środa, 30 sierpnia 2017

[186] Był sobie pies


Tytuł oryginału: A Dog's Purpose: A Novel for Humans
Autor: W. Bruce Cameron
Ilość stron: 392 strony
Wydawnictwo: Kobiece
Ocena: 8/10

Na poznanie historii przedstawionej w książce Był sobie pies nie miałam ochoty tak naprawdę od razu – od momentu, gdy książka ukazała się w księgarni, a na ekranach kin zagościła jej ekranizacja. Choć prędzej, gdy przypadkowo zapoznałam się z kilkoma stronami powieści doszłam do wniosku, że owszem, to może być ciekawe, to jednak koniec końców nie ciągnęło mnie do niej na tyle, aby akurat w tym momencie chcieć ją przeczytać. Ale jak to często bywa w moim przypadku, gdy przez jakiś czas bronię się przed poznaniem danej książki, to wkrótce okazuje się, że żałuję, że z tym poznaniem tak długo zwlekałam. Tak też było właśnie w przypadku powieści Był sobie pies i teraz, gdy lektura już za mną, niecierpliwie czekam na moment, kiedy będę mogła zapoznać się z filmową adaptacją tej książki – bo jest na co czekać! 

Głównym bohaterem tejże powieści jest… pies – i to pies, który przeżywa po kolei kilka wcieleń. Na samym początku poznajemy go jako szczeniaczka, który dopiero co się urodził i razem z matką oraz trójką rodzeństwa zmaga się z życiem „pod mostem”. Niektóre jego „życia” są krótkie, inne natomiast długie i przez ten czas pies ten nazywany różnie – Tobby, Koleżka, Bailey, Ellie, czy też Misiu – stara się zrozumieć, dlaczego wciąż się odradza i jaki jest sens jego życia. Nie chcę za dużo opisywać wam fabuły, bo boję się, że mogłabym powiedzieć za dużo i zdradziłabym wam tak naprawdę całą fabułę. 

Powiem wam, że choć początkowo obawiałam się, jak taka książka przedstawiona z perspektywy psa będzie wyglądać, to powiem wam, że wyszło to naprawdę genialnie! Z resztą sam autor pokazał przez to, jak wielki posiada talent. No bo w końcu nie jest sztuką przedstawienie historii z perspektywy człowieka, który rozumie wszystko, co się wokół niego dzieje i może nam o tym powiedzieć, ale zaprezentowanie jej w taki sposób, aby nierozumiejący większości ludzkich zachowań pies mógł przedstawić nam wszystko tak, żeby cała książka miała sens. I autorowi się to jak najbardziej udało! Z pewnością musiała być to dla niego naprawdę ciężka praca, ale wysyłki z pewnością się opłaciły. Sam styl pisarski autora jest naprawdę bardzo wciągający i niesamowicie ciekawy. Na swoim Instagramie przeczytałam komentarz odnośnie tej książki, że dzięki niej możemy lepiej zrozumieć psy i chociaż ja psa nie mam (mam kota, co z pewnością spotkałoby się z dezaprobatą Bailey’a) to jednak sądzę, że wiele z tego, co zostało odnośnie psów w książce przedstawione ma naprawdę spory sens. Dzięki Był sobie pies zyskałam naprawdę świetną możliwość zapoznania się ze światem psów w taki sposób, w jaki nigdy nie było mi to dane – a to naprawdę fantastyczne przeżycie!

Odnośnie samego psiaka, na którego będę może mówić Bailey muszę powiedzieć, że na prawdę bardzo mocno go polubiłam, a śledzenie fabuły z jego perspektywy było na prawdę wielką przyjemnością. Dzięki niemu nie raz, nie dwa się śmiałam, jak i obawiałam tego, co może się zaraz wydarzyć, ale również nie obyło się bez potoków łez, kiedy Bailey (w różnych wcieleniach), musiał pożegnać się z życiem i ze wszystkim co łączyło się na jego dotychczasowe życie. Głównie te momenty były niesamowicie emocjonujące i jeśli między innymi czegoś takiego szukacie w tej książce, śmiało możecie się za nią zabierać! Choć jak mówiłam, niesamowicie pokochałam Bailey'a to jednak nie obyło się bez momentów, w których niesamowicie mnie denerwował - na przykład, gdy tak oceniał wszystkie inne zwierzęta i uważał, że tylko psy (choć głównie on), są najlepszymi zwierzakami na świecie i tylko one powinny towarzyszyć ludziom. Dla mnie, jako typowej kociary, takie traktowanie było niesamowicie krzywdzące, dlatego słysząc te liczne komentarze psiaka pod względem moich ulubionych futrzaków, obrażałam się za wszystkie koty świata! Ale niestety moja złość szybko przechodziła, gdy Bailey znów zrobił coś niezwykle zabawnego, czy uroczego. Także kociaki, przepraszam... chyba nie jestem waszym najlepszych obrońcom...
Z tych ludzkich bohaterów książki, niesamowicie polubiłam również Ethan'a oraz jego mamę i dziadków, Joe'go (mimo jego braku uczuć) oraz Mayę. To właśnie w ich towarzystwie najlepiej spędzało mi się czas i z przyjemnością czytałam o wszystkim tym, co tyczyło się ich życia. 

