poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Wyzwanie: Mój pierwszy raz

Nie wyobrażam sobie życia bez książek... Po prostu nie rozumiem, jak ktoś, kto nie czyta w ogóle powieści może być szczęśliwy. Nie mówię, że musi od razu być nałogowym molem książkowym, który namiętnie i bez przerwy sięga po coraz to nowsze tytuły i nie robi nic innego, tylko czyta. Ale w całym swoim życiu sięgnąć tylko po przymusowe lektury szkolne, albo książkę telefoniczną (która nawiasem mówiąc wcale się do czytania nie zalicza!) i nie być ciekawym, co też może znaleźć w jakiejkolwiek powieści? Teraz moje zdanie na ten temat wygląda właśnie tak, jednak jeszcze jakiś czas temu wcale bym tak nie pomyślała. Książki uważałam za zło koniecznie, każde moje jakiekolwiek podejście do nich kończyło się porzuceniem ich po maksymalnie pierwszym rozdziale, a gdy miałam zabrać się za jakąś lekturę, już na samą myśl o tym zasypiałam. Moja czytelnicza historia może nie jest jakoś wielce ambitna i wybuchowa, jednak za sprawą wyzwania, które znalazłam na blogu Zajęcza Nora (klik) doszłam do wniosku, że warto się podzielić nią z innymi, bo może jednak pokaże ona innym (takim samym osobom, jak ja kiedyś), że wystarczy jeden moment, aby całkowicie zmienić swoje postrzeganie na temat książek. 
Ciekawi? Zapraszam dalej!


W moim domu nigdy jakoś wielce nie przykładało się uwagi do czytania. Owszem, mama często sięgałam po jakąś książkę dla dzieci i czytała ją do snu mi i mojemu starszemu bratu. Jednak nie pamiętam, abym kiedykolwiek w domu znalazła jakieś powieści, które ktoś chciałby przeczytać. Gdy ruszył szał na Harry'ego Pottera, to właśnie mój brat postanowił zapoznać się z historią świata czarodziejów, co trochę pchnęło go również do sięgnięcia po kolejne przypadkowe powieści. To on wówczas brany był za mola książkowego w naszej rodzinie, jednakże gdy teraz o tym myślę, wcale nie czytał jakoś dużo. W tamtych czasach mama nie raz próbowała zachęcić również mnie do sięgnięcia po Harry'ego, jednak ja uparcie twierdziłam, że czytanie strasznie mnie nudzi i wolałam, żeby to ona mi czytała. Gdy chodziłam do i odwiedzałam bibliotekę szkolną czasem sięgałam po jakieś książki dla dzieci. Najczęściej kończyło się jednak na tym, że przeczytałam tylko jedną z nich a resztę cały czas nosiłam w plecaku i oddawałam, gdy mi się o tym przypomniało. No aż wstyd się do tego przyznać! Jedyną książką, jaką udało mi się samodzielnie przeczytać od początku do końca była lektura Spotkanie nad morzem, która zauroczyła mnie na tyle, że po prostu nie mogłam się od niej oderwać.


Co ciekawe, w podstawówce właściwie, często chodziłam do biblioteki i razem z moją ówczesną przyjaciółką chętnie pomagałyśmy bibliotekarce w obsługiwaniu tych uczniów, którzy chcieli coś wypożyczyć, albo oddać. Choć cały czas nie lubiłam czytać, bardzo to lubiłam. Chyba już wtedy po prostu zaczynało ciągnąć mnie do książek. 

Wszystko zmieniło się jednak w gimnazjów, gdzie moja obecna przyjaciółka - wówczas największy mól książkowy, jakiego znałam - nie mogąc znieść tego, że nie czytałam żadnych książek, postanowiła zabrać mnie do miejscowej biblioteki i wybrać dla mnie coś, co powinno mnie zaciekawić. Choć pełna oporów  i stu procentowej pewności, że książka, którą dla mnie wybrała na pewno mi się nie spodoba, zabrałam się w końcu za Megan. Przewodnik po chłopcach.... i tak właśnie skończyła się moja era książkowego buntu! Historia, którą napisała Kate Brian tak bardzo mnie oczarowała, że nim się obejrzałam postanowiłam sięgnąć po kolejne powieści zarówno tej autorki, jak i każdą inną pozycję, którą moja przyjaciółka mi poleciła. Do dziś pamiętam jeszcze jej słowa, gdy podawała mi egzemplarz Megan... : "Może okładka nie jest jakoś wielce powalająca, ale uwierz mi - środek jest po prostu fenomenalny!". Zabawne, że to właśnie takie szczegóły zapadają człowiekowi w pamięć.


Później owszem, miałam kilka wzlotów i upadków - jedne książki podobały mi się bardziej, inne już o wiele mniej. Czasem porzucałam czytanie na dłużej, czasem czytałam powieść za powieścią, jednakże od tamtego momentu książka już nigdy więcej nie zniknęła z mojego życia. Z czasem zaczęłam trafiać na różne blogi książkowe, jednak wtedy wolałam skupić się na czytaniu, a dopiero, gdy coraz bardziej odczuwałam potrzebę podzielenia się z kimś moją opinią o przeczytanych pozycjach, zaczęłam myśleć nad ideą założenia własnego bloga. Najpierw na myśleniu się zakończyło, dopiero pod koniec liceum, moje przyjaciółki namówiły mnie do wspólnego prowadzenia bloga, a gdy już trochę bardziej się w to wszystko wkręciłam, postanowiłam zrobić coś swojego... i dzięki temu właśnie czytacie ten post!

Jak wspominałam, mój pierwszy raz z książką nie jest jakoś wielce ambitny i spektakularny - zaczęło się raczej tak, jak w większości przypadków. Nie pamiętam dokładnie, jakie w dalszym czasie książki odmieniły coraz mocniej moje podejście do czytania. Dla mnie liczy się teraz tylko to, że nie byłabym już chyba w stanie porzucić czytania. Książki stały się nieodzownym elementem mojej codzienności - a to je czytam, a to czytam o o nich, a to piszę recenzje, czy po prostu podziwiam mój cudowny zbiór powieści na każdego dnia coraz bardziej za małym na to wszystko regale. Myślę, że gdybym teraz z tego wszystkiego zrezygnowała, moje życie byłoby po prostu smutne. Książki wprowadziły wiele zmian w moim życiu - wiele razy pomogło zmienić mi dotychczasowy pogląd na jakąś sytuację, nauczyły mnie też wielu fantastycznych rzeczy, o których nie miałabym zielonego pojęcia, pomogły mi rozwijać moją pasję, jaką jest pisanie o nich (o co w ogóle bym siebie nie podejrzewała). Dzięki nim udało mi się poznać zupełnie inny świat, a jest on zdecydowanie wart poznania! 

Smutno robi mi się więc, gdy teraz spotykam osobę, która mówi, że nie cierpi czytać, że książki to największe zło świata w ogóle do życia nie potrzebne. Sama jednak przez to przeszłam i wiem, że jeśli nigdy nie miało się jakiś dobrych wspomnień związanych z czytaniem, to łatwo zatracić się właśnie w takim myśleniu. Teraz nie uznaję też wymówki, że można nie mieć czas na czytanie... Czas zawsze się znajdzie, trzeba mieć tylko chęć! Ja miałam szczęście, że znalazła się osoba, która wprowadziła mnie do tego czytelniczego świata. 
I za to teraz jej z całego serca dziękuję!

Historia ta została opowiedziana w ramach wyzwania  Mój pierwszy raz (link do wyzwania klik).


sobota, 27 sierpnia 2016

[123] Gwiazdka z nieba i jeszcze więcej


Tytuł oryginału: The Moon And More
Autor: Sarah Dessen
Ilość stron: 448
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Ocena: 6/10

Emaline właśnie skończyła liceum i jesienią wyjeżdża na studia. Na początku wakacji niespotykanie zerwała z Lukiem. Chodzili ze sobą trzy lata i do niedawna myślała, że ten związek jest idealny. Tymczasem w nadmorskim miasteczku pojawia się Theo, nowojorczyk, ambitny student szkoły filmowej. Wakacyjny romans? Czemu nie. Do Colby przyjeżdża też na lato ojciec Emaline, który rzadko utrzymuje z nią kontakt.

