sobota, 30 grudnia 2017

[101] FILMOWO: Pitch Perfect 3

Tytuł oryginału: Pitch Perfect 3

Reżyseria: Trish Sie

Scenariusz: Kay Cannon, Mike White

Gatunek: Komedia, Muzyczny

Produkcja: USA

Na podstawie: Mickey Rapkin "Pitch Perfect: The Quest for Collegiate A Cappella Glory"

Czas trwania: 1 godz. 33 min.

Premiera: 22 grudnia 2017 (Polska), 20 grudnia 2017 (świat)

Obsada: Anna Kendrick, Rebel Wilson, Brittany Snow, Anna Camp, Hailee Steinfield, Ester Dean, Elizabeth Banks, Ruby Rose

Ocena: 8/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony filmweb.pl


Wierzyć mi się nie chce, że trzecia i zarazem ostatnia część Pitch Perfect jest już za mną! Dopiero co przecież zaczynałam swoją przygodę z The Barden Bellas i z wielką niecierpliwością wyczekiwałam pojawienia się kontynuacji. Od samego początku bardzo ciekawiło mnie to, co też jeszcze może się w tym filmie pojawić, no bo w końcu chyba wszystko już było. Obawiałam się także, że ta część została zrobiona tylko i wyłącznie dla pieniędzy, a jak wiadomo - nigdy nic dobrego z tego nie wychodzi. Ale postanowiłam sobie podejść do tej produkcji z otwartym umysłem i starałam się nie oceniać jej pod pryzmatem poprzednich części. Czy mi się udało - zobaczcie sami!

Dla dawnych Słowików z Barden okres świetności już minął. Wszystkie dziewczyny ze starego składu skończyły już studia i teraz starają się wieść normalne życie. Jedynie Becca ma jeszcze jakiś związek z branżą muzyczną, jednak chyba nie tego do końca oczekiwała. Wkrótce dziewczyny dostają wiadomość od Emily, w których ta informuje je o wielkim powrocie dawnych Słowików. Rozczarowane swoim dotychczasowym życiem dziewczyny z wielką radością postanawiają wziąć udział w wydarzeniu mając jednocześnie nadzieję, że oznacza to dla nich wspólny występ. Bohaterki postanawiają jeszcze przez chwilę pociągnąć swoją dawną uniwersytecką sławę i wyruszają na tournée po bazach wojskowych, aby zawalczyć o support podczas występu sławnego DJ'a Khaled'a.


Już po pierwszych minutach filmu widać, że ta część będzie jednak inna, niż wszystkie. Gdy zobaczyłam, jak Słowiki uciekają z wybuchającego jachtu w głowie miałam tylko jedną myśl - co to kurczę ma być? Na prawdę zaczęłam podejrzewać, że ta kontynuacja to będzie jedno wielkie nieporozumienie. Ale jak już mówiłam postanowiłam podejść do historii z lekkim przymrużeniem oka i dopiero na końcu stwierdzić, co o niej sądzę. 

Bardzo ucieszyłam się z tego, że mogłam zobaczyć na ekranie znów razem wszystkie członkinie Słowików. Chodzi mi tutaj głównie o pojawienie się Aubrey, której jednak w dwójce było na prawdę mało. Jedyną osobą, która w trójce została odsunięta lekko na boczne tory była Stacy, ale było to z pewnych ważnych powodów, o których dowiecie się już z filmu. Nie zabrakło jednak Gail i Johna, czyli szalonych reporterów z Let's Talk - Appella, którzy tym razem pojawiali się nie tylko jako zgryźliwi komentatorzy. W trzeciej części postanowili nagrać materiał o The Barden Bellas i jak to bywa w ich wykonaniu nie zabrakło przy tym humoru.


Jeśli jesteśmy już przy humorze, to tak, jak miało to miejsce w przypadku drugiej części i jego był tutaj na prawdę sporo. Jeśli chodzi o mnie z jednej strony mi to pasuje, a z drugiej jednak nie. Chodzi mi o to, że jeśli patrzę tylko na drugą i trzecią część to jestem z tego jak najbardziej zadowolona, ponieważ humor ten nie jest w ogóle przesadzony tylko odpowiednio dobrany do bohaterów - Grubej Amy, Gail i Johna, itp. Z resztą dowodzi temu fakt, że podczas seansu obydwóch filmów wiele razy śmiałam się do łez (serio, w trójce kilka razy musiałam się powstrzymywać, żeby nie wydrzeć się na całą salę kinową!). Ale jeśli popatrzę na całość - tj. pierwszą, drugą i trzecią część, skupiając się głównie na jedynce - to po prostu wydaje mi się, że z filmu muzycznego powstała kolejna głupia komedia z elementami filmu muzycznego w tle. Nie wiem, czy tylko ja tak mam, czy wy też - dajcie znać w komentarzach. Gdy o tym myślę, albo komuś mówię mam wrażenie jednak, że się z tym nie do końca zgadzam, bo jeśli ktoś by mnie zapytał, czy mi się podobało, mogę śmiało powiedzieć tak!