Podsumowując więc uważam, że książka Był sobie pies jest niezwykle emocjonalną i uroczą książką, którą każdy miłośnik psów (i nie tylko) powinien przeczytać! Jak dla mnie jest to typowo familijna powieść i jestem przekonana, że każdemu czytelnikowi (niezależnie od wieku) by się ona spodobała. Przygotujcie się jednak, że nie zawsze historia ta będzie łatwa, lekka i przyjemna, bo mimo wszystko nie braknie w niej smutku i wzruszających momentów. Jednakże jak dla mnie to książka, którą zdecydowanie warto przeczytać! Sama teraz bardzo chcę się zapoznać z jej ekranizacją i mam tylko wielką nadzieję, że chociaż w jakimś stopniu będzie tak dobra, jak jej papierowy pierwowzór. Widziałam, że w rolę nastoletniego Ethana wcielił się KJ Appa (jeden z moich ulubieńców), a w rolę nastoletniej Hannah Britt Robertson (moja kolejna ulubienica), więc jak na razie jestem pozytywnie do tego filmu nastawiona.

Za możliwość zapoznania się z tą cudną książką gorąco dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu!

środa, 23 sierpnia 2017

[185] Między niebem a Lou


Tytuł oryginału: Emtre ciel et Lou
Autor: Lorraine Fouchet
Ilość stron: 352 strony
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ocena: 7/10

Na samym początku może powiem, że zanim ta książka do mnie trafiła, tak na prawdę nawet nie wiedziałam o jej istnieniu. Dowiedziałam się o tym tytule dopiero w  momencie, kiedy otrzymałam ją w prezencie od Wydawnictwa Media Rodzina. Może wspominałam wam już kiedy, że nie za bardzo lubię takie książkowe niespodzianki. W większości przypadków obawiam się zwyczajnie, że książka, która do mnie trafiła mi się w ogóle nie spodoba, albo w ogóle nie zaciekawi mnie na tyle, żebym po nią sięgała. I chociaż w tym przypadku również miałam takie obawy, to koniec końców zdecydowałam się poznać Między niebem a Lou i jak najbardziej nie żałuję.

Książka Lorraine Fouchet opowiadam nam historię pewnej francuskiej rodziny. Choć tak właściwie chyba można powiedzieć że tym głównym bohaterem jest sam Jo, czyli głowa rodu, to jednak książka dotyczy tak na prawdę wszystkich. My poznajemy ich akurat w momencie, gdy zmagają się ze śmiercią najukochańszej i najważniejszej osoby w rodzinie, czyli tytułowej Lou. Kobieta była bardzo kochana przez swoje wnuczki (choć powinnam raczej powiedzieć, że głównie przez jedną), dzieci i przede wszystkim męża. Śmiało można stwierdzić, że to ona spajała razem wszystkich członków swojej rodziny, a teraz, gdy jej zabrakło, zaczyna się ona nieco kruszyć. Jo otrzymuje od ukochanej jedno tajemnicze zadanie, o którym wie tylko on - ma poznać swoje dzieci i spróbować nawiązać z nimi więź, której nie był w stanie wypracować przez rozwijającą się karierę lekarską. I dopiero, gdy to mu się uda otrzyma tajemniczy list w butelce z wiadomością od Lou.

Jak mówiłam, na początku nie byłam do tej książki przekonana. Nie przepadam za książkami francuskich autorów, gdzie jeszcze akcja rozgrywa się właśnie gdzieś we Francji. Dodatkowo większość książek, jakie czytam, posiada bohaterów w podobnym do mojego wieku i porusza znane mi problemy. Nie za bardzo też ciągnęło mnie zawsze do poznawania tych życiowych i dorosłych problemów. I chociaż wiele było z mojej strony sprzeciwów pod adresem tej książki, to teraz, będąc już po lekturze mogę powiedzieć, że jak najbardziej jestem zadowolona z tego, co tutaj otrzymałam. A otrzymałam na prawdę wspaniałą i uroczą historię.