Emaline pociąga urok wielkiego świata, jaki roztaczają przed nią Theo i ojciec. Ambitna i pracowita, zawsze pragnęła gwiazdki z nieba i jeszcze więcej. Jednak nie można mieć wszystkiego, a marzenia nie zawsze się spełniają.
[opis pochodzi z okładki książki]

Gwiazdka z nieba i jeszcze więcej to trzecia już powieść autorstwa Sarah Dessen, którą udało mi się przeczytać. Choć jej książki raczej nie niosą za sobą jakiegoś wielkiego przesłania oraz nie przedstawiają sobą zbyt ambitnych historii, potrafi ona zaciekawić. Przy poprzednich dwóch książkach autorki udało mi się przyjemnie spędzić czas. Czy to samo mogę powiedzieć o Gwiazdce z nieba i jeszcze więcej?

Główną bohaterką powieści jest niejaka Emaline. Właśnie skończyła ona liceum, a po wakacjach w końcu ma wyjechać z rodzinnego Colby i udać się na studia. Od lat dziewczyna spędzała wakacje w ten sam sposób - pracowała w Agencji Wynajmu Nieruchomości Colby, którą prowadziła jej babka, wraz z jej matką i siostrami, spotykała się z chłopakiem oraz przyjaciółmi i trzymała jak najdalej od turystów, którzy postanowili odwiedzić jej miejscowość. Zawsze bowiem była przekonana, że nawiązywanie jakiegokolwiek wakacyjnego romansu czy znajomości z turystą z poza Colby to jedynie strata czasu, ponieważ, gdy tylko wakacje się skończą ten ktoś wyjedzie i wróci do swojego dotychczasowego życia. Zdecydowanie lepiej więc trzymać się tego, co się zna. Emaline czuje jednak, że czegoś jej w życiu brakuje. Nie chce być ciągle tą zwyczajną i niepowtarzalną w nagłych sytuacjach Emaline, która zna wszystkich w Colby. Gdy do miasta, wraz ze znaną reżyserką filmów dokumentalnych przyjeżdża Nowojorczyk Theo, od razu podoba jej się jego wielkomiejskie podejście do wszystkiego. Fascynuje ją to, że go nie zna, że tak bardzo różni się on od wszystkich mieszkańców miasteczka. Dodatkowo przyjeżdża również jej biologiczny ojciec z jej bratem Benjim, który cały czas próbuje nakłonić ją do wyjazdu z Colby. 

Od samego początku, gdy zabrałam się za lekturę Gwiazdki z nieba i jeszcze więcej miałam wrażenie, że książka jest tak na prawdę o wszystkim i o niczym. Owszem, przedstawiała ona rozterki Emaline przed jej wyjazdem na studia, jednak koniec końców, gdy już nawet doszłam do samego końca, nie potrafiłam odgadnąć, o czym tak na prawdę miała ona być. Nie wiem, czy tylko ja odniosłam takie, a nie inne wrażenie, czy może moje zdanie podziela większa ilość czytelników, jednakże czegoś ważnego mi w tej książce zabrakło - jakiegoś motywu przewodniego, w okół którego miałaby się kręcić cała historia. 

W powieści Sarah Dessen dużo się dzieje. Autorka wprowadza do życia Emaline zarówno Theo - młodego i niezwykle ambitnego nowojorczyka, który pokaże dziewczynie nieco inny pogląd na różne sprawy, niż ten, do którego była ona przyzwyczajona - jak i sprowadza do miasteczka biologicznego ojca dziewczyny, z którym cały czas ma ona bardzo napięte i niewyjaśnione stosunki. Mimo tego jedna, że sama fabuła nawet wciąga i sprawia, że książkę chce się czytać, to jednak gdy dochodzi się już do końca, uświadamiamy sobie, że nie wiemy właściwie, o czym to wszystko miało być.

Co do głównej bohaterki mam mieszane uczucia. Czasem sprawiała, że bardzo ją lubiłam i chciałam być taka jak ona, jednakże często pokazywała mi swoją drugą stronę, która bardzo mnie denerwowała. Nie dziwię się również, że Emaline spodobał się Theo - mnie również bardzo zauroczyła - jednak jak się później okazało, nie był on do końca tym, za kogo go uważałam. Wielką zagadką pozostaje dla mnie natomiast mama głównej bohaterki - przez całą książkę próbowałam rozgryźć tą postać, jednak w ogóle mi się to nie udało. Nie polubiłam jedynie biologicznego ojca dziewczyny. Wiele razy miałam ochotę mocno nim wstrząsnąć by pokazać, że to jak traktuje swoje dzieci - to jego chłodne podejście do wszystkiego i postrzeganie Benjego, jakby był dorosły - jest okropne i złe. Bardzo mocno współczułam Emaline i jej bratu.

Choć całość nie jest raczej zła, to jednak książka posiada jedną ogromną wadę, której nie mogę jej wybaczyć. Szkoda, bo reszta - bohaterowie, historia przedstawiona w powieści oraz styl autorki - były dla mnie jak najbardziej przyjemne. Trochę zawiodłam się na autorce Gwiazdki z nieba i jeszcze więcej jednak nie oznacza to, że całkowicie ją skreślam. Wręcz przeciwnie - czekam już na jej nową powieść, która mam nadzieję, od nowa mnie zachwyci.

Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu HarperCollins Polska.

czwartek, 25 sierpnia 2016

[18] Książkowe zdobycze sierpnia

Mój poprzedni, lipcowy stosik, był jak dotąd bardzo skromny. Po czerwcowym szaleństwie chciałam dać sobie trochę przerwy (mówię tu głównie o moim coraz to chudszym portfelu). Lecz na nic się to zdało, gdyż w sierpniu znów uzbierał mi się wcale nie mały stosik. Oczywiście jestem z nich przeogromnie dumna - w końcu są to same cudeńka! Jednak nadal pozostaje pytanie... kiedy ja to wszystko przeczytam? Coraz bardziej przeraża mnie też fakt, że z początkiem września znów mają ukazać się jakieś ciekawe tytuły, którym po prostu trudno będzie się oprzeć. Ale cóż, taki już los każdego mola książkowego!

Niżej zapraszam was do zapoznania się z moimi książkowymi zdobyczami sierpnia!


 Harry Potter i Czara Ognia J.K. Rowling [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Media Rodzina]
Fanką Harryego jest ogromną (choć w przypadku książek stanęłam na razie na Więźniu Azkabanu, filmy widziałam wszystkie i to po chyba tysiąc razy), więc gdy dowiedziałam się, że wyjść ma nowe wydanie z przepięknymi okładkami, po prostu musiałam mieć chociaż jedną z nich! No bo jak im się oprzeć!

 Ocal mnie Abbi Glines [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Pascal]
Uwielbiam tą serię Abbi Glines. Jest ona niezwykle lekka, jednak za razem urocza i bardzo wciągająca. Już nie mogę doczekać się poznania kolejnej historii z pod pióra autorki.

 Pod samym niebem R.K. Lilley [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Editio]
Choć seria nie jest jakoś wielce ambitna i ma wiele wad, strasznie jestem ciekawa jej kontynuacji. Poprzednia cześć (recenzja klik) zakończyła się w bardzo intrygujący sposób, a nie wybaczyłabym sobie, gdybym akurat w tym momencie ją przerwała.

 Plaga samobójców Suzanne Young [efekt wymianki wakacyjnej] recenzja klik
W końcu, dzięki wspaniałej Mitchelii, udało mi się skompletować wszystkie dotychczasowe części Programu! Na samym początku nie spodziewałam, że może ona tak bardzo mi się spodobać. Widać czasem warto odbiec od swoich przyzwyczajeń i spróbować czegoś innego!

 Boy 7 Mirjam Mous [zakup własny] recenzja klik
Bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się zdobyć tą powieść Mirjam Mous. Uważam ją za niezwykłą, lecz niestety mało docenianą. Może kiedyś to się jeszcze zmieni - było by świetnie, gdyż sama historia, jak i styl autorki są niesamowite.

 Wyśnione miejsca Brenna Yovanoff [zakup własny]
Kolejna cudowna książka, która znalazła się w Wyśnionym Moondrive Boxie. Jej okładka jest przeurocza i mam nadzieję, że wnętrzem również się nie zawiodę. Opis zapowiada świetną historię.

 Na krawędzi zawsze J.A. Redmerski [j.w.]
Pewnie sama szybko nie zdecydowałabym się na zakup tej serii, jednak na jednym z blogów znalazłam wspaniałą recenzję na jej temat i informację o po prostu genialnej promocji. No po prostu żal byłoby nie skorzystać!

