeden z nich - Uniwersytet Potworny - miałam okazję oglądać już wcześniej, natomiast pozostałe widziałam po raz pierwszy. Największym rozczarowaniem miesiąca okazał się zdecydowanie Osobliwy dom pani Peregrine - odkąd poznałam książkę, na której podstawie powstała ta ekranizacja, dosłownie zakochałam się w tej historii, a tutaj otrzymałam tak ogromne rozczarowanie. Najlepszy okazał się natomiast film Pasażerowie, który zdecydowanie najmocniej mnie zaskoczył.

pasażerowie | osobliwy dom pani peregrine |sekretne życie zwierzaków domowych (recenzja wkrótce) | uniwersytet potworny (recenzja wkrótce)

Pozostałe posty to tradycyjnie jak co miesiąc podsumowanie minionego miesiąca oraz książkowe zdobycze. Dodatkowo udało mi się opublikować kolejny post z serii porozmawiajmy, które to cieszą się wśród was sporą popularnością z czego bardzo się cieszę. Już pracuję nad kolejnymi dwoma postami z serii i liczę, że w styczniu uda mi się opublikować chociaż jeden z nich.


I tak oto prezentuje się mój grudzień. Jak wspomniałam nie było aż tak źle, uważam ten miesiąc za całkiem udany, chociaż może nie jakoś bardzo zapadający w pamięć. A jakie plany na styczeń? Na pewno postaram się przeczytać nieco większą ilość książek, oczywiście nadrobić zaległe recenzje i popracować nad nowymi postami. Z racji tego, że 2016 rok już za nami i aby zostawić wszystko to, co nie bardzo mi wówczas wychodziło za sobą, zastanawiam się nad zmianą wyglądu bloga. Potrzebuję lekkiego odświeżenia i liczę, że właśnie to pomoże mi powrócić do dawnego blogowania chociaż w jakimś stopniu. Myślę również nad przystąpieniem do jakiegoś ciekawego książkowego wyzwania, lub utworzeniem własnego (może związanego z zaległościami książkowymi). Bylibyście chętni na udział w czymś takim?

A jak wam minął grudzień? Jesteście z niego zadowoleni, czy wręcz przeciwnie?
Copyright © 2014 About Katherine
Designed By Blokotek