Tytuł oryginału: Murder on the Orient Express
Reżyseria: Kenneth Branagh
Scenariusz: Michael Green
Gatunek: Kryminał
Produkcja: USA, Malta
Na podstawie: Agatha Christie "Morderstwo w Orient Egpressie"
Czas trwania: 1 godz. 54 min.
Premiera: 24 listopada 2017 (Polska), 3 listopada 2017 (świat)
Obsada: Kenneth Branagh, Tom Bateman, Michelle Pfeiffer, Johnny Depp, Daisy Ridley, Leslie Odom Jr., Josh Gad, Judi Dench, Willem Dafoe, Penélope Cruz
Ocena: 8/10
Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com
Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony filmweb.pl
Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony filmweb.pl
O Morderstwie w Orient Expressie słyszał już chyba tak na prawdę każdy. Ja sama nigdy jednak nie wiedziałam, o czym sama historia jest, ale kojarzyłam ją z kryminałem i oczywiście Agathą Christie. Gdy dowiedziałam się, że ma wyjść jej najnowsza ekranizacja, a dodatkowo mają zagrać w niej same gwiazdy (w tym mój ukochany Johnny Depp) obiecałam sobie, że chociaż bilety do kina drożeją z dnia na dzień, to i tak wybiorę się na ten seans, aby zobaczyć go na dużym ekranie. I mimo licznych przeciwności losu (o których nie będę wam już tu opowiadać) film obejrzałam i sądzę, że zdecydowanie było warto.
Od razu mówię, że tak jak wspominałam, nigdy nie czytałam książki, na której podstawie powstał film. Nie mam przez to żadnego porównania. Dlatego więc moja opinia będzie dotyczyła tylko i wyłącznie filmu.
W ekranizacji poznajemy głównego bohatera, którym jest światowej sławy detektyw Hercules Poirot. Tak się składa, że ma on już dość jak na jakiś czas wszystkich tych kryminalnych zagadek i postanawia udać się na urlop. Jednakże otrzymuje on kolejną sprawę, której po prostu nie potrafi sobie odmówić. W ostatniej chwili wyrusza więc w podróż legendarnym Orient Expressem, poprzez który ma koniec końców trafić do Londynu. Podczas podróży dochodzi jednak do tajemniczego morderstwa jednego z pasażerów - mrocznego Edwarda Ratchetta. Przyjaciel Poirota i jednocześnie zarządca pociągu (Bouc) w trosce o dobro swojej osoby oraz samego Orient Expressu, prosi, aby mężczyzna rozwiązał tajemniczą zagadkę.
Nie ukrywam, że film zaciekawił mnie głównie przez to, że pojawiła się tam cała masa genialnych aktorów. Oczywiście najbardziej zależało mi na poznaniu kolejnej wersji Johnny'ego Depp'a, ale bardzo zainteresowała mnie też Judi Dench, Josh Gad czy Michelle Pfeiffer. Jeśli o Johnny'ego chodzi to myślałam, że właśnie on stanie się jedną z takich głównych gwiazd produkcji i szczerze trochę zawiodłam się tym, że jego postaci było tak na prawdę bardzo mało. Wiadomo, że to on jest tym, który zostaje zamordowany - przez to niestety później praktycznie wcale nie było go widać w tejże produkcji. Co do jego postaci, czyli Edwarda Ratchetta to śmiało mogę powiedzieć, że nie polubiłam tego pana... Od samego początku wydawał mi się on być strasznie podejrzaną i niebezpieczną postacią i tylko czekałam na moment, w którym coś zrobi. I choć tej postaci szczerze nie lubię, to z drugiej strony bardzo spodobało mi się, jak aktor ją zaprezentował. Dotychczas widziałam go głównie wcielającego się w osobowości raczej mocno charakterystyczne i mówiąc wprost dziwne. Postać Ratchetta jest natomiast jedną z tych dużo bardziej normalnych i na prawdę miło obserwowało mi się Johnny'ego właśnie w takiej kreacji. Oglądając go tylko bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że jest na prawdę świetnym aktorem.
Jeśli chodzi o pozostałe postaci to raczej nie mam im nic do zarzucenia (wyjątkiem może być jedynie Hrabia Rudolph Andrenyi, który jak dla mnie był jednym wielkim nieporozumieniem...) i sądzę, że obsada zostało bardzo przemyślanie dobrana.
Wypadało by jednak wspomnieć o głównym bohaterze, czyli Herculesie Poirot, w którego wcielił się sam Kenneth Branagh, będący jednocześnie reżyserem całej ekranizacji (dla mnie jedno wielkie zaskoczenie). Wiem, że bardzo wiele osób się tą postacią zachwyca, ale ja go jakoś w ogóle nie polubiłam. Przez większość czasu zwyczajnie mnie denerwował i jakoś nie żałowałam, gdy kadr zostawiał go gdzieś daleko w tyle. Nie zrozumcie mnie źle - nie chodzi o to, że Kenneth Branagh zagrał Herculesa źle, bo jak dla mnie poszło mu na prawdę dobrze. Po prostu nie zapałałam do tego bohatera jakąś wielką sympatią.
Tym, co najbardziej spodobało mi się w tej ekranizacji, był niewątpliwie klimat filmu oraz kreacje bohaterów. Po prostu urzekło mnie to, co zobaczyłam - te wszystkie stroje, wnętrza budynków, a nawet cyfrowo odtworzone miasta (tak, aby pasowały do czasu akcji produkcji). Nie zapominajmy też o samym Orient Expressie! Widać, że twórcy ekranizacji włożyli dużo wysiłku to, aby idealnie odwzorować ducha czasu, w jakim działa się historia z powieści Agathy Christie i za to należy im się olbrzymi plus.
Czy jestem zadowolona z seansu - myślę, że śmiało mogę to potwierdzić. Chociaż znalazłam kilka minusów, to jednak przeważająca liczba plusów utwierdza mnie w przekonaniu, że za pewne jeszcze nie raz do niej powrócę. Czytałam, że po sukcesie Morderstwa w Orient Expessie studio otrzymało zielone światło do nakręcenia kolejnej części filmów - tym razem akcja ma dziać się w Egipcie. Sama na pewno tego nie przegapię! Co do książki, jeszcze nie wiem, czy ją przeczytam. Jeśli już, to chyba tylko dlatego, aby zapoznać się ze stylem autorki.
Od razu mówię, że tak jak wspominałam, nigdy nie czytałam książki, na której podstawie powstał film. Nie mam przez to żadnego porównania. Dlatego więc moja opinia będzie dotyczyła tylko i wyłącznie filmu.
W ekranizacji poznajemy głównego bohatera, którym jest światowej sławy detektyw Hercules Poirot. Tak się składa, że ma on już dość jak na jakiś czas wszystkich tych kryminalnych zagadek i postanawia udać się na urlop. Jednakże otrzymuje on kolejną sprawę, której po prostu nie potrafi sobie odmówić. W ostatniej chwili wyrusza więc w podróż legendarnym Orient Expressem, poprzez który ma koniec końców trafić do Londynu. Podczas podróży dochodzi jednak do tajemniczego morderstwa jednego z pasażerów - mrocznego Edwarda Ratchetta. Przyjaciel Poirota i jednocześnie zarządca pociągu (Bouc) w trosce o dobro swojej osoby oraz samego Orient Expressu, prosi, aby mężczyzna rozwiązał tajemniczą zagadkę.
Nie ukrywam, że film zaciekawił mnie głównie przez to, że pojawiła się tam cała masa genialnych aktorów. Oczywiście najbardziej zależało mi na poznaniu kolejnej wersji Johnny'ego Depp'a, ale bardzo zainteresowała mnie też Judi Dench, Josh Gad czy Michelle Pfeiffer. Jeśli o Johnny'ego chodzi to myślałam, że właśnie on stanie się jedną z takich głównych gwiazd produkcji i szczerze trochę zawiodłam się tym, że jego postaci było tak na prawdę bardzo mało. Wiadomo, że to on jest tym, który zostaje zamordowany - przez to niestety później praktycznie wcale nie było go widać w tejże produkcji. Co do jego postaci, czyli Edwarda Ratchetta to śmiało mogę powiedzieć, że nie polubiłam tego pana... Od samego początku wydawał mi się on być strasznie podejrzaną i niebezpieczną postacią i tylko czekałam na moment, w którym coś zrobi. I choć tej postaci szczerze nie lubię, to z drugiej strony bardzo spodobało mi się, jak aktor ją zaprezentował. Dotychczas widziałam go głównie wcielającego się w osobowości raczej mocno charakterystyczne i mówiąc wprost dziwne. Postać Ratchetta jest natomiast jedną z tych dużo bardziej normalnych i na prawdę miło obserwowało mi się Johnny'ego właśnie w takiej kreacji. Oglądając go tylko bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że jest na prawdę świetnym aktorem.
Jeśli chodzi o pozostałe postaci to raczej nie mam im nic do zarzucenia (wyjątkiem może być jedynie Hrabia Rudolph Andrenyi, który jak dla mnie był jednym wielkim nieporozumieniem...) i sądzę, że obsada zostało bardzo przemyślanie dobrana.
Wypadało by jednak wspomnieć o głównym bohaterze, czyli Herculesie Poirot, w którego wcielił się sam Kenneth Branagh, będący jednocześnie reżyserem całej ekranizacji (dla mnie jedno wielkie zaskoczenie). Wiem, że bardzo wiele osób się tą postacią zachwyca, ale ja go jakoś w ogóle nie polubiłam. Przez większość czasu zwyczajnie mnie denerwował i jakoś nie żałowałam, gdy kadr zostawiał go gdzieś daleko w tyle. Nie zrozumcie mnie źle - nie chodzi o to, że Kenneth Branagh zagrał Herculesa źle, bo jak dla mnie poszło mu na prawdę dobrze. Po prostu nie zapałałam do tego bohatera jakąś wielką sympatią.
Tym, co najbardziej spodobało mi się w tej ekranizacji, był niewątpliwie klimat filmu oraz kreacje bohaterów. Po prostu urzekło mnie to, co zobaczyłam - te wszystkie stroje, wnętrza budynków, a nawet cyfrowo odtworzone miasta (tak, aby pasowały do czasu akcji produkcji). Nie zapominajmy też o samym Orient Expressie! Widać, że twórcy ekranizacji włożyli dużo wysiłku to, aby idealnie odwzorować ducha czasu, w jakim działa się historia z powieści Agathy Christie i za to należy im się olbrzymi plus.
Czy jestem zadowolona z seansu - myślę, że śmiało mogę to potwierdzić. Chociaż znalazłam kilka minusów, to jednak przeważająca liczba plusów utwierdza mnie w przekonaniu, że za pewne jeszcze nie raz do niej powrócę. Czytałam, że po sukcesie Morderstwa w Orient Expessie studio otrzymało zielone światło do nakręcenia kolejnej części filmów - tym razem akcja ma dziać się w Egipcie. Sama na pewno tego nie przegapię! Co do książki, jeszcze nie wiem, czy ją przeczytam. Jeśli już, to chyba tylko dlatego, aby zapoznać się ze stylem autorki.
Ja na początku w ogóle Deppa nie poznałam, dopóki kuzynka nie szturchnęła mnie łokciem szepcząc "Sparrow" :D Poirota nawet polubiłam, ale cały seans czekałam na to aż odpadną mu wąsy i nic :D Książkę wypożyczyłam po seansie, bo i tak miałam w planach jej przeczytanie, ale jeszcze się za to nie zabrałam ;)
OdpowiedzUsuńJa głównie dla Deppa poszłam na ten film :D
UsuńHa! A wąsy trzymały się cały czas :P
Jestem bardzo ciekawa, co powiesz na temat książki ;)
Na film, w tych klimatach może się skusze - w przyszłości :)
OdpowiedzUsuńPolecam - zdecydowanie warto :D
UsuńWidzę same dobre opinie tego filmu, więc i ja muszę obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Warto już dla samej scenografii i kostiumów :D
Usuń