Drugą rzeczą, do której po prostu muszę się doczepić jest wątek z Grubą Amy. Nie chce zdradzać filmu tym, którzy go nie widzieli, więc jeśli nie chcecie o tym czytać omińcie ten fragment i przejdźcie dalej!
SPOILER!!!
Odnośnie Grubej Amy nie mam nic przeciwko temu wątkowi, w którym poznajemy jej ojca. W sumie bardzo mało wiedzieliśmy tak na prawdę na jej temat - jedynie to, że pochodzi z Australii, a w chyba pierwszej części przemknęła się nawet scena, jakoby Amy była bogata. W każdym bądź razie fajnie, że postanowiono przedstawić widzom więcej szczegółów z jej życia, jednak ten motyw jak z jakiegoś filmu akcji był dla mnie mocno przesadzony. Owszem było śmiesznie, ale jednak no ej bez przesady! Szczerze to usunęłabym go całkowicie z filmu bo myślę, że i tak bez niego byłoby w porządku.
KONIEC SPOILERA!!!


W Pitch Perfect, jak to w Pitch Perfect nie mogło zabraknąć muzyki a'capella - w końcu tutaj leży sens całego filmu. Pod tym względem twórcy filmu na szczęście nie zawiedli, bo pojawiło się kilka na prawdę świetnych utworów, jak i całkiem nowych zespołów. 

Tak więc przechodząc już do podsumowania powiem tak - film mi się podobał i to nawet bardzo. Śmieszył w wielu momentach, a jeśli chodzi o mnie i o komedie to raczej rzadko się to zdarza, towarzyszyła mu wspaniała muzyka i nawet ten wątek z tournée bardzo mi się spodobał. Pojawiło się kilka świetnych nowych postaci, jak np. uroczy Chicago czy przystojny Brytyjczyk Theo. Ku mojemu zaskoczeniu w trójce pojawiła się aktorka Ruby Rose. Choć nie znam jej jakoś bardzo, wiem że jest ona na prawdę znaną i cenioną aktorką. Miło oglądało mi się ją na ekranie, a jej wokal był cudowny. A jeśli o gwiazdy chodzi to ku mojemu równie wielkiemu zaskoczeniu pojawił się sam DJ Khaled - twórca ostatniego wielkiego hitu Rihanny. Tutaj również nie jestem jakąś wielką fanką tego pana, no ale jednak to było bardzo ciekawe zagranie (z resztą jak cały wątek, chociaż jednak jego osoba w filmie była raczej dziwna...). 
Także mimo tych licznych plusów i minusów mój końcowy werdykt to jestem na tak! To było na prawdę bardzo dobre zakończenie serii i żałuję tylko, że nie poznam już więcej losów Słowików. 


Ale taka mała rada dla was, jeśli jeszcze nie wybraliście się na ten film do kina - poczekajcie chwilę jak będą leciały napisy. Twórcy filmu postanowili przedstawić tam widzą dalsze losy niektórych dziewczyn - m.in. Becci, Chloe, Aubrey i chyba też Grubej Amy. Na samym końcu mamy też uroczy film autorstwa Gail i Johna, o którym wspomniałam wam wcześniej i który jest taką jedną wielką wspominką. Gdy ja byłam w kinie większość osób poszła, zanim to zaczęło się pojawiać i przegapili przez to na prawdę sporo ważnych tematów dla fana Pitch Perfect.


PITCH PERFECT:
pitch perfect 1 | pitch perfect 2 | pitch perfect 3


piątek, 29 grudnia 2017

[198] Księżniczka wampirów


Tytuł oryginału: Hearts at Stake
Autor: Alyxandra Harvey
Cykl: Kroniki rodu Drake'ów
Tom: 1
Ilość stron: 254 strony
Wydawnictwo: Akapit Press
Ocena: 9/10

📚 Wypożycz Księżniczkę Wampirów Alyxandry Harvey w bibliotece! 📚

Dawno już nie czytałam żadnej typowej młodzieżówki o wampirach, chociaż jeszcze kilka lat temu tylko w takich powieściach się zaczytywałam. Właśnie jedną z tych pozycji były Kroniki rodu Drake'ów. Ostatnio coś mi się o tej serii przypomniało i stwierdziłam, że muszę koniecznie ponownie się za nią zabrać! Wcześniej ją po prostu uwielbiałam i bardzo chciałam sprawdzić, jak teraz ją odbiorę. Po przeczytaniu Księżniczki wampirów stwierdzam, że kocham ten cykl tak samo, jak wcześniej!