 Na krawędzi nigdy J.A. Redmerski [j.w.]
j.w.

 Prawo Mojżesza Amy Harmon [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Editio] 
Tytuł trochę mnie przeraża, jednak ponoć kompletnie nie oddaje zawartości, która jest fenomenalna. Koniecznie sama muszę przekonać się na własnej skórze, czy właśnie tak jest.

 Epidemia Suzanne Young [ egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Feeria Young]
Nie mogłam doczekać się tej części Programu. Choć Remedium (recenzja klik) wprawiło mnie w lekki niedosyt i tak bardzo interesują mnie dalsze losy Quinlan. 

Tak oto prezentuje się mój sierpniowy stosik. Tradycyjnie pytam, co czytaliście, co polecacie, a co wręcz przeciwnie?

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

[122] Jak powietrze


Tytuł oryginału: Jak powietrze
Autor: Agata Czykierda-Grabowska
Ilość stron: 480 stron
Wydawnictwo: OMG Books
Ocena: 6/10

Zwykła dziewczyna, zwykły chłopak, niezwykła miłość. 
Niektórym może się wydawać, że Oliwii niczego nie brakuje – przystojny chłopak, świetne studia, wieczory spędzane w warszawskich klubach. Ale gdy los stawia na jej drodze Dominika, w jego bursztynowych oczach dziewczyna dostrzega coś, czego nie dał jej wcześniej nikt inny. Dominik mieszka w obskurnej kamienicy na Pradze i musi zajmować się młodszym rodzeństwem. W jego życiu nie ma miejsca na rozrywki ani nawet na marzenia. Choć pochodzą z dwóch różnych światów, wkrótce okazuje się, że nie mogą bez siebie żyć. On przynosi jej długo oczekiwany spokój, ona jest dla niego jak powietrze. 
Ale czy taka miłość ma szanse przetrwać? 
Czy Dominik potrafi odciąć się od bolesnej przeszłości? 
Czy da się żyć bez powietrza?
[opis pochodzi z okładki książki]

Oliwia to dziewczyna pochodząca z bogatego, z pozoru szczęśliwego domu. Jednakże radość w jej życiu odeszła wraz z jej ukochaną matką. Niespodziewana choroba pozbawiła ją oraz jej ojca osobę, dzięki której rodzina zawsze trzymała się razem. Teraz jednak Oliwia nie może wybaczyć ojcu, że po śmierci żony postanowił ją odtrącić całkowicie pogrążając się w żałobie. Dominik natomiast już od małego miał bardzo ciężkie życie. Jego matka - choć powinna być jego opiekunką, darzyć go nieograniczoną miłością oraz sprawiać, aby jego dzieciństwo było warte zapamiętania - była pijaczką, której w głowie w ogóle nie leżał los małego Dominika. Sam spędził swoje najgorsze chwile za murami domu dziecka, gdzie doznał takiej krzywdy, że z nikim nie chce dzielić się wspomnieniami przeszłości. Dopiero co wkraczając w dorosłość postanowił zająć się swoim przyrodnim rodzeństwem, również porzuconym przez matkę. Ta dwójka różni się od siebie w każdym możliwym calu, jednakże niespodziewany wypadek drogowy spaja ze sobą ich losy sprawiając, że już żadne nie będzie potrafiło przestać myśleć o tym drugim.

Nie czytam Polskich książek... Na blogu wspominałam o tym już wiele razy. Jednak, gdy zobaczyłam fantastyczną okładkę Jak powietrze coś kazało mi zaniechać na chwilę swoją wrogość do polskiej literatury i dać szansę właśnie tej pozycji. Podchodziłam do niej bardzo sceptycznie (kilka razy miałam już styczność z powieściami z pod pióra polskich autorów, jednak przygoda taka zawsze kończyła się raczej tak, jak to przewidywałam - nie podobało mi się zupełnie), jednak informacje o pierwszym polskim new adult oraz intrygujący opis bardzo podsycały moją ciekawość. Cóż, czy było warto?

Pierwsze, co od razu rzuca się tu w oczy to fakt, iż w książce nie znajdziemy jako takich rozdziałów. Nie są one ponumerowane, nie mają też żadnych tytułów. Początkowo wydawało mi się to z lekka dziwne, a miejscami nawet sprawiało problemy. Z czasem jednak idzie się do tego przyzwyczaić, lecz ja mimo to pozostaję zwolenniczką dzielenia powieści właśnie na rozdziały.
Tak, jak się też spodziewałam po polskiej książce, strasznie denerwowały mnie polskie imiona bohaterów - brzmi niedorzecznie, jednak ja już tak mam, że właśnie takie typowe i codzienne imiona są w książce dla mnie nieco odpychające. Jest to jednak takie moje małe dziwactwo, które między innymi, skutecznie odpycha mnie od sięgania po powieści rodzimych autorów, tak więc do całej oceny książki nie będę brała tego pod uwagę (było by to raczej z mojej strony lekko niesprawiedliwe). Tak samo też było na przykład z nazwami dzielnic Warszawy - kolejna niechęć do wszystkiego co polskie...

Jeśli chodzi o samych bohaterów, jestem wielką fanką Dominika! Chłopak urzekł mnie już od pierwszych stron, a gdy coraz bardzie zagłębiałam się w jego historię (choć wiem, że on sam by tego nie chciał) strasznie robiło mi się go żal. Przeszedł on w swoim życiu na prawdę sporo, wziął na siebie ogromne obowiązki, które starał wypełnić się jak najlepiej (osobiście uważam, że szło mu świetnie) i nie miał nikogo, na kogo w razie potrzeby mógł by liczyć. Mimo to potrafił w jakimś stopniu cieszyć się życiem i być ogromnym przykładem dla swojego młodszego rodzeństwa. Z Oliwią natomiast nie polubiłyśmy się od razu. Z początku wydawała mi się nieco denerwująca i przemądrzała, jednak gdy tak samo jak Dominik poznawałam ją każdego dnia lepiej, w końcu wszystko to minęło. Cały czas też kibicowałam tej dwójce i byłam bardzo ciekawa, jak dalej rozwinie się ich znajomość. Zakończenie okazało się wzruszająca i zaskakujące zarazem.

Historia przedstawiona w książce zalicza się do tych z pozoru zwyczajnych, jednak mimo wszystko ciekawych i wciągających. W kilku miejscach jednak się nudziłam, a niektóre wydarzenia wydawały mi się zbędne. Choć całość tak jak mówię była ciekawa i wciągająca, zabrakło mi tu jednak troszeczkę czegoś więcej. Mówiąc krótko - nie było źle, wręcz przeciwnie było dobrze, jednak mogło być jednak trochę lepiej.
Co do stylu autorki, tutaj mam chyba największe zastrzeżenia. Dla mnie nie okazał się być przekonujący i wielce zaskakujący. Często wydawał mi się bardzo prosty, w wielu miejscach zmieniła bym kilka wyrażeń. Wydawał mi się po prostu trochę niedopracowany. Miejscami czułam się, jakbym czytała jakieś opowiadanie napisane przez nastolatkę, która stara się zabłysnąć swoimi umiejętnościami pisarskimi w sieci. Szczególnie mocno rzucało mi się to w oczy na początku powieści, później już trochę przestałam zwracać na niego uwagę, jednakże całość czytało mi się trochę dziwnie. Nie skreślam autorki całkowicie, jednak myślę, że musi ona jeszcze trochę nad swoim stylem popracować, a będzie dobrze.

Podsumowując więc, książka Jak powietrze była przyjemna, jednak znalazło się w niej wiele wad, nad którymi autorka powinna jednak trochę bardziej popracować. Historia dość ciekawa i oryginalna, bohaterowie przyjemni (niektórzy od samego początku, inni dali się polubić z czasem), zakończenie zaskakujące i niezwykle urocze. Myślę, że całokształt nie prezentuje się najgorzej i jeśli ktoś gustuje w powieściach new adult, jak najbardziej powinien zapoznać się i z tą pozycją. Ja swoje spotkanie z polską książką uważam mimo wszystko za udane i nie żałuję, że zdecydowałam się dać szansę Jak powietrze.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak!

niedziela, 21 sierpnia 2016

[68] FILMOWO: Cyber-prześladowca

Tytuł oryginału: Cyberbully

Reżyseria: Charles Binamé

Scenariusz: Teena Booth

Gatunek: Dramat

Czas trwania: 1 godz. 27 min.

