CZEŚĆ! Powiem wam szczerze, że od momentu, gdy przeglądając nominacje do Oscarów zobaczyłam Kształt wody nie sądziłam, że ten film w ogóle obejrzę. Pomysł, aby przedstawić miłość człowieka do pewnego tajemniczego stwora wydawał mi się niesamowicie abstrakcyjny i fantastyczny, a na coś takiego w ogóle nie miałam ochoty. Ale postanowiłam poznać kilka oscarowych produkcji i tuż po Trzech billboardach... zdecydowałam się sięgnąć właśnie po tą morską wersję Pięknej i Bestii. No i co się stało, moi drodzy państwo? Po prostu przepadłam, bo ten film to arcydzieło!
Ostrzegam, w tej recenzji będzie na prawdę sporo mojego wzdychania do wszystkiego, co ma związek z tą produkcją, dlatego jeśli nie jesteście na to gotowi, lepiej zakończcie czytać w tym miejscu. Ale jeśli chcecie poznać przepiękną historię przepełnioną miłością i rozpaczą zostańcie ze mną - nie pożałujecie. 😏
ZANIM JESZCZE przejdę do rzeczy mam do was wielką prośbę - wejdźcie na Spotify, czy Deezera i włączcie sobie soundtrack The Shape of Water (przygotowałam się i dla ułatwienia dodam, że wystarczy, jak klikniecie w odpowiadające wam nazwy tych stron powyżej 😉), a konkretnie pierwszy utwór pt. The Shape of Water ... Gotowi? No to możemy przejść dalej!
Wyobraźcie sobie, że żyjecie w świecie, gdzie zawsze byliście postrzegani, jako ktoś kompletnie różniący się od innych. Może macie inny kolor włosów, może macie mniejszy nos, czy większe uszy. Może słuchacie innej muzyki, a może po prostu nie potraficie mówić. Niby każdy traktuje was tak samo, jednakże w głębi duszy wiecie, że tu nie pasujecie, że nikt tak do końca nie potrafi was zrozumieć. Żyjecie swoją wyobraźnią, ale staracie się każdy kolejny dzień wypełnić jak najlepiej. I pewnego razu to wszystko się zmienia, bo na waszej drodze staje ktoś, kto jest tak samo inny od reszty. Różni się od ciebie, ale łączy was to, że obydwoje jesteście inni. Czujecie to? W końcu znaleźliście kogoś, kto w jakimś stopniu zaspakaja waszą pustkę.
NIE BEZ POWODU zaczęłam właśnie od tego wstępu - moim zdaniem to najlepiej pozwoli wam wczuć się w główną bohaterkę tego wspaniałego widowiska, czyli w Elizę Esposito. Ta drobna i z pozoru niewinna kobieta, choć wydaje się żyć pełnią życia, czuje tak na prawdę przeogromną pustkę, o której istnieniu uświadamia sobie dopiero wtedy, kiedy poznaje kogoś, kto tą pustkę wypełnia. W filmie poznajemy ją na początku dnia, kiedy to szykuje się do wyjścia do pracy. Jest bowiem sprzątaczką w pewnym tajnym centrum naukowym Stanów Zjednoczonych. Akurat tego dnia do ośrodka zostaje przetransportowany pewien nowy obiekt badawczy - tajemniczy stwór, który swoją budową przypomina człowieka, jednakże połączonego z morskim stworzeniem. Wszyscy wkoło widzą w nim tylko i wyłącznie nowe niesamowite znalezisko - coś, co pomoże Stanom przezwyciężyć Rosjan. Jedynie Eliza dostrzega w nim coś więcej i powoli zaczyna się z nim zaprzyjaźniać. Dlaczego, zapytacie. Może dlatego, żeby w końcu poczuć, jak to jest, kiedy ktoś cię słucha (tak na prawdę), kiedy cieszy się już na sam twój widok. Coś przyciągnęło tą dwójkę do siebie i to coś zaowocowało przepiękną miłością i równie pięknym filmem.
AKCJA FILMU dzieje się jakoś w latach 60. XX w. i to doskonale widać w każdej kolejnej scenie, w każdym wspaniałym kostiumie i w każdym dźwięku tej przepięknej muzyki skomponowanej przez Alexandre Desplat (którą mam nadzieję, że teraz jeszcze słuchacie). Jak dla mnie produkcja ta, pod tym właśnie względem, jest dopracowana w każdym możliwym calu. Nie ma tu bowiem miejsca na żadne błędy. Wszystko jest takie, jakie powinno być. Oglądając po prostu nie mogłam oderwać wzroku od tego wszystkiego, co działo się na ekranie mojego laptopa, a dodatkowo ta wspaniałą muzyka, dopełniała tylko to cudowne wrażenie. Jestem na prawdę pod wielkim wrażeniem, tego, co udało się osiągnąć Guillermo del Toro i coś czuję, że tuż obok Tima Burtona stanie się on jednym z moich ulubionych reżyserów (rzekłbym nawet, że filmowych geniuszy!).
W TYM MOMENCIE słucham utworu Elisa's Theme. Sądzę więc, że wypadałoby więc wspomnieć jeszcze o tej cudownej bohaterce. Wiedziałam, że w filmie postać ta jest niema i szczerze dość mocno powątpiewałam w to, jak aktorce uda się to przedstawić, żeby mimo wszystko przekazać te wszystkie emocje i kluczowe momenty. Ale jak tylko pojawiła się ona na ekranie wiedziałam, że akurat tutaj nie mam się o co martwić. To, co zrobiła Sally Hawkins przebiło moje największe oczekiwania! Eliza to niesamowita, pełna miłości i dobroci kobieta, którą kocha się już od pierwszych sekund filmu. Nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej. Na prawdę rzadko zdarza mi się, żeby akurat damska postać tak mnie oczarowała - brawo Elizo. Jako pierwszej ci się to udało!
W TYTULE tego posta wspomniałam wam, że Kształt wody to Piękna i Bestia w nieco morskim wydaniu. Myślę bowiem, że to najbardziej trafne stwierdzenie, które może opisać tą produkcję. Wszyscy bowiem kochają historię pięknej Belli i okropnej Bestii, a ja żywię szczerą nadzieję, że tak samo będzie w przypadku Elizy i ów morskiego stwora. To jedna z tych produkcjI, które koniecznie trzeba obejrzeć. Jest ona tak piękna, tak bardzo chwytająca za serce, tak niesamowicie trzymająca w napięciu i tak bardzo wzruszająca, że nie poznanie jej byłoby okropną i niewybaczalną zbrodnią. Dlatego błagam, nie róbcie tego sobie, ani mi, ani nikomu innemu. Obejrzycie Kształt wody, a pełni zrozumiecie, co miałam na myśli w tej całej mojej chaotycznej recenzji.
Reżyseria: Guillermo del Toro
Scenariusz: Guillermo del Toro, Vanessa Taylor
Gatunek: Fantasy
Produkcja: USA
Na podstawie: Guillermo del Toro, Daniela Krausa "Kształt wody"
Czas trwania: 1 godz. 59. min
Premiera: 16 lutego 2018 (Polska), 31 sierpnia 2017 (świat)
Obsada: Sally Hawkins, Michael Shannon, Richard Jenkins, Octavia Spencer, Michael Stuhlbarg
Ocena: 9/10
Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku!
Twoja opinia jest dla mnie ważna. Tak więc zostaw po sobie jakiś ślad - tobie zajmie to tylko chwilę, a mi sprawi ogromną przyjemność i satysfakcję, że moja praca nie idzie na marne!
Katherine Parker