Solange i Lucy to dwie typowe nastolatki - choć różnią się pod wieloma względami, wiele je też łączy. Jednak pomiędzy dziewczynami jest jedna spora różnica - Solange pochodzi z rodziny wampirów i niedługo, gdy obchodzić będzie swoje kolejne urodziny, sama zmieni się w jednego z nich. W rodzinie Drake'ów nie było by to niczym szczególnym, jednakże Solange jest jedyną dziewczyną w rodzinie od wielu setek lat. Przez przepowiednię ciążącą na niej wiele wampirzej społeczności uważa, że to Solange odbierze tron Lady Nataszy i stanie się prawowitą królową nocnego świata. Problem w tym, że dziewczyna wcale tego nie chce.

Pamiętam ze swoją przygodę z tą serią zaczynałam jakieś siedem lat temu i to jeszcze od drugiej części - Pojedynki wampirów. Chociaż miejscami trochę się wówczas gubiłam w fabule to i tak zakochałam się w świecie wykreowanym przez Alyxandrę Harvey i czym prędzej wzięłam się za poznanie pierwszego tomu. W samej książce urzekł mnie tak na prawdę ten cały wampirzy klimat, historia wampirów nieco inna niż wszystkie i przede wszystkim bohaterowie. Tytułową księżniczkę wampirów owszem, lubiłam, jednakże to Lucy skradła moje serce. Do dziś wspominam ten jej specyficzny cięty humor, którym potrafiła ożywić każdą scenę. Nie zapominajmy też o Nicholasie (jednym z braci Drake'ów), jak i o pozostałych Drake'ach. Co prawda reszty męskich członków rodu poznawałam tak bardzo pobieżnie, jednak i tak niesamowicie ich polubiłam (szczególnie Logana). 

W książce bardzo spodobały mi się te wszystkie dokładne opisy sytuacji, miejsc czy zachowania poszczególnych bohaterów. Były one na prawdę wyczerpujące, dzięki czemu czytelnik może doskonale wczuć się w świat stworzony przez autorkę. Nie było tego mimo wszystko nazbyt dużo - nie czuło się żadnego przesytu. 
Alyxandra Harvey wykreowała w swojej książce niesamowitą historię, która jak dla mnie, nadal mocno różni się od tego tradycyjnego wątku o wampirach. Wymyśliła nowe generacje tych stworzeń (nie wszystkie były dobre), a także dodała coś jeszcze bardziej od siebie. Czytając książkę nawet teraz nie czułam żadnego przesytu tematem, bo jak mówiłam, autorka stworzyła coś, co nie było raczej nigdzie.

Samą książkę autorka podzieliła na dwie bohaterki. Czasem historię poznajemy z perspektywy Solange, a czasem ze strony Lucy. Sama uwielbiam, gdy autorzy stosują taki właśnie podział narracji, bo jednak każdy z tych bohaterów ma coś innego do powiedzenia i przez to zawsze wnoszą do książki coś nowego, co uzupełnia historię poprzednika. 

Jak na paranormal romance przystało nie mogło obejść się oczywiście bez wątku miłosnego w książce - tutaj mamy nawet dwa takie. Jednakże, co mi się bardzo podoba, nie stanowią one tego punktu głównego. Są one jedynie dodatkiem wplecionym jedynie od czasu do czasu. Bo jednak to historia Solange, jej przemiany, przepowiedni i walki jest tutaj tym najważniejszym motywem. 

O książce mogłabym opowiadać wam na prawdę długo (chociaż i tak zapewne czułabym, że o czymś ważnym wam nie powiedziałam). Nie chcę wam zdradzać wszystkiego, bo jednak największą przyjemnością jest poznawanie historii samemu. Kiedyś wydawało mi się, że książka ta jest skierowana głównie do młodzieży i chociaż dalej uważam, że taki był zamysł autorki, to jednak i osoba w moim wieku (ok 23 lat) może się przy niej na prawdę dobrze bawić! Autorka nie zrobiła ze swoich bohaterów jakiś głupich nastolatków, tylko wykreowała ich na dzielne postacie, gotowe zrobić wszystko dla dobra swojej rodziny. Jak dla mnie Księżniczka wampirów, początkująca serię o rodzie Drake'ów jest jedną z lepszych powieści o wampirach. Mimo tego więc, że ma już ładnych parę lat polecam ją wam, jeśli jeszcze nie mieliście okazji zatopić się we wspaniałym świecie Alyxandry Harvey!

KRONIKI RODU DRAKE'ÓW:
księżniczka wampirów | pojedynki wampirów | żądza krwi | krwawiące serce | krwawy księżyc | proroctwo krwi

czwartek, 28 grudnia 2017

[197] Szczęście w miłości


Tytuł oryginału: Lucky in Love
Autor: Kasie West
Ilość stron: 404 strony
Wydawnictwo: Feeria Young
Ocena: 8/10

📚Wypożycz Szczęście w miłości Kasie West w bibliotece!📚

W przypadku książek Kasie West zawsze podkreślałam, że nie ważne, o czym dana powieść jest i tak się za nią zabiorę, bo to jest Kasie. Muszę się jednak przyznać, że po przeczytaniu Blisko ciebie (recenzja klik) czułam dość spory niedosyt i mocno przez to ociągałam się z poznaniem kolejnej książki. Zaczęłam sądzić nawet, że może historie Kasie West nie są już dla mnie. W końcu jednak zmobilizowałam się do sięgnięcia po Szczęście w miłości i cieszę się, że nie było tak strasznie, jak myślałam - mogę nawet powiedzieć, że było na prawdę dobrze!

W książce poznajemy historię prawie już osiemnastoletniej Maddie, która wiedzie życie raczej dość przeciętne. W wolnych chwilach pracuje w miejscowym zoo i nieustannie się uczy (co z resztą dało jej tytuł jednej z najmądrzejszych osób w szkole). Jej życie jest dość spokojne, nie licząc jednak problemów rodzinnych z którymi musi się zmagać. To właśnie przez nie dziewczyna nie wiem, co zrobić ze studiami, gdyż uważa, że nie może opuścić swojej rodziny. Od momentu jednak, gdy w dniu swoich osiemnastych urodzin dziewczyna kupuje los na loterii, jej życie zmienia się całkowicie. Jak jednak rozróżnić, komu na prawdę zależy na Maddie, a komu tylko i wyłącznie na pieniądzach?

Pierwsze, co muszę o tej książce powiedzieć to to, że strasznie współczuje Maddie jej rodziny. Rozumiem, że można mieć różne problemu, z którymi trzeba się na co dzień zmagać, ale patrząc z mojej perspektywy, zawsze mogłam liczyć na pomoc i zrozumienie najbliższych. Szczególnie sytuacja dziewczyny dotknęła mnie w dniu jej urodzin, kiedy jej brat całkowicie zbezcześcił ich urodzinową tradycję i jeszcze nie widział w tym żadnego problemu. Cała rodzina twardo pokazała także, że tak na prawdę w ogóle nie znają Maddie, nie wiedzą, co lubi, czym się interesuje. Drugą taką sytuacją było, gdy dziewczyna już wygrała na loterii i było widać, że tak na prawdę oni sami również wykorzystywali ją i jej pieniądze (szczególnie brat). Nie od dziś wiadomo, że pieniądze zmieniają człowieka i nie wiem, jak sama zachowywałabym się w takiej sytuacji, jednakże wydaje mi się że nie tak to powinno wyglądać.
Z resztą nie tylko rodzina Maddie zaczęła ją inaczej postrzegać, gdy wygrała, lecz tak na prawdę wszyscy jej znajomi ze szkoły, z zoo, a nawet dalecy krewni i całkiem obcy ludzie.

Samą Maddie bardzo polubiłam. Na początku zwróciła moją uwagę tym, że była po prostu sobą - nigdy nie starała się nikogo udawać, zawsze robiła wszystko w zgodzie ze swoim sumieniem. Jednak i u niej dało się później zobaczyć, jak wygrane pieniądze zaczynały ją zmieniać. W jej przypadku chodziło bardziej o to, jaki wpływ ma na nią otoczenie, a nie o sam fakt wygranej. Mimo wszystko miło śledziło mi się fabułę z jej perspektywy i życzyłam jej na prawdę dobrze. Polubiłam także Setha, czyli przyjaciela Maddie z zoo i żałuję jedynie, że jego wątek był nieco przygaszony. Było go niestety troszkę mało w całej książce, chociaż jak już się pojawiał to czarował mocno swoją osobowością. Cały czas z resztą kibicowałam jemu i Maddie i miałam wielką nadzieję, że jednak ta dwójka będzie razem.

Jednym z głównych motywów książki jest niewątpliwie relacja pomiędzy Maddie a Sethem, dziewczyną a jej rodzicami i oczywiście przyjaciółkami. Jednakże mnie najbardziej spodobało się to, że Kasie West ukazała nam, jak może wyglądać życie osoby, która nagle bardzo mocno się wzbogaciła, chociażby wygrywając na loterii. Zaciekawiło mnie to, jak autorka pokazała zmianę otoczenia głównej bohaterki, to jak ludzie zaczęli na nią reagować i jak z resztą sama się zaczęła zmieniać. Jak dla mnie było to bardzo realistyczne. Każdy z nas chciałby, aby los się do niego uśmiechnął. Na pewno chociaż raz rozmyślaliście, co byście zrobili, gdybyście wygrali w naszego polskiego lotka - sama miałam pełno pomysłów (jeden z nich to kupno własnej biblioteki!). Jednak czytając Szczęście w miłości spostrzegłam, że nie zawsze ten uśmiech losu może być czymś dobrym. Wtedy jednak możemy dostrzec, kto tak na prawdę jest naszym prawdziwym przyjacielem.

Myślę, że lekturę najnowszej książki Kasie West mogę uznać za na prawdę udaną. Jak zawsze autorka poruszyła z pozoru lekki temat, zbudowała historię, która może spotkać tak na prawdę każdego z nas i dodatkowo nie zapomniała o bardzo fajnych bohaterach. Może nie uznałabym tej pozycji za najlepszą z dorobku autorki, ale zdecydowanie umieściłabym ją gdzieś bardzo blisko podium. Także, jeśli tak jak ja jesteście fanami Kasie West koniecznie zapoznajcie się z tą książką. Jeśli natomiast swoją przygodę z jej twórczością dopiero zaczynacie, myślę, że Szczęście w miłości świetnie nada się na sam początek.

Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria Young!


poniedziałek, 18 grudnia 2017

[196] Mirror, Mirror


Tytuł oryginału: Mirror, Mirror
Autor: Cara Delevinge, Rowan Coleman
Ilość stron: 384 strony
Wydawnictwo: Jaguar
Ocena: 7/10

📚 Wypożycz Mirror, Mirror Cary Delevinge w bibliotece! 📚

Gdy usłyszałam o książce Mirror, Mirror nie mogłam wyjść z osłupienia, że to właśnie Cara Delevinge jest jej autorką. Kompletnie nie mieściło mi się w głowie, że mogła cokolwiek napisać. Nie żebym uważała ją za typową pustą modelkę - po prostu uznałam, że jest to tylko i wyłącznie skok na kasę. Ale z racji tego, że opis powieści na prawdę mnie zaciekawił i chciałam sprawdzić, jak z tą Carą jest, stwierdziłam, że czym prędzej muszę się z nią zapoznać. I wiecie co... było całkiem ciekawie!

W Mirror, Mirror poznajemy grupę przyjaciół - Red, Rose oraz Leo. Towarzyszymy im akurat w trakcie trwania jednej z najgorszych sytuacji w ich życiu. Otóż jakiś czas temu ich przyjaciółka Naomi, z którą wspólnie tworzyli zespół muzyczny Mirror, Mirror, zaginęła - nikt nie wiedział, co się z nią stało, jednakże podejrzewano, że to kolejna z jej krótkotrwałych ucieczek. Red, Rose i Leo od samego początku podejrzewają, że tym razem było całkowicie inaczej. Policja niedługo po tym znajduje Naomi w rzece. Stan dziewczyny jest bardzo ciężki i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wybudzi się ze śpiączki. Grupa przyjaciół podejrzewa, że z Nai działo się coś bardzo złego i postanawiają dojść do prawdy - nawet jeśli miałaby ona zniszczyć wszystko, w co wierzyli.

Ostatnio bardzo rzadko zdarza mi się, aby jakaś świeżo zaczęta przeze mnie książka od razu mnie zaciekawiła. Mirror, mirror udało się to bez problemu i gdyby nie studia, zapewne przeczytałabym ją w jeden dzień. Początek zapowiada na prawdę wciągającą i tajemniczą historię i czytając po prostu chce się wiedzieć, jaka jest tajemnica zniknięcia Naomi. Jednak wątek tajemniczej nieobecności dziewczyny nie jest jedyny - tak na prawdę jest to powieść o trudzie bycia nastolatkiem (u progu dorosłości), gdy nie dość, że ma się problemy ze samym sobą, to jeszcze żyje się w bardzo dysfunkcyjnej rodzinie, czy otoczeniu. Carze Delevinge udało się bardzo sprawnie połączyć obydwa te motywy, a to zaowocowało niezwykle intrygującą i pouczającą powieścią.

Żeby nie zdradzać wam za bardzo fabuły - bo uwierzcie, że kluczem do odpowiedniego zrozumienia tej historii, jest poznawanie jej samemu od początku do końca - powiem, że osobą, która opowiada nam całą historię jest Red. W trakcie lektury odniosłam wrażenie, że to on jest spoiwem całego Mirror, Mirror i że to głównie on trzyma wszystko w ryzach. Nie da się jednak ukryć, że gdy któregoś z członków grupy zabraknie, wszystko i tak powoli zaczyna się sypać. Od samego początku, gdy poznałam Red zapałałam do tej postaci na prawdę wielką sympatią. Wydawało mi się, że całkowicie nie pasuje do reszty swoich przyjaciół, dlatego jeszcze bardziej chciałam wiedzieć jak to się stało, że trzymają się razem. Po drodze autorka prezentuje nam historię każdego z bohaterów i, co strasznie mi się spodobało, każdy z nich skrywa jakąś poruszającą historię. Bo Mirror, Mirror to tak na prawdę grupa dzieciaków na przysłowiowej krawędzi, którzy uratowali siebie nawzajem.

Książka ma jeden ogromny plus i smutne jest to, że nie mogę wam o tym kompletnie nic powiedzieć, bo zdradziłabym fabułę tym, którzy książki jeszcze nie czytali. W połowie powieści dzieje się coś bardzo ważnego - coś, co całkowicie zmieni nasze postrzeganie tego, co udało nam się już przeczytać i zrobi z naszego mózgu niezłą papkę (ze mną przynajmniej tak było). Powiem wam tylko, że z takim zwrotem akcji jeszcze nigdy się nie spotkałam i za to Carze należą się ogromne ukłony!
Same zakończenie z resztą to kawał świetnie wymyślonej historii i choć już pod koniec domyślałam się, o co może z tą Nai chodzić, to i tak przeżyłam na prawdę ogromny szok. Za te zwroty akcji i fantastyczne zakończenie autorka na prawdę sporo zyskała w moich oczach.

Sięgając po Mirror, Mirror trochę obawiała się, że styl autorki nie przypadnie mi do gustu i czytanie książki będzie jedną wielką męczarnią. Teraz jestem na prawdę pozytywnie zaskoczona, bo Cara Delevinge ma bardzo lekkie, ale nie przeciętne pióro. Potrafi pisać tak, aby zaciekawić czytelnika, a to często okazuje się bardzo trudne. Nie stosuje ona zbędnych opisów, nie skupia się na tym, co nie istotne - pisze o tym, o czym trzeba pisać. Spodobało mi się to, że tak często nawiązuje ona do social mediów i to właśnie one odgrywają w jej powieści dość dużą rolę. Jak mówiła ona w wywiadzie na końcu książki social media to dobre narzędzie do kontaktu z innymi - trzeba tylko umieść znaleźć równowagę pomiędzy światem realnym a wirtualnym.

Podsumowując, jestem na prawdę zadowolona z książki. Nie spodziewałam się, że tak mnie ona wciągnie i że przeczytam ją tak na prawdę jednym tchem. Myślę, że tej historii nie powinno się omijać, ponieważ posiada przesłanie, które powinno się poznać. W końcowym wywiadzie Cara wspomina, że może (ale jeszcze nie wiadomo) pojawi się kontynuacja tejże historii. Ja jak najbardziej będę wyczekiwała tego momentu!

Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar!


sobota, 16 grudnia 2017

[33] Książkowe zdobycze listopada [2017]


Hej, cześć i czołem! Smutne jest to, jak opuściłam się w blogowaniu - mamy już połowę grudnia, a ja dopiero zamieszczam wpis książkowymi zdobyczami listopada... W ogóle na samym początku zastanawiałam się, czy jest jeszcze sens publikować ten post, czy zrobić wpis zbiorczy z listopada i grudnia, ale wydaje mi się, że w grudniu tych książek będzie jeszcze mniej. Ale w końcu jednak jestem i zapraszam was dalej do zapoznania się z moimi listopadowymi zdobyczami!

PS Tak, wiem że do zdjęcia załapała się również książka Trzy mroczne korony, która mimo wszystko dotarła do mnie na początku grudnia. Postanowiłam ją jednak umieścić i w tym poście.

1. Zostań gwiazdą Instagrama Jess Angell [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Jaguar]
2. Ciemna strona Tarryn Fisher [zakup własny]
3. Światło Jay Asher [zakup własny]
4. Harry Potter i Więzień Azkabanu. Wersja ilustrowana J.K. Rowling [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Media Rodzina]
5. Trzy mroczne korony Kendare Blake [zakup własny]

Pierwsza książka, która do mnie dotarła to jedna z tych pozycji, do których na prawdę rzadko sięgam. Zostań gwiazdą Instagrama to poradnik, który ma pomóc nam, jak z resztą mówi to sam tytuł, zostać gwiazdą Instagrama. Skusiłam się na nią jednak głównie dlatego, że ostatnio chcę być bardziej aktywna na Instagramie i oczywiście chciałabym zrobić wszystko, żeby moje konto było zarówno dla was, jak i dla mnie po prostu przyjemne. Z tego, co przeglądałam, w książce jest bardzo dużo zdjęć znanych instagramowiczów i dość mało tekstu, ale zobaczymy, czy faktycznie przyda mi się ona w prowadzeniu IG.
Kolejna pozycja to Ciemna strona Tarryn Fisher, której po prostu nie mogłam sobie odpuścić. Uwielbiam autorkę za Bad Mommy i mam na prawdę wielką nadzieję, że może i ta powieść okaże się być choć trochę tak samo dobra, jak jej poprzedniczka.
Ze Światłem Jay'a Ashera było bardzo podobnie - chociaż nie uważam książkowej wersji 13 powodów za jakieś arcydzieło, to jednak przyjemnie mi się ją czytało i strasznie ciekawi mnie co nowego autor wymyślił.
Jeśli chodzi o ilustrowaną wersję Harry'ego Pottera i więźnia Azkabanu to śmiało mogę powiedzieć, że czekałam na nią z ogromną niecierpliwością. Poprzednie dwie części pod względem wizualnym (no i samej treści też) uwielbiam i nie wyobrażam sobie, aby i ta nie trafiła w moje ręce. Nie mogłam się doczekać i przeglądałam ją już w środku i mam tylko jedno ale do postaci Syriusza (a raczej jej prawie braku), ale o tym powiem wam już w recenzji.
Na koniec trafiła do mnie także książka z Moondrive Boxa, czyli Trzy mroczne korony. Zapewne nie zaskoczyło was to, że powieść znalazła się również u mnie, bo widziałam, że sam box cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem. Ja na książkę zdecydowałam się głównie dlatego, że miałam kiedyś okazję czytać inną książkę autorki (Anna we krwi), która mnie bardzo mocno swego czasu urzekła. Strasznie żałuję, że żadne z wydawnictw nie skusiło się o wydanie kontynuacji serii.

W sumie chyba mogę być zadowolona ze swoich listopadowych (i jednej grudniowej) zdobyczy. Najbardziej ciekawi mnie oczywiście nowa Tarryn i z wielką niecierpliwością czekam na moment, kiedy w końcu będę mogła się za nią zabrać!
Jak zawsze pytam się was, które z tych książek czytaliście, które polecacie, a które wręcz przeciwnie?



piątek, 15 grudnia 2017

[100] FILMOWO: Morderstwo w Orient Expressie

Tytuł oryginału: Murder on the Orient Express

Reżyseria: Kenneth Branagh

Scenariusz: Michael Green

Gatunek: Kryminał

Produkcja: USA, Malta

Na podstawie: Agatha Christie "Morderstwo w Orient Egpressie"

Czas trwania:  1 godz. 54 min.

Premiera: 24 listopada 2017 (Polska), 3 listopada 2017 (świat)

Obsada: Kenneth Branagh, Tom Bateman, Michelle Pfeiffer, Johnny Depp, Daisy Ridley, Leslie Odom Jr., Josh Gad, Judi Dench, Willem Dafoe, Penélope Cruz

Ocena: 8/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com
Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony filmweb.pl


O Morderstwie w Orient Expressie słyszał już chyba tak na prawdę każdy. Ja sama nigdy jednak nie wiedziałam, o czym sama historia jest, ale kojarzyłam ją z kryminałem i oczywiście Agathą Christie. Gdy dowiedziałam się, że ma wyjść jej najnowsza ekranizacja, a dodatkowo mają zagrać w niej same gwiazdy (w tym mój ukochany Johnny Depp) obiecałam sobie, że chociaż bilety do kina drożeją z dnia na dzień, to i tak wybiorę się na ten seans, aby zobaczyć go na dużym ekranie. I mimo licznych przeciwności losu (o których nie będę wam już tu opowiadać) film obejrzałam i sądzę, że zdecydowanie było warto.
Od razu mówię, że tak jak wspominałam, nigdy nie czytałam książki, na której podstawie powstał film. Nie mam przez to żadnego porównania. Dlatego więc moja opinia będzie dotyczyła tylko i wyłącznie filmu.


W ekranizacji poznajemy głównego bohatera, którym jest światowej sławy detektyw Hercules Poirot. Tak się składa, że ma on już dość jak na jakiś czas wszystkich tych kryminalnych zagadek i postanawia udać się na urlop. Jednakże otrzymuje on kolejną sprawę, której po prostu nie potrafi sobie odmówić. W ostatniej chwili wyrusza więc w podróż legendarnym Orient Expressem, poprzez który ma koniec końców trafić do Londynu. Podczas podróży dochodzi jednak do tajemniczego morderstwa jednego z pasażerów - mrocznego Edwarda Ratchetta. Przyjaciel Poirota i jednocześnie zarządca pociągu (Bouc) w trosce o dobro swojej osoby oraz samego Orient Expressu, prosi, aby mężczyzna rozwiązał tajemniczą zagadkę.

Nie ukrywam, że film zaciekawił mnie głównie przez to, że pojawiła się tam cała masa genialnych aktorów. Oczywiście najbardziej zależało mi na poznaniu kolejnej wersji Johnny'ego Depp'a, ale bardzo zainteresowała mnie też Judi Dench, Josh Gad czy Michelle Pfeiffer. Jeśli o Johnny'ego chodzi to myślałam, że właśnie on stanie się jedną z takich głównych gwiazd produkcji i szczerze trochę zawiodłam się tym, że jego postaci było tak na prawdę bardzo mało. Wiadomo, że to on jest tym, który zostaje zamordowany - przez to niestety później praktycznie wcale nie było go widać w tejże produkcji. Co do jego postaci, czyli Edwarda Ratchetta to śmiało mogę powiedzieć, że nie polubiłam tego pana... Od samego początku wydawał mi się on być strasznie podejrzaną i niebezpieczną postacią i tylko czekałam na moment, w którym coś zrobi. I choć tej postaci szczerze nie lubię, to z drugiej strony bardzo spodobało mi się, jak aktor ją zaprezentował. Dotychczas widziałam go głównie wcielającego się w osobowości raczej mocno charakterystyczne i mówiąc wprost dziwne. Postać Ratchetta jest natomiast jedną z tych dużo bardziej normalnych i na prawdę miło obserwowało mi się Johnny'ego właśnie w takiej kreacji. Oglądając go tylko bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że jest na prawdę świetnym aktorem.
Jeśli chodzi o pozostałe postaci to raczej nie mam im nic do zarzucenia (wyjątkiem może być jedynie Hrabia Rudolph Andrenyi, który jak dla mnie był jednym wielkim nieporozumieniem...) i sądzę, że obsada zostało bardzo przemyślanie dobrana.


Wypadało by jednak wspomnieć o głównym bohaterze, czyli Herculesie Poirot, w którego wcielił się sam Kenneth Branagh, będący jednocześnie reżyserem całej ekranizacji (dla mnie jedno wielkie zaskoczenie). Wiem, że bardzo wiele osób się tą postacią zachwyca, ale ja go jakoś w ogóle nie polubiłam. Przez większość czasu zwyczajnie mnie denerwował i jakoś nie żałowałam, gdy kadr zostawiał go gdzieś daleko w tyle. Nie zrozumcie mnie źle - nie chodzi o to, że Kenneth Branagh zagrał Herculesa źle, bo jak dla mnie poszło mu na prawdę dobrze. Po prostu nie zapałałam do tego bohatera jakąś wielką sympatią.

Tym, co najbardziej spodobało mi się w tej ekranizacji, był niewątpliwie klimat filmu oraz kreacje bohaterów. Po prostu urzekło mnie to, co zobaczyłam - te wszystkie stroje, wnętrza budynków, a nawet cyfrowo odtworzone miasta (tak, aby pasowały do czasu akcji produkcji). Nie zapominajmy też o samym Orient Expressie! Widać, że twórcy ekranizacji włożyli dużo wysiłku to, aby idealnie odwzorować ducha czasu, w jakim działa się historia z powieści Agathy Christie i za to należy im się olbrzymi plus.



Czy jestem zadowolona z seansu - myślę, że śmiało mogę to potwierdzić. Chociaż znalazłam kilka minusów, to jednak przeważająca liczba plusów utwierdza mnie w przekonaniu, że za pewne jeszcze nie raz do niej powrócę. Czytałam, że po sukcesie Morderstwa w Orient Expessie studio otrzymało zielone światło do nakręcenia kolejnej części filmów - tym razem akcja ma dziać się w Egipcie. Sama na pewno tego nie przegapię! Co do książki, jeszcze nie wiem, czy ją przeczytam. Jeśli już, to chyba tylko dlatego, aby zapoznać się ze stylem autorki. 



Copyright © 2014 About Katherine
Designed By Blokotek