Premiera: 17 lipca 2011 (świat)

Produkcja: Kanada

Obsada: Emily Osment, Kay Pannabaker, Kelly Rowan, Jon McLaren

Ocena: 7/10

Klikając w plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

Taylor Hillridge to typowa nastolatka, która nie wyobraża sobie życia bez dostępu do internetu, a co za tym idzie do przeróżnych portali społecznościowych. W sieci nie czuje się jednak dostatecznie wolna, gdyż jej matka notorycznie, dla bezpieczeństwa dziewczyny, sprawdza historię jej przeglądarki, jak i  konwersację z przyjaciółkami, a dodatkowo wprowadziła liczne zasady, których to Taylor skrupulatnie musi przestrzegać. W końcu bohaterka otrzymuje na urodziny swój własny laptop, a matka postanawia znieść niektóre narzucone córce ograniczenia i pozwolić jej być odpowiedzialną za samą siebie. Taylor szybko jednak przekonuje się, że słowna przemoc w sieci może być jeszcze bardziej dotkliwsza, że fizyczna w realnym świecie...


Zawsze ciekawił mnie motyw cyberprzemocy - wykorzystywany czy to w filmie, czy w literaturze. Zaskakuje mnie to, jak ludzie potrafią być okrutni dla tych, których tak w zasadzie nie znają, albo to, jakiej internet dodaje im odwagi, która skłania ich do prześladowania kogoś w cyberświecie (chociaż zapewne w realu nigdy by czegoś takiego nie zrobili). Taką przemoc (choć jestem pewna, że dla wielu ludzi takie zachowanie nie jest w ogóle postrzegane według kategorii przemocy) można w internecie znaleźć bardzo łatwo. Chociażby w blogosferze! Zapewne na niejednym blogu możemy doszukać się wulgarnych wyzwisk pod adresem jednego z komentatorów bloga, czy też samego właściciela. Przykład - to jak wiele osób postrzega osoby, które uwielbiają czytać Pięćdziesiąt twarzy Greya. Myślę, że nie jeden z was natknął właśnie na ten temat. Choć to są raczej te bardzo łagodne przykłady zdarzają się i takie sytuacje, w których osoba szykanowana (często z nie wiadomo jakiego powodu), nie widzą już innej drobi wyjścia z zaistniałego problemu, decyduje się na podjęcie bardzo drastycznych środków.


Główną bohaterką filmu jest niejaka Taylor, w którą wcieliła się niejaka Emily Osment. Jej postać miała pokazać to, jak młodzi ludzie "poruszają się" w świecie internetu i moim zdaniem bardzo dobrze jej to wyszło. Choć miejscami jej reakcje, czy zachowanie wydawały mi się mocno przesadzone, koniec końców doszłam do wniosku, że przecież jest wiele osób, które bardzo poważnie traktują swoje życie w sieci i wszystko, co się tam dzieje, jest dla nich niezwykle ważne (czasem ważniejsze, niż to, z czym mają do czynienia w prawdziwym życiu). Sama Emily Osment bardzo mnie zaskoczyła swoją grą. Pamiętam ją z czasów disneyowskich produkcji (typu Hannah Montana, czy Tatastrofa) i tam strasznie drażniła mnie ona swoją osobą, a jej gra była dla mnie wręcz zerowa. W Cyber-prześladowcy pokazała swoje nieco inne, nieznane mi dotąd oblicze i chociaż jeszcze pozostawia sobą wiele do życzenia, to w niektórych momentach produkcji była jak najbardziej prawdziwa i zaskakująca. 


Jeśli chodzi o całą fabułę filmu to dla mnie jest ona jak najbardziej udana. Mnie osobiście zaciekawiła - z niecierpliwością czekałam na każdą minutę chcąc wiedzieć, co wydarzy się dalej. Gdy dowiedziałam się, kto tak naprawdę był tajemniczym prześladowcą Taylor z internetu byłam niesamowicie zaskoczona. Całkowicie się tego nie spodziewałam, a tu proszę! Jedyne, do czego miałabym tutaj zastrzeżenie, to zakończenie Cyber-prześladowcy. W porównaniu z tym, co działo się przez większość filmu, ono okazało się raczej mało wystarczające, lekko błahe i przewidywalne. Liczyłam na coś o wiele lepszego.


Podsumowując, Cyber-prześladowca to film przedstawiający ciekawą historię, która mogłaby spotkać nie jednego z nas. Ukazuje problem, jaki niesie za sobą wolność słowa w internecie, pokazuje do czego zdolni są ludzie, gdy siedzą przed ekranem monitora oraz to, jak z tym wszystkim muszą walczyć ofiary całego zajścia. Choć jest to produkcja raczej średnich lotów, gdzie łatwo dostrzec wady, w tym między innymi słabą grę niektórych aktorów, to koniec końców świetnie się ją ogląda. Ma w sobie coś takiego, że mimo iż zauważamy te wady, to w trakcie filmu nie przeszkadza nam to. Jeśli więc tak jak ja lubicie poznawać filmy ukazujące problemy typu cyberprzemoc, Cyber-prześladowca jest jak najbardziej dla was. Moim zdaniem warto go zobaczyć.


czwartek, 18 sierpnia 2016

[67] FILMOWO: Legion samobójców

Tytuł oryginału: Suicide Squad

Reżyseria: David Ayer

Scenariusz: David Ayer

Na podstawie: John Ostrander (komiks)

Gatunek: Akcja

Czas trwania: 2 godz. 3 min.

Premiera: 5 sierpnia 2016 (Polska), 3 sierpnia 2016 (świat)

Produkcja: Kanada, USA

Obsada: Will Smith, Margot Robie, Joel Kinnman, Cara Delevinge, Jai Courtney, Adewale Akinnuoye-Agbaje, Jay Hernandez, Karen FukuharaViola Davis, Jared Leto

Ocena: 8/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

W obawie przed nowo powstałymi zagrożeniami, zdecydowanie wykraczającymi ponad ludzkie zdolności, jedna z przedstawicielek rządu - Amanda Waller - wpada na pomysł, aby wykorzystać schwytanych przez superbohaterów złoczyńców. Ich zadanie polegałoby na wypełnianiu niebezpiecznych misji zagrażających ich życiu. Kobieta postanawia zwerbować Deadshota, Harley Quinn, Enchantress, Boomeranga, Killer Crocka, Diablo oraz Slipknota obiecując im skrócenie wyroków i spełnienie niegroźnych żądań, jednocześnie zatajając to, że praktycznie idą na śmierć. Antybohaterowie nie mają jednak wyjścia - wszczepione w ich szyje czipy umożliwią Amandzie Waller zabicie ich, gdyby tylko postanowili sprzeciwić się szefowej. W trakcie przygotowań do stworzenia Task Force X, wiedźma zamieszkująca ciało June Moone (Enchantress), przejmuje całkowitą kontrolę nad ciałem kobiety i postanawia zniszczyć doszczętnie wszystkich ludzi na ziemi. Tymczasem psychopatyczny i nieobliczalny seryjny morderca Joker postanawia uwolnić swoją ukochaną Harley Quinn, jednocześnie stając na przeszkodzie w działaniu Legionu samobójców.


Gdy tylko usłyszałam o powstawaniu Legionu samobójców oraz o tym, że w postać Jokera wcielić się ma Jared Leto wiedziałam, że koniecznie muszę to obejrzeć. Bardzo dużo oczekiwałam od tego, co poznam w filmie, w końcu w skład obsady wchodzą same perełki kina! Samej historii jednak nie znałam. Mimo wszystko strasznie byłam ciekawa całokształtu, więc gdy w końcu doczekałam się premiery nie czekałam, lecz czym prędzej udałam się do kina. Czy było warto?

Legion samobójców opowiada o grupie anty-bohaterów znanych z komiksów DC Comics, jak chociażby z Batmana, czy Flasha. Dotychczas wszyscy oni grali w tych komiksowych historiach raczej drugie skrzypce. Choć gdyby nie oni, tak na prawdę nie było by żadnej fabuły, nigdy jednak nikt nie skupiał się na tym, co tak na prawdę czują oni. Dlaczego robią to, co robią, co ich do tego skłoniło i czy gdyby mieli taką możliwość, zmieniliby swoje życie? Dzięki Legionowi samobójców mamy w końcu okazję poznać Deadshota, Harley Quinn, Boomeranga, Diablo czy Killer Croca.