Choć to Jo jest tym głównym bohaterem, to jednak historię możemy poznać z perspektywy wielu otaczających go osób - od wnuczki Pomme zaczynając, po Federico (chłopaka córki Jo) kończąc. Z początku sprawiało mi to trochę problemu, gdyż nie mogłam się za bardzo odnaleźć w tych wszystkich pomieszanych wątkach, ale o dziwo szybko zaczęłam sobie z tym radzić i później lektura nie sprawiała mi już najmniejszego problemu. Powiem nawet, że bardzo dobrze mi się to czytało, gdyż dzięki tym różnym perspektywom można było bardziej zagłębić się w problem przedstawiony w książce i o niebo lepiej zrozumieć postępowania wszystkich bohaterów. Także tutaj jestem jak najbardziej za!
Jeśli jestem już przy bohaterach to powiem, że ci również niesamowicie mi się spodobali i pod koniec książki byłam już z nimi mocno zżyta. Każdym z nich kierowały inne uczucia i ciekawie było móc je poznawać. Mogłam wczuć się w zrozpaczonego po śmierci żony Jo, rozzłoszczonego na ojca Cyriana, niezwykle nadopiekuńczą i uprzedzoną Albane, itp. W Między niebem a Lou możemy poznać więc masę różnych osobowości i uczuć, a to jest bardzo pouczające. Moją zdecydowaną ulubienicą okazała się być Pomme, natomiast największym wrogiem - Albane, która pod koniec książki zaczęła jednak powoli zyskiwać moją sympatię.

Dużym plusem powieści jest też na pewno miejsce akcji, w jakiej odgrywa się historia. Autorka postanowiła umieścić ją na prześlicznej wyspie Groix we Francji z wielkimi szczegółami opisując wszystko, co możemy tam spotkać. Widać, że Lorraine Fouchet darzy wyspę na prawdę wielkim uczuciem, a to odwzorowało się na jej powieści. Przez nią sama zapałałam wielką chęcią odwiedzenia Groix - poznania tamtejszego klimatu, ludzi i zobaczenia tych wszystkich wspaniałych widoków, o których czytałam. To również zasługuje na ogromny plus!

Miedzy niebem a Lou to na prawdę świetna książka, którą zdecydowanie warto przeczytać. Pokazuje nam ona, jakimi uczuciami potrafią kierować się ludzie w różnych przypadkach i jak odejście jednej osoby, która pełniła tak na prawdę rolę filaru, może zaburzyć całą konstrukcję rodziny. Wystarczy jednak zrozumieć swoje błędy i starać się je choć po części naprawić, aby dalej podtrzymywać to, co zostało przez kogoś utworzone. Autorka posługuje się do tego na prawdę przyjemnym stylem, co sprawia, że jej książkę aż chce się czytać. Wiem, że Lorraine Fouchet wydała już inne książki (bądź książkę) i już teraz wiem, że na pewno chciałabym je kiedyś przeczytać.
Za sprawą Między niebem a Lou doszłam też do wniosku, że chyba powinnam ograniczyć czytanie książek młodzieżowych, które kiedyś tak bardzo lubiłam, bo powoli zaczynają mnie one niesamowicie nudzić. A od czasu do czasu zdecydowanie warto sięgnąć po bardziej poważną i pouczającą powieść - taką, jaką jest właśnie Między niebem a Lou! I wam również ją polecam.

Za możliwość zapoznania się z książką niesamowicie gorąco dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina!

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

5 ekranizacji, które trzeba zobaczyć (część 1)

Zauważyłam, że ostatnio najwięcej filmów, jakie oglądam to ekranizacje książek - i tych, które już przeczytałam i tych, które jeszcze przede mną. Bardzo często zdarza się tak, że gdy już jakąś książkę mamy za sobą, jej adaptacja filmowa w ogóle się na nie podoba. Tak już jest i zapewne każdy z was kiedyś był już w takiej sytuacji. Bo twórcy pozmieniali bohaterów, albo pozbyli się najważniejszych dla nas scen lub też całkowicie wszystko poprzeinaczali. I mimo, że niektórzy twierdzą, że nie ma dobrych ekranizacji, ja się z nimi nie zgodzę. Czasem jest tak, że twórcom uda się odwzorować dosłownie wszystko tak, jak było w książce i dosłownie wszyscy widzowie się tą produkcją zachwycają, często też jest tak, że mimo, iż się coś pozmienia, to film i tak jest dobry. Osobiście jestem też zdania, że niektóre książkowe historie bardzo dużo zyskały w swoich ekranizacjach i to one są o wiele lepsze, niż pierwowzór. 
Z racji tego, że mamy teraz wakacje i pewnie wielu z was chciało by obejrzeć jakiś ciekawy film stwierdziłam, że stworzę dla was top 5 ekranizacji, które na prawdę trzeba zobaczyć, i których książki już przeczytałam. Jak na razie na blogu ukażą się dwie odsłony tego zestawienia, jednak nie wykluczam, że w przyszłości pojawi się jeszcze jakieś.
No to co, zaczynamy!
Kolejność filmów jest przypadkowa.

Poradnik pozytywnego myślenia (2013)
Na podstawie: Matthew Quick Poradnik pozytywnego myślenia (recenzja klik)


Poradnik pozytywnego myślenia to zdecydowanie jedna z moich najbardziej ulubionych historii - i w przypadku książki i w przypadku jej ekranizacji. Moja przygoda z tym tytułem zaczęła się od filmu, jednak bardzo szybko odkryłam, że choć ekranizację kocham cały sercem, to takim samym uczuciem mogę obdarzyć także powieść Quicka. Dawno już nie czytałam książki (zdecydowanie przyszła pora, żeby sobie ją odświeżyć!), ani nie oglądałam filmu, jednak doskonale pamiętam, że chociaż głębszy sens powieści został w produkcji filmowej oddany, to jednak było kilka takich poważnych zmian. Mimo wszystko to jest właśnie ta produkcja, która potrafi być tak samo dobra, jak jej pierwowzór. Niesamowicie się cieszę, że w główne postacie wcielili się Bradley Cooper oraz Jennifer Lawrence. O moim uwielbieniu dla dwójki tych aktorów pisałam już nie raz, ale muszę to powtórzyć - dla mnie jest to duet idealny i gdziekolwiek razem nie zagrają i tak świetnie współpracują (jedyny wyjątek to ekranizacja Sereny, gdzie film w całości mi się nie podobał). Nie wyobrażam sobie nikogo innego, kto mógłby się wcielić w postać Pata i Tiffany - te role były dla nich wręcz stworzone! 

Seria Igrzyska śmierci (2012-2015)
Na podstawie: Suzanne Collins seria Igrzyska śmierci (recenzja klik)


Skoro jesteśmy już w temacie Jennifer Lawrence, to kolejną świetną ekranizacją, gdzie to właśnie ona wcieliła się postać Katniss, jest oczywiście cała seria Igrzysk śmierci. Jest to właśnie jedna z tych ekranizacji, które po prostu trzeba znać. Sama czytałam jak dotąd jedynie pierwszą cześć serii (chciałabym to nadrobić w wakacje) i to dopiero po obejrzeniu pierwszej filmowej produkcji i tak, jak było to w przypadku Poradnika pozytywnego myślenia tutaj zakochałam się w obydwóch adaptacjach tej historii (nie pytajcie, dlaczego w takim razie nie przeczytałam jeszcze dalszych części, bo sama nie wiem...). Z tego, co pamiętam, za dużych zmian w tej książkowej historii nie wprowadzono (jedynie chyba czytałam gdzieś, że końcówka serii troszkę się w ekranizacji różni). Jednakże jak dla mnie jest to jedna z najlepszych ekranizacji jakie widziałam i na pewno jeszcze nie raz będę do niej powracać.

Służące (2011)
Na podstawie: Kathryn Stockett Służące


W przypadku tej produkcji już sama nie wiem tak na prawdę, od czego się zaczęło, jednak to nie jest już takie ważne, bo zarówno książka, jak i jej ekranizacja są po prostu genialne. Twórcy filmu bardzo mocno trzymali się tego, aby za dużo w tej historii nie pozmieniać i to się im na prawdę udało. Zostały zachowane najważniejsze fragmenty, bez których Służące nie byłyby już takie same. Choć historia porusza bardzo trudny temat nietolerancji rasowej i jest bardzo emocjonujący, to jednak nie zabrakło w nim humoru - jest on tak dostosowany do całości, aby z filmu nie powstała jakaś głupia komedia. Osobiście uważam, że z historią przedstawioną w Służących każdy powinien się zapoznać (nie ważne, czy z książką, czy z filmem), bo o rzeczach tam przedstawionych po prostu trzeba wiedzieć. Najlepsze w tym jest to, że wszystko zostało przedstawione w taki sposób, aby zaciekawić każdego. Sama nie przepadam za takimi, powiedzmy, historycznymi produkcjami, ale tą po prostu uwielbiam. Tak więc jeśli jeszcze nie słyszeliście o Służących koniecznie to zmieńcie!