Mi osobiście strasznie się to spodobało. Zawsze wydawało mi się to trochę niesprawiedliwe, że tak na prawdę oceniamy tych anty-bohaterów, gdy w zasadzie nie wiemy, co zmusiło ich do bycia złym. Może ich los został przypieczętowany przez kogoś innego, może otrzymali dar, który szybko stał się ich przekleństwem, może robią to, bo po prostu lubią, a może czynią to dla dobra osób, które kochają i nie widzą innej drogi, do troszczenia się o nich? Mi często (mówię już o wszystkich negatywnych bohaterach, z którymi miałam okazję się poznać) wydawało się, że są oni po prostu nie do końca zrozumiani i gdyby tylko wyciągnąć pomocną dłoń, można by odmienić ich los. W Legionie samobójców mamy fantastyczną okazję by właśnie tego wszystkiego się dowiedzieć. Prócz więc samego wątku z Enchantress poznajemy tak na prawdę bohaterów, którzy do tej pory byli nam tak właściwie wcale nieznani.


Osobiście największe współczucie wywołała u mnie historia Harley Quinn. Dotychczas znałam ją tylko ze słyszenia i wiedziała jedynie, że jest ona zabawką Jokera (którego zdecydowanie nikomu nie trzeba przedstawiać).Gdy poznałam jej opowieść o nieszczęśliwej miłości do psychopatycznego seryjnego mordercy, któremu jeszcze jako psycholog Harleen Quinzel próbowała pomóc, mając nadzieję, że uda jej się go wyleczyć, łezka dosłownie zakręciła mi się w oku. Jeśli jeszcze nie wiecie nic o przeszłości Harley Quinn, myślę, że wywoła ona u was tak samo duże współczucie, co u mnie.

Przechodząc już do bohaterów filmu koniecznie muszę powiedzieć, że nikt nie wywołał u mnie tak wielkiego zaskoczenia i fascynacji, jak właśnie wyżej wspomniana Harley Quinn, grana tutaj przez Margot Robbie. Zakochałam się nie tylko w tej postaci, lecz również w sposobie, w jaki Margot ją przedstawiła. Gdyby nie jej specyficzny sposób bycia, zabawne stwierdzenia i sytuacje, Legion samobójców straciłby cały swój urok. Dotychczas widziałam już kilka filmów z udziałem tejże aktorki, lecz śmiało mogę powiedzieć, że pobiła wszystko, co do tej pory robiła i jak na razie jest to jej najlepsza odsłona. Ma ona w sobie na prawdę spory talent, który zdecydowanie warto, jak i trzeba śledzić!


Ciekawa była dla mnie również postać Enchantrees/ June Moone, w którą wcieliła się Cara Delevinge. Choć w filmie widać było jej stosunkowo mało, bardzo spodobała mi się jej gra aktorska. Znałam ją jedynie z Papierowych miast (recenzja klik), a tu zaprezentowała się z całkowicie innej strony.
Bardzo rozczarowana jestem natomiast postacią Jokera, granego w Legionie samobójców przez Jareda Leto. Bardzo wiele od niego oczekiwałam - w końcu dla mnie jest to jeden z najbardziej genialnych aktorów na świecie. Koncepcja Jokera w jego wykonaniu wydawała mi się być wręcz idealna - już nie raz pokazał, że bardzo dobrze potrafi się wcielać w nietypowe postacie. Tutaj jednak bardzo zmarnował swój potencjał - nie był do końca aż taki tragiczny, jednak zdecydowanie mógł w tą postać włożyć więcej wysiłku. Inna sprawa, że według mnie Joker w Legionie samobójców nie był w ogóle potrzebny (wyłączając jedynie sceny, gdzie poznajemy przeszłość Harley Quinn). Było go tam bardzo mało (sama myślałam, że będzie tam prawie bez przerwy), a gdy już się pojawiał to były to raczej urywki . Śmiało więc mogę powiedzieć, że tym razem postać ta była tam prawie całkowicie zbędna. Nie przekreślam go jednak całkowicie, gdyż film zakończył się w taki interesujący sposób (właśnie z udziałem Harley i Jokera), że możliwe, że już niedługo będziemy mogli się cieszyć (albo i nie) jego postacią o wiele częściej.


Podsumowując więc, jestem nieco rozczarowana Legionem samobójców, gdyż choć koniec końców mogę powiedzieć, że film mi się podobał, oczekiwałam od niego czegoś innego. Fabuła była jak dla mnie nieco zagmatwana (może przez to, że nie znam za dobrze historii bohaterów), z początku wątki szybko się zmieniały, co wymagało od widza maksymalnego skupienia, aby tylko niczego ważnego nie pominąć. Mocno zawiodłam się na Jaredzie Leto/Jokerze, jednakże wprost zakochałam się w Harley Quinn/Margot Robbie, co jeśli chodzi o bohaterów i grę aktorską, koniec końców się wyrównało. Film nie jest zły, jednakże nie jest też do końca tak genialny. Zdecydowanie jednak warto go obejrzeć, jeśli uwielbia się klimaty super i anty-bohaterów. Dodatkowo posiada on fantastyczny soundtrack, który wprost idealnie wpasował się w całość.
Mówiąc krótko, mimo kilku wad, jak najbardziej polecam!


czwartek, 11 sierpnia 2016

[121] Lato drugiej szansy


Tytuł oryginału: Second Chance Summer
Autor: Morgan Matson
 Ilość stron: 450 stron
Wydawnictwo: Jaguar
Ocena: 7/10

Na tle swojego utalentowanego rodzeństwa (Warren, lat 19 i Gelsey, lat 12) Taylor Edwards nie wyróżnia się niczym szczególnym. Nie jest urodzoną baletnicą, nie ma mózgu jak superkomputer i jest po prostu zupełnie przeciętną siedemnastolatką... No, może poza tym, że nienawidzi konfrontacji i ucieka, ilekroć kłopoty choćby tylko zamaczają na horyzoncie.

Kiedy okazuje się, że ojciec Taylor jest ciężko chory i cała rodzina ma spędzić wakacje w starym domku nad jeziorem, dziewczyna wie, że tym razem nie uda jej się po prostu uciec. Po raz ostatni była tam w wieku dwunastu lat i obiecała sobie, że nigdy nie wróci. To właśnie tam Taylor zyskała i straciła najlepszą przyjaciółkę, zakochała się i złamała komuś serce po raz pierwszy.

Powrót nad jezioro oznacza konieczność zmierzenia się z przeszłością i ponowne spotkanie z ludźmi, których kiedyś opuściła bez słowa. To również ostatnia szansa na naprawienie tego, co kiedyś popsuła, i pożegnanie z tymi, których niebawem zabraknie.
[opis pochodzi z okładki książki]

Taylor Edwards ma pewną okropną wadę... gdy tylko dotykają ją jakieś problemy - nieprzewidziane konfrontacje, których wolała by uniknąć, podejmowanie trudnych decyzji i wyzwań - ucieka. Zostawia wszystko i odwraca się w przeciwną stronę, byle by tylko znaleźć się jak najdalej od problemów. Tak postąpiła pięć lat temu. Między nią, Henrym i Lucy miało miejsce coś, co sprawiło, że dziewczyna postanowiła porzucić dotychczasową przyjaźń i raz na zawsze uciec z Lake Phoenix Jednak nie da się pozostawić niewyjaśnionych spraw samym sobie i w końcu, czy tego się chce, czy też  nie, trzeba się z nimi zmierzyć. Gdy więc rodzina Taylor dowiaduje się o tym, że ojciec dziewczyny jest śmiertelnie chory na raka, a dodatkowo pozostało mu już tylko kilka miesięcy życia, na jego prośbę postanawiają wrócić do Lake Phoenix, by spędzić ostatnie wspólne wakacje tak jak za starych dobrych czasów. To oznacza jednak prawdopodobnie ponowne spotkanie z Henrym oraz Lucy, a Taylor jest święcie przekonana, że ta dwójka z całą pewnością nie będzie się cieszyła z jej powrotu. Czy dziewczyna będzie umiała naprawić to, z czym powinna zmierzyć się już ładnych parę lat temu? 

Po przeczytaniu Aż po horyzont (recenzja klik), gdzie po prostu zakochałam się zarówno w tej fantastycznej historii, jak i stylu autorki obiecałam sobie, że sięgnę po każdą kolejną powieść jej dzieła, jaka tylko ukaże się na rynku wydawniczym. Wówczas do nadrobienia pozostała mi jedynie książka Lato drugiej szansy. Oczekiwałam czegoś na prawdę świetnego - niesamowicie wciągającej oraz oryginalnej fabuły, fantastycznych bohaterów, z którymi po prostu chce się spędzać czas i po prostu dobrej zabawy podczas czytania, jednak nie jestem do końca pewna, czy w całości to wszystko otrzymałam.

Główną bohaterką jest środkowa z rodzeństwa Edwardsów Taylor. Zarówno jej rodzeństwo, jak i rodzice wyróżniają się na tle innych niesamowitymi talentami oraz wspaniałymi osiągnięciami - ojciec jest bardzo szanowanym i niezwykle dobrym prawnikiem, starszy brat Warren to istna chodząca encyklopedia, jak i przyszły student prawa, a matka i młodsza siostra Gelsey to prawdziwe primabaleriny. Jedynie Taylor nie może pochwalić się niczym szczególnym - w szkole radzi sobie po prostu przeciętnie, nie ma żadnych ukrytych talentów, jak i żadnej pracy (czy to ambitnej, czy też nie). Jedyne, co różni ją od pozostałych to fakt iż po prostu nie cierpi konfrontacji - gdy tylko ma z taką do czynienia, ucieka. Bardzo ciekawiła mnie tajemnica, jaka od samego początku towarzyszyła Taylor. Zastanawiałam się, co też takiego działo się między tą trójką Lake Phoenix, co sprawiło, że dziewczyna tak bardzo nie chciała tam wracać, a gdy w końcu spotkała się z przyjaciółmi z przeszłości, oni traktowali ją tak bardzo ozięble. Autorka bardzo ciekawie przedstawiła całość, dozując czytelnikowi przeszłość głównej bohaterki w tylu różnych odstępach i w nawiązaniu do tego, co aktualnie działo się w jej życiu. Czy mogę powiedzieć, że polubiłam Taylor od samego początku? Raczej nie, jednak stopniowo moje uczucia co do niej zmieniały się na wiele lepsze. Koniec końców mogę powiedzieć, że ją polubiłam. Miejscami przypominała mi nawet samą siebie.

Bardzo zaciekawił mnie motyw choroby ojca Taylor. Choć takie sytuacje chyba każdego chwytają za serce, ja bardzo lubię zagłębiać się w tego typu historie, by później razem z bohaterami książki przeżywać wszystko dokładnie tak samo jak oni - pod koniec Lata drugiej szansy po prostu płakałam jak bóbr, a końca nie było widać. Dla mnie to jak najbardziej świadczy o tym, że autorka świetnie wcieliła motyw choroby w powieść - sprawiła, że czytelnik przeżywał go całym sobą.
Pozostały wątek, z którym spotykamy się głównie na kartach powieści był przyjemny, jednakże czegoś mi tu w nim trochę zabrakło. Dobrze się to wszystko czytało, mimo iż nie obyło się bez elementów nudnych i całkowicie zbędnych. Osobiście czuję jednak lekki niedosyt, gdyż myślę, że autorka mogłaby przedstawić historię Taylor o niebo lepiej.

Jeśli chodzi o styl, w którym już prędzej się zakochałam, nie mam tu raczej nic do zarzucenia, chociaż nie było to dokładnie to, czego oczekiwałam po przeczytaniu Aż po horyzont. Tak jak w całej fabule zabrakło mi tutaj tego czegoś, po czym mogłabym dalej śmiało uwielbiać Morgan Matson.

Podsumowując więc - historia bardzo przyjemna i częściowo poruszająca za serce, jednak nie do końca wykorzystująca swój potencjał. Idealnie sprawi się jako wakacyjna lektura. Osobiście jestem nią lekko rozczarowana, gdyż spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego, jednak nie żałuje, że się z nią zapoznałam. Lato drugiej szansy polecam wszystkim, którzy mają ochotę oderwać się od codzienności. Z pewnością nie jednemu książka bardzo się spodoba!

piątek, 5 sierpnia 2016

[1] Seriale: Flash


Tytuł oryginału: The Flash
Czas trwania odcinka: 43 min.
Sezony (obecnie): 1 | 2 | 3
Gatunek: Dramat, Akcja, Sci-Fi
Rok produkcji: 2014 - obecnie
Kraj: USA
Obsada: Grant Gustin, Rick Cosnett, Tom Cavanagh, Jesse L. Martin, Danielle Panabaker, Candice Patton, Carlos Valdes
Ocena: 10/10

Klikając w poszczególny numer sezonu zostaniesz przeniesiony do spisu odcinków na filmweb.pl
Klikając w powyższą grafikę zostaniesz przeniesiony do zwiastuna pierwszego sezonu serialu.

Nie da się ukryć, że nie jestem jakąś tam wielką maniaczką seriali, choć i tak teraz oglądam ich zdecydowanie więcej niż kiedyś. Zawsze odnosiłam wrażenie, że jest to strasznie czasochłonne, no bo powiedzmy sobie szczerze, gdy jeden odcinek trwa przeszło czterdzieści minut, a ów odcinków w jednym sezonie jest na przykład dwadzieścia pięć, to wychodzi, że aby obejrzeć cały sezon potrzebujemy jakieś siedemnaście godzin... a co, gdy sezonów jest więcej? Trzy, może cztery, a może nawet i dziesięć. Ktoś by powiedział teraz, dobra, ale jak cię taki serial zainteresuje, to takie oglądanie idzie bardzo szybko. No cóż, mi nie do końca. Nie wiem czy już wam wspominałam, ale bardzo szybko zaczynam się nudzić, jeśli chodzi właśnie o seriale, serie filmów, czy książek. I choć historia mnie bardzo interesuje, to koniec końców rzucam to i rzadko kiedy poznaję zakończenie. Myślę też, że trochę ma z tym wszystkim związek również fakt, iż chyba po prostu nie kończę serii, gdyż nie chcę się rozstać z moimi ulubionymi bohaterami, czy poznanymi historiami. Oczywiście, że przecież mogę do tego wrócić, no ale jednak to już nie będzie to samo. Dziwne, jednak jak by się nad tym zastanowić, uwierzcie mi ma sens! Ale jak już wspominałam, ostatnio trochę się to u mnie zmienia, więc miejmy nadzieję, że z czasem całkowicie mi to minie! Jest jednak parę serialów, które jak na razie w ogóle mi się nie znudziło. Dzisiaj chciałabym wam przedstawić najszybszego żyjącego  człowieka na ziemi!


Barry Allen - młody chłopak z Central City - zdążył osiągnąć już nie jeden sukces. Dzięki swojej bystrości oraz zamiłowaniu do nauki, bardzo szybko objął stanowisko śledczego miejscowej policji. Przypuszczać by mogło, że dzięki wszystkiemu co mu się do tej pory udało jest w pełni zadowolony ze swojego życia. W wieku dziewięciu lat stracił on jednak ukochaną matkę, która według policji została zamordowana przez swojego męża, a ojca Barry'ego. Tylko on jest jednak przekonany o niewinności swojego rodzica - utrzymuje, że widział w chwili tego nieszczęśliwego wypadku w pobliżu mamy tajemnicze błyski, które z całą pewnością przyczyniły się do tragedii.

Dziecku jednak bardzo ciężko jest udowodnić swoją rację dodatkowo, gdy tyczy się ona tak ważnej sprawy. Nikt nie wie, że przez większość swojego życia po utracie matki Barry próbuje znaleźć dowody na potwierdzenie swojej tezy i co za tym idzie wyciągnąć ojca z więzienia. Na prośbę ojca Barry zamieszkuje w domu jego przyjaciela - miejscowego policjanta Joe'go Westa - oraz córki mężczyzny Iris West. Choć początkowo nie potrafiący pogodzić się z ogromną stratą Barry ciężko znosi nowe warunki, koniec końców traktuje Westów jako swoją najbliższą rodzinę, na którą zawsze może liczyć.

Pewnego razu w Central City ma miejsce groźny wybuch akceleratora cząsteczek stworzonego przez fizyka Harrisona Wellsa i jego naukowców ze S.T.A.R. Labs. Powstała eksplozja doprowadza do porażenia Barry'ego piorunem, przez który chłopak zapada w dziewięcio miesięczną śpiączkę. W międzyczasie zostaje przeniesiony przez Wellsa, pragnącego odkupić swoje błędy, do S.T.A.R Labs, by tam przy pomocy Cisco Ramona oraz Caitlin Snow, znaleźć sposób na wybudzenie chłopaka. Gdy w końcu do tego dochodzi, okazuje się, że Barry stał się niemożliwie szybki, a zdolność jego szybkiej regeneracji przekracza ludzkie normy.

Szybko wychodzi na jaw, że nie tylko Barry został obdarzony podczas wybuchu nadludzkimi zdolnościami, Gdy więc okazuje się, że tylko on potrafi powstrzymać innych metaludzi postanawia połączyć swoje siły z naukowcami ze S.T.A.R Labs, by wspólnie ratować mieszkańców Central City i naprawić to, co zapoczątkował wybuch.

Tak mniej więcej i w bardzo dużym skrócie przedstawić mogę wam główną idee całego serialu. W każdym kolejnym odcinku ekipa ze S.T.A.R Labs musi walczyć z nowymi, obdarzonym niesamowitymi i niebezpiecznymi zdolnościami metaludźmi, którzy postanowili wykorzystać otrzymaną moc do własnych, złych celów. Całość ma jednak o wiele większy i głębszy sens, który wyjaśnia się z każdym kolejnym odcinkiem, by w końcu w finałowych odcinkach pierwszego sezonu zachwycić widza ogromną petardą! Takich niesamowitych zwrotów akcji jest w serialu po prostu multum, a wszystkie są bardzo dokładnie przemyślane i rozplanowane. Ci więc, którzy szukają we Flashu mocnych wrażeń, z całą pewnością się nie zawiodą.

Na przestrzeni dotychczasowych dwóch sezonów możemy poznać grono niesamowitych, przerażających, zabawnych, jak i również groźnych bohaterów, a wszyscy oni zostali wykreowani przez wspaniałych i bardzo utalentowanych aktorów. Po pierwsze postać tytułowego Flasha, czyli niejaki Barry Allen. To chłopak, którego po prostu nie da się nie lubić (uwierzcie mi z początku próbowała, jednak kompletnie mi się to nie udało). Jest on bez reszty oddany swojej rodzinie, tj. Joe'mu, Iris oraz ojcu Henry'emu (od którego już dawno odwrócili się ci, na których tak bardzo liczył) oraz przyjaciołom - Cisco, Caitlyn oraz dr Wells'owi. Dodatkowo to najbardziej bezinteresowny, jak i altruistyczny człowiek o jakim w życiu słyszałam. Zawsze najważniejsza była dla niego pomoc innym, a gdy tylko stał się Flashem, jeszcze bardziej mu się to nasiliło. Grant Gustin wcielający się w tą postać wręcz idealnie poradził sobie z przedstawieniem jej. To chyba dzięki niemu najbardziej zakochałam się całym tym serialu i choć początkowo (gdy to moja przyjaciółka niezwykle zachwycała się jego grą oraz, nie da się ukryć, urodą) powiedzmy w prost, raczej go nie lubiłam, teraz dzięki postaci Barry'ego po prostu go uwielbiam! To kolejny młody aktor o fantastycznym talencie, który mam nadzieję, jeszcze nie raz nas zaskoczy. Zdecydowanie nikt inny nie przedstawiłby Flasha lepiej, niż Grant.
Po drugie jeden z moich ulubieńców - niesamowicie zabawny Cisco Ramon. To kolejny z bohaterów, którego po prostu trzeba pokochać od pierwszego odcinka. Wprowadza on do serialu niepowtarzalny urok i sprawia, że mimo powagi, która we Flashu jest raczej elementem nieodzownym, produkcji tej nieodzownie towarzyszy też humor. To po prostu trzeba poznać na własnej skórze! Postać Cisco to wspaniały debiut aktora Carlosa Valdesa, który mam nadzieję, skłoni go do dalszej gry.
Dalej mamy też Detektywa Joe'go Westa oraz jego nowego partnera Eddie'go Thawne, który przy okazji, podczas śpiączki Barry'ego staje się również chłopakiem córki Joe'go. Joe mimo swojej stanowczości i oddaniu pracy, jest bardzo kochającym ojcem, na którego zawsze można liczyć. Dzięki niemu Barry, mimo straty częściowo obydwóch rodziców, może poczuć, że jednak ma kogoś, kto mimo nie łączących ich więzi rodzinnych, traktuje go jak własnego syna. Eddie natomiast to młody policjant, który stara się wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafi - nie oznacza to jednak, że jest jej całkowicie i bez reszty oddany przez co nie ma czasu na życie prywatne. To on pomógł Iris w uporaniu się tymczasową utratą jej przybranego brata.

Nie można zapomnieć również o Harrison'ie Wells'ie oraz jego pomocnicy Caitlyn Snow. Ten pierwszy odgrywa niezwykle ważną rolę w całym serialu i gdyby nie on po prostu nie byłoby całej fabuły. Wells nie jednego z całą pewnością zaskoczy swoją wiedzą i mądrością, jednak nie da się ukryć, że potrafi też wzbudzać na prawdę spory niepokój. Mając już za sobą drugi sezon, gdzie poznajemy tą postać z całkowicie innej strony mogę śmiało powiedzieć, że wcielający się w nią Tom Cavanagh to geniusz w swoim fachu, który nie dość, że wyciągnął ze swojej postaci wszystko, co się tylko dało, to dodatkowo potrafi zaskoczyć cię tak bardzo, że wydaje ci się to wręcz niemożliwe. Choć jest to moje pierwsze spotkanie z jego osobą, już teraz darzę go ogromnym i niepodważalnym szacunkiem. Danielle Panabaker miałam natomiast przyjemność poznać już ładnych parę lat temu, za sprawą jednej z disneyowskich produkcji małego ekranu. Już wtedy ją polubiłam, dlatego ucieszyłam się, gdy we Flashu spotkałam ją po raz kolejny. Postać Caitlin, którą gra, pełni w całym serialu funkcję swoistego mediatora, jak również osoby, która zawsze wpadnie na jakiś pomysł. Bez niej cała paczka z całą pewnością by się nie trzymała.

Prócz tych głównych postaci mamy również całą rzeszę bohaterów pojawiających się gościnnie. Większość z nich to nowi metaludzie, jednak każdy z nich wnosi do serialu coś zupełnie nowego. Bardzo spodobało mi się to, że od czasu do czasu we Flashu możemy gościć też kilka postaci z ekipy Arrow - kolejnej, wcześniejszej produkcji studia DC Comics - jak chociażby samego Olivera Queen'a, czyli tytułową Strzałę. Jest to niesamowite połączenie obydwóch seriali i pokazanie, że wszystkie te rzeczy tak na prawdę dzieją się na jednej planecie i to w bardzo małych odległościach. Ja sama jestem jak najbardziej na tak, jeśli chodzi o takie połączenia, tym bardziej, że nie pojawiają się one w serialu przesadnie często, lecz po prostu od czasu do czasu.

Jak już wspomniałam prędzej, fabuła wciąga - i to bardzo! Nie często zdarza się, aby jakiś serial wciągnął widza już od pilotażowego odcinka - często są one tylko lekkim zarysowaniem tego, co z czasem dostaniemy, a sama fabuła rozwija się stosunkowo wolno. W przypadku Flasha tak właśnie jest! Już przez te pierwsze 43 minuty pierwszego sezonu wciągnęłam się tak bardzo, że wiedziałam, iż nie ma mocnych, aby powstrzymać mnie przed obejrzeniem wszystkich sezonów, jakie kiedykolwiek powstaną. W każdym odcinku coś się dzieje, przez co nie da się nudzić - akcja przeplatana jest z życiem codziennym bohaterów ukazując, że mimo iż ich głównym zadaniem stała się obrona mieszkańców Central City, mają oni też swoją codzienność (czasem niełatwą), z którą również muszą się zmierzyć. Szok, to jedno z wielu słów, którymi mogłabym opisać to, co spotyka widza po obejrzenia każdego odcina. Sama jeszcze chyba nigdy w życiu tyle razy nie otwarłam buzi z zaskoczenia, ile miało to miejsce w przypadku oglądania przeze mnie ów serialu.

Słowem podsumowania pragnę jeszcze raz powiedzieć wam, że Flash to po prostu genialna i jedyna w swoim rodzaju produkcja! Moim zdaniem ma ona w sobie praktycznie same zalety - wad nie mogę doszukać się tu praktycznie wcale. Łączy w sobie wszystko to, czego widz może oczekiwać po serialu akcji, dając jednocześnie od siebie dużo, dużo więcej. Intrygująca, niesamowicie wciągająca i przez cały czas trzymająca w napięciu fabuła, bohaterowie, z którymi utożsamiasz się od samego początku i traktujesz, ich jak własną rodzinę, niewiarygodne chwile wzruszeń, strachu, smutku oraz niekontrolowanego śmiechu - wszystko to znajdziesz we Flashu! Zachęcam więc każdego - dosłownie każdego - do zapoznania się z tym serialem, gdyż już na własnej skórze zdążyłam przekonać się, że potrafi zainteresować on praktycznie wszystkich.

Trzeci sezon rozpoczyna się już 4 października, więc macie jeszcze sporo czasu, by szybko nadrobić poprzednie dwa sezony! Przez ten czas działo się na prawdę sporo, a to, co zapowiada trzeci sezon przekracza najśmielsze oczekiwania. Uwierzcie mi - z całą pewnością nie poprzestaniecie na jednym odcinku.

środa, 3 sierpnia 2016

[17] Książkowe zdobycze lipca

Nie wiem, czy pamiętacie, ale w czerwcu zdecydowanie zaszalałam z moimi książkowymi zakupami. Dla przypomnienia dodam, że było aż czternaście pozycji (zdecydowanie rekord pobity)! Choć wiele książek to egzemplarze recenzenckie, zdecydowanie i tak nadszarpnęłam mocno swój budżet. Obiecałam sobie, że w lipcu będzie bardziej spokojnie i bardzo się cieszę, że udało mi się dotrzymać danego sobie słowa! Sama zakupiłam jedynie dwie książki, kolejne dwie natomiast to egzemplarze recenzenckie. Mój portfel zdecydowanie się z tego cieszy! Ja z resztą też, gdyż dzięki temu mogę troszkę bardziej zaszaleć w sierpniu, a zapowiadają się bardzo ciekawe premiery!

A tak oto prezentuje się mój malutki stosik z lipcowymi zdobyczami!


♥ Art & Soul Brittainy C. Cherry [zakup własny]
Poprzednia książka autorki, którą czytałam - Kochając Pana Danielsa (recenzja klik) od razu trafiła do grona moich ulubionych. Bardzo dużo oczekuję wiec od kolejnych dzieł ów autorki. Mam nadzieję, że się nie zawiodę!

♥ Pamiętnik Nicholas Sparks [j.w.]
Książki Sparksa uwielbiam już od wielu lat. Każda z nich jest niezwykle poruszająca, miejscami zabawna, ale przede wszystkim bardzo  romantyczna i ciekawa. Pamiętnik czytałam już kilka lat temu, a że w końcu udało mi się zdobyć własny egzemplarz, na pewno wrócę do niej ponownie.

♥ Jak powietrze Agata Czykierda-Grabowska [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Znak]
Książka ta oczarowała mnie niesamowicie swoją okładką, jak i opisem historii, która znajduje się w książce, przez co (choć polskich książek nie czytam praktycznie wcale) wiedziałam, że po prostu muszę ją jak najprędzej przeczytać! Mam nadzieję, że się nie rozczaruję.

♥ Gwiazdka z nieba i jeszcze więcej Sarah Dessen [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa  HarperCollins Polska]
Poprzednie dwie książki autorki, które czytałam bardzo mi się spodobały, a wydaje mi się, że i z tą pozycją będzie bardzo podobnie.

DODATKOWO:
♥ Ugotowany (2015) DVD
Bradley Cooper to jedne z moich ulubionych aktorów, nic więc dziwnego, że i z Ugotowanym, gdzie wciela się w główną postać, koniecznie muszę się zapoznać! Jestem przekonana, że zaskoczy mnie po raz kolejny.

♥ Igrzyska śmierci. Kosogłos część 2 (2015) DVD recenzja klik
Jedynie tej części brakowało mi do całej kolekcji, bardzo się więc cieszę, że udało mi się upolować ją w Biedronce i to za dziesięć złotych!

Tak właśnie prezentują się moje książkowe (i nie tylko) zdobycze lipca! Ja jestem jak najbardziej zadowolona. 

Co czytaliście? Co polecacie?

wtorek, 2 sierpnia 2016

[14] Podsumowanie lipca [2016]


No proszę! I już kolejny miesiąc za nami. Mi lipiec minął wyjątkowo bardzo szybko. Szczerze to nawet nie zauważyłam, kiedy pojawił się sierpień. Co mogę powiedzieć o minionym miesiącu? Hmm... pod względem czytelniczym jestem nawet zadowolona, jednak jeśli chodzi o samo blogowanie to już nieszczególnie. Już w podsumowaniu czerwca pisałam, że ostatnio mam jakiegoś wielkiego lenia, jeśli chodzi o czytanie, czy samo prowadzenie bloga. Myślałam, że mi to minie, jednak wydaje mi się, że jest coraz gorzej... Najchętniej zrobiłabym sobie przerwę od tego wszystkiego, jednak nadal mam zobowiązania w stosunku do kilku wydawnictw, więc raczej jak na razie taka przerwa nie wchodzi w grę. Pozostaje mi to tylko jakoś przeboleć i gdy tylko nadarzy się w końcu taka okazja, skorzystać z wolnego! 

Liczba wyświetleń: 77,910
(o 3,448 wyświetleń więcej, niż w czerwcu)
Obserwatorzy: 406
(o 3 członków więcej, niż w czerwcu)
Polubienia na FB: 201
(o 6 więcej, niż w czerwcu)
Obserwatorzy na IG: 120
(o 15 więcej, niż w czerwcu)


Tak jak mówiłam, jeśli chodzi o przeczytane książki, jestem jak najbardziej zadowolona z tego, co udało mi się przeczytać. Wszystkie z pozycji, z którymi udało mi się zapoznać, uważam za w jakimś stopniu mniej lub bardziej interesujące, jednak zdecydowanie warto się było z nimi zapoznać. Kilka z nich, jak chociażby Przekroczyć granice bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Ogólnie więc Lipiec w przeczytanych książkach był bardzo udany!



W lipcu udało mi się obejrzeć jedynie dwa filmy - Iluzję 2 oraz Zanim się pojawiłeś. Na pierwszy z nich czekałam bardzo długo z wielką niecierpliwością i jestem naprawdę szczęśliwa z tego, co otrzymałam. Film okazał się być równie genialny, co jego poprzednia cześć, a może nawet i lepszy! Zanim się pojawiłeś również ciekawił mnie od samego początku. Obiecałam sobie, że najpierw zapoznam się z ekranizacją, a później, gdy już mnie ona zaciekawi, sięgnę po książkę. Śmiało mogę powiedzieć, że z całą pewnością niedługo się za nią zabiorę. Prócz tego na blogu pojawiła się także zaległa recenzja Zwierzogrodu. Ilość obejrzanych filmów może nie jest jakoś wielce powalająca, jednak w lipcu skupiłam się na nadrabianiu dwóch moich ulubionych seriali, których recenzje mam nadzieję, ukażą się na blogu jeszcze w sierpniu.


Z pozostałych postów na blogu ukazało się jedynie podsumowanie czerwca... Jak wspominałam, nie miałam po prostu weny do tworzenia innych wpisów, przegapiłam także opublikowanie książkowych zdobyczy czerwca, jednak wszystko już niedługo nadrobię.


Jak więc widzicie, lipiec pod względem blogowania nie był dla mnie za bardzo udany. Miałam naprawdę spory problem, żeby zmusić się do napisania czegokolwiek, co było dla mnie na prawdę męczące. Czasem zastanawiam się, czy nie zrobić sobie jakiejś o wiele dłuższej przerwy od pisania, jednak obawiam się, że mogłabym wówczas całkowicie się do tego zniechęcić. W sierpniu przypadają drugie urodziny bloga (mam nadzieję, że może chociaż to zmotywuje mnie do dalszego prowadzenia bloga)! Nie wiem jeszcze, czy zorganizuję dla was z tej okazji jakiś konkurs, ale będę jeszcze o tym myśleć.

Trzymajcie kciuki, żeby sierpień był dla mnie o wiele bardziej udany!
Copyright © 2014 About Katherine
Designed By Blokotek