THE DUFF [#ta brzydka i gruba] (2015)
Na podstawie: Kody Keplinger DUFF. Ta brzydka i gruba (recenzja klik)


Pamiętam, że gdy najpierw czytałam książę byłam nią zachwycona - niby typowa książka młodzieżowa o problemach nastolatków, ale na prawdę świetni przedstawiona. Film jest całkowicie inny, ale o dziwo jeszcze lepszy, niż jego pierwowzór. Dla niektórych to, że ekranizacja może się okazać o wiele lepsza, niż książka, jest całkowicie niemożliwe, a właśnie THE DUFF [#ta brzydka i gruba] jest tego całkowitym przykładem. Oglądając tą produkcję w kinie nawet nie miałam czasu, aby się zastanawiać, czemu tak bardzo różni się ona od książkowego pierwowzoru, bo dzięki niesamowitym głównych bohaterom tak się śmiałam, że nie obchodziły mnie już w ogóle te różnice. W rolę Bianci Piper wcieliła się Mea Whitman i między innymi ta postać tak bardzo różni się od tej książkowej. Myślę jednak, że dzięki temu, jak została ona przedstawiona w ekranizacji zyskała na prawdę wiele. No i nie zapominajmy jeszcze o wspaniałej roli Robbiego Amela - on jako Wes... No myślę, że nie muszę nic więcej dodawać!

Love, Rosie (2014)
Na podstawie: Cecelia Ahern Love, Rosie (recenzja klik)


Love, Rosie to jedna z tych historii, do których powracam zawsze z uśmiechem na ustach. Uwielbiam ją w obydwóch wersjach i choć tutaj również nie obyło się bez zmian, to jednak w cale nie zaszkodziło to całości. Twórcom udało się odtworzyć ten niesamowity klimat całej historii a dodatkowo dobrani aktorzy pasują do swoich postaci idealnie. W tym miejscu nie wyobrażam sobie nikogo innego, jak tylko Lilly Collins i Sama Claflina. Mimo tego, że sama powieść została przedstawiona w sposób epistolarny, film zrobiono tak, aby nie zaburzało to całości. Ekranizację ogląda się więc na prawdę bardzo dobrze. Jeśli dobrze pamiętam dość mocno różniło się tutaj jedynie zakończenie, ale w obydwóch przypadkach jestem na prawdę zadowolona

To na tyle w tym poście. Ciąg dalszy nastąpi!
A wam jakie ekranizację podobały się najbardziej? Wyznajecie zasadę, że książka zawsze jest lepsza od filmu, czy jesteście zmienni tak samo, jak ja?

sobota, 19 sierpnia 2017

[184] Milion odsłon Tash


Tytuł oryginału: Tash Hearts Tolstoy
Autor: Kathryn Ormsbee
Ilość stron: 
Wydawnictwo: Moondrive, Otwarte
Ocena: 5/10

Powiem wam, że gdy pierwszy raz dowiedziałam się o tej książce w ogóle nie byłam nią zainteresowana. Z opisu wydawało mi się, że będzie to taka zwyczajna młodzieżówka. Wiecie z tych na jeden raz, kompletnie nie warta mojej uwagi. Jednak nadarzyła mi się okazja, aby ją zrecenzować, a gdy po jakimś czasie jeszcze raz zapoznałam się z opisem stwierdziłam, że w sumie czemu nie? W ogóle bardzo głośno zrobiło się na jej temat, Moondrive tak bardzo ją zachwalali i doszłam w końcu do wniosku, że może to wcale nie jest aż taka kiepska książka, jak myślałam. Cóż... chyba jednak się pomyliłam.

Sam pomysł na książkę wydał mi się być nawet oryginalny i taki na czasie - w końcu jak dotąd nigdy nie słyszałam o książce obyczajowej, która poruszałaby temat prowadzenia vloga. Przedstawienie też całości z perspektywy nastolatki również nawet wydawał się być zachęcający, ale ogólnie rzecz biorąc jestem tą książką dość mocno rozczarowana i czuję, że lektura jej byłą wielką stratą czasu.
Główną bohaterką książki jest tytułowa Tash, której wielką miłością jest Lew Tołstoj. To właśnie od tego rosyjskiego pisarza wszystko się zaczęło. Dziewczyna, razem ze swoją najlepszą przyjaciółką Jack, postanawia stworzyć serial internetowy pod tytułem Nieszczęśliwe rodziny właśnie na podstawie Anny Kareniny Tołstoja. I choć początkowo idzie im dość dobrze, powiedzmy umiarkowanie, to niedługo, po publicznej rekomendacji jednej bardzo popularnej vlogerki, popularność serialu rośnie w zatrważającym tempie. Zarówno Nieszczęśliwe rodziny, jak i sami aktorzy, zyskują swoich wiernych fanów, co jednak oznacza ogromną presję. Dziewczyny muszą poradzić sobie z tym wszystkim, z czym łączy się sława i poradzić sobie z tym w taki sposób, aby dalej nalepie robić to, co dotychczas sprawiało im taką radość. W miedzy czasie muszą również zmagać się z prawdziwym życiem i rodzinnymi problemami.
Jak więc mówiłam pomysł na książkę koniec końców wydał mi się nawet ciekawy, jednak całość p prostu strasznie mnie nudziła. Owszem, bywały takie momenty, gdzie śledziłam akcje z lekkim zaciekawieniem, jednak w większości chciałam, aby ta książka się już skończyła i żebym już nigdy więcej nie musiała do niej wracać. Odniosłam wrażenie, że Milion odsłon Tash została bardziej skierowana do znacznie młodszych czytelników (chociaż ja aż taka stara jeszcze nie jestem!) - zdecydowanie nie było to to, czego sama szukam w książkach. 

Jeśli chodzi o bohaterów powieści, to sama nie wiem, co mam na ich temat myśleć. Najbardziej śmieszyły mnie postawy tych bohaterów książki, którzy pełnili role aktorów w serialu. Autorka wykreowała ich w taki sposób, jakby oni na prawdę byli już zawodowymi aktorami z kilkuletnim stażem. Niektórzy z nich zachowywali się jaki jakieś diwy, co dla mnie było kompletnie przesadzone. Sama Tash często miała do nich także dziwne podejście. Kompletnie nie pasowało mi to do zwykłych nastolatków i do normalnego świata. Myślę, że autorka chciała dobrze, jednak zdecydowanie za bardzo przedobrzyła i wyszło jej coś całkowicie nierealnego. Jeśli chodzi o główną bohaterkę miejscami przeszkadzało mi, że jak na swój wiek zachowywała się dość dziecinnie. Tak jak mówiłam, autorka chciała dobrze, jednak chyba w tym przypadku aż za bardzo się starała. W przypadku Tash podobało mi się jednak to jej przywiązanie do Tołstoja i to, jak prowadziła z nim konwersacje. To zdecydowanie zasługuje na plus!

W przypadku Miliona odsłon Tash spodobał mi się nawet styl pisarski Kathryn Ormsbee. Był przyjemny i ciekawy. To, co pisała dobrze się czytało i gdyby nie te wszystkie przesadzone i dziecinne momenty, myślę, że książka mogłaby mi się nawet spodobać. Z resztą za to, że autorka umieściła w swojej książce zespół Chvrches kocham ją!

Podsumowując więc, czasem pierwsze wrażenie na temat czegoś jest mylne, jednakże w przypadku tej książki zdecydowanie miałam rację. Podczas czytania się wynudziłam i pierwsze co mi przyszło do głowy po zakończeniu lektury to to, że była to kompletna strata czasu. Może gdyby autorka nieco pozmieniała niektóre rzeczy moja opinia była by nieco inna, jednakże na dzień dzisiejszy mówię tej historii stanowcze nie! Ja sama cieszę się bardzo, że nie będę musiała jej już więcej czytać. Myślę, że mimo wszystko może spodobać się ona nieco młodszym ode nie czytelnikom i tym, którzy sami prowadzą swój kanał na YT - może znajdziecie w tej książce cząstkę siebie, albo pomoże ona wam, gdy sami staniecie się coraz bardziej sławni.

Za możliwość zapoznania się z tą książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Moondrive!

środa, 16 sierpnia 2017

[183] Kubuś Puchatek


Tytuł oryginału: Winni The Pooh
Autor: A.A. Milne 
Cykl: Kubuś Puchatek
Tom: 1
Ilość stron: 144 strony
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Ocena: 6/10

Jakiś czas temu, za sprawą książki Lolita Nobokova, którą wygrałam w konkursie, przypomniało mi się o liście 100 tytułów BBC, które koniecznie trzeba przeczytać. Zaczęłam przeglądać tą listę i doszłam do wniosku, że przyszła pora, aby uzupełnić te tytuły, których jeszcze nie poznałam. Cóż, okazało się ich być całkiem sporo, ale co tam - dam radę! No więc na pierwszy ogień postanowiłam wybrać Kubusia Puchatka, bo aż mi się wstyd zrobiło, że wszystkie animacje o tym żółciutkim misiu znam, ale książki tak na prawdę nigdy nie czytałam. W bibliotece trafiłam na wydanie z 2014 roku z nakładu Wydawnictwa Nasza Księgarnia i powiem wam, że na prawdę bardzo się cieszę, że miałam okazję poznać akurat to wydanie, bo wersja graficzna tejże książki jest na prawdę przepiękna!

Kim jest Kubuś Puchatek i na czym mniej więcej polegają wszystkie jego przygody chyba nie muszę nikomu mówić. Wspomnę więc tylko, że Kubuś Puchatek to zbiór kilku historyjek, które Krzysiowi - właścicielowi i najlepszemu przyjacielowi Kubusia opowiada narrator, a jak wiadomo z licznych biografii autora, historie te opowiada on samo swojemu synkowi. Wewnątrz znajdziemy więc dziesięć historii z udziałem tytułowego Kubusia Puchatka i jego przyjaciół ze Stumilowego Lasu.
Co do tych opowieści, to czyta się je na prawdę lekko i szybko. Zostały napisane tak, żeby zachęcić czytelnika do zapoznania się z nimi i to zdecydowanie działa. Książka jest oczywiście przeznaczona dla dzieci, ale to, co mi się tutaj spodobało to to, że jednak styl tych wszystkich historii nie jest taki do końca dziecinny. Mam na myśli to, że nawet dorosłemu będzie się je chętnie poznawało, a to czasem w przypadku książek dla dzieci jest na prawdę sporą rzadkością.
Jeśli więc chodzi o styl autora to jestem jak najbardziej zadowolona z tego, co poznałam w Kubusiu Puchatka, a dodatkowo zachęciło mnie to do poznania innych dzieł autora.

Jak wspominałam wcześniej, dotychczas historie o Kubusiu Puchatku poznawałam tylko poprzez liczne animacje czy seriale. Zaskoczyło mnie to, że niektóre postaci dość mocno różniły się od tych, które znam z tych ekranizacji. Najbardziej zapadł mi w pamięć Królik, który był dla mnie nieco głupi i mało przemądrzały - a tego z filmów pamiętałam w innej odsłonie. W tej części zabrakło mi też Tygryska - myślałam, że też się tam pojawi, a niestety w ogóle nie miałam okazji go tam poznać. Może znajdę go w kontynuacji tejże książki, na co z resztą bardzo liczę.

Na koniec wrócę jeszcze tylko na chwilę do graficznego wydania książki, bo tak jak wspomniałam, jest tutaj czym się zachwycać! Wystarczy tylko otworzyć Kubusia Puchatka, aby znaleźć tam wspaniałą mapę całego lasu, w którym żyją przyjaciele Krzysia. Wszystko jest tam bardzo dokładnie rozpisane, przez co możemy lepiej poradzić sobie z rozgrywanymi w różnych miejscach historiami. Ucieszyło mnie też to, że napisy na tych wszystkich ilustracjach, które są w książce, zostały przetłumaczone na język polski i całość po prostu pięknie się prezentuje. To z pewnością fantastyczne ułatwienie dla dzieci!


Podsumowując więc, bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się poznać książkową wersję Kubusia Puchatka i to jeszcze w tak pięknym wydaniu! Dzięki temu w końcu dowiedziałam się, skąd tak na prawdę wzięło się imię Kubusia, a tego bym się na prawdę wcale nie domyśliła! Ogólnie książka mi się podobała, ale przez to, że wcześniej już poznałam tą filmową wersję Kubusia, to jednak za mocno wszystko porównywałam właśnie do filmów i niektóre rzeczy mi zwyczajnie tam nie pasowały. Cały czas starałam się nabrać do tych historii dystansu, aby odebrać je jako osobne opowieści, jednak nie zawsze mi się to udawało. Mimo to, w przyszłości, na sto procent będę czytała swoim dzieciom historyjki o Kubusiu Puchatku, bo je na pewno warto znać.

KUBUŚ PUCHATEK:
kubuś puchatek | chatka puchatka

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

6 książek idealnych na lato

Dzisiaj przychodzę do was z książkowym zestawieniem, którego na blogu jeszcze nie było. Pewnie już nie raz natknęliście się na jakąś listę lektur idealnych na lato, jednakże ja chciałabym przedstawić wam swoje propozycje. Wszystkie z przedstawionych poniżej powieści przeczytałam i zrecenzowałam na blogu - oczywiście jest jeszcze mnóstwo pozycji, które mogłyby się w tym zestawieniu znaleźć, jednak tak jak mówię, chciałam żeby to były tytuły, o których mówiłam wam już na blogu. Co prawda wakacje niebezpiecznie zbliżają się już ku końcowi, jednakże jeszcze przez te kilka tygodni na pewno będziecie mieli okazję, aby nadrobić sobie jeszcze tych kilka wakacyjnych lektur których przeczytać nie zdążyliście!

Czym kierowałam się przy wyborze swoich pozycji? Przede wszystkim tym, aby akcja powieści działa się właśnie w takim letnim okresie - w końcu raczej mało prawdopodobne jest to, że książką idealną na lato okaże się być ta, gdzie wszystko dzieje się zimą. Dodatkowo brałam też pod uwagę to, kiedy sama daną książkę czytałam, bo właśnie przez to niektóre pozycje kojarzą mi się wyłącznie z latem. Zależało mi też na tym, żeby książki, które dla was wybrałam nie były ciężkie i trudne do przetrawienia (w końcu nie każdemu chce się głowić nad jakąś wielce ambitną fabułą, gdy słońce sprawia, że topisz się we własnych ubraniach...) - ja sama właśnie takie uwielbiam czytać latem. 
Kolejność, w jakiej znalazły się prezentowane książki jest całkowicie przypadkowa i nie ma to wpływu na to, która z nich najbardziej nadaje się na okres letni.

Także zapraszam was do dalszego czytania!


|19 razy Katherine| John Green

Zdecydowałam się na umieszczenie w moim zestawieniu książek idealnych na lato powieści 19 razy Katherine, jednakże tak na prawdę mam tutaj na myśli wszystkie książki Johna Greena. Zarówno tą pozycję, jak i inne pozostałe uwielbiam za ich wspaniały humor oraz charakterystyczny styl autora. Doskonale można się przy nich odprężyć dodatkowo poznając przy tym świetną historię, która na bardzo długo zapadnie nam w pamięci.
Moją zdecydowaną ulubienicą jest tutaj niewątpliwie właśnie 19 razy Katherine. Była to moja pierwsza powieść Greena i czytałam ją właśnie latem. Może więc dlatego tak bardzo pasuje mi ona właśnie na ten okres. Jednakże uważam, że sama fabuła również świetnie nadaje się do poznania we wakacje. Całą książka jest zabawna, lekka, ale niewątpliwie wciągająca. Cóż, czego więcej chcieć w lecie!?






|Jak pokochać freaka| Rebekah Cane
Tą książkę poznałam zaledwie na początku sierpnia i od razu po przeczytaniu uświadomiłam sobie, że jest ona po prostu idealną letnią lekturą! Sama akcja ma miejsce we wakacje i to  dodatku na obozie - wyobrażacie sobie inny lepszy okres na jej przeczytanie, niż lato, bo ja zdecydowanie nie. Ta pozycja idealnie nada się, jeśli mimo lekkiej beztroski będziecie mieli ochotę na poznanie książki, która przyniesie ze sobą jakąś lekcje. Nie jest ona jednak wcale jakąś niezwykle dołującą, czy ciężką lekturą - zrobiona została tak, że aż chce się ją czytać. Ja podczas poznawania jej bawiłam się świetnie leżakując w ogrodzie! Tak w bardzo dużym skrócie, Jak pokochać freaka opowiada historię szesnastoletniej Zander, która poprzez swoje problemy psychiczne (których sama niestety nie dostrzega) zostaje wysłana przez rodziców do Camp Padua, czyli obóz dla młodzieży właśnie z takimi psychicznymi problemami. Poznaje tam wiele dość specyficznych osobowości i szybko się okazuje, że czasem najlepsi psychiatrzy przechodzą do lamusa, bo przyjaźń i miłość okazują się być znacznie lepszą terapią.



|Aż po horyzont| Morgan Matson

O tej książce mogę powiedzieć tak na prawdę tylko jedno - kocham, kocham i jeszcze raz kocham! Na blogu już nie raz wspominałam o tym, że uwielbiam książki, w których bohaterowie wybierają się w jakąś podróż, a my, czytelnicy, możemy udać się w tą podróż razem z nimi i śledzić wszystko, co się tam dzieje. Zdecydowanie moją najbardziej ulubioną książką z tym motywem jest właśnie Aż po horyzont Morgan Matson. Macie tak czasem, że po przeczytaniu jakiejś książki, macie od razu ochotę zabrać się za nią jeszcze raz? Ja miałam tak właśnie z tą pozycją! Jednakże oprócz po prostu genialnej historii w środku możemy znaleźć coś jeszcze bardziej fantastycznego! Zostały dołączone do niej liczne zdjęcia, pocztówki, rysunki, czy nawet paragon - czyli skarby z podróży, jakie zdobyli główni bohaterowie (Amy i Roger). A tak jeszcze w gratisie, jak by już tego wszystkiego było mało, podczas czytania możemy raczyć się genialnymi playlistami, które przygotowali bohaterowie, i których sami słuchali podczas podróży. Jak więc widzicie, książka ta jest po prostu niesamowita! Po prostu idealna na lato!




|Ten jeden dzień| Gayle Forman
recenzja KLIK

Ta książka, podobnie, jak Aż po horyzont również zawiera w sobie motyw podróżowania przez bohaterów. Pamiętam, jak pierwszy raz ją czytałam i dosłownie byłam oczarowana wszystkim tym, co w niej znalazłam! Ten jeden dzień opowiada bowiem historię Allyson, która będąc na wycieczce w Europie, poznaje czarującego Willema i pod wpływem impulsu odłącza się od wycieczki aby razem z nim udać się w podróż życia po Paryżu. Główna bohaterka niesamowicie mi zaimponowała, gdyż sama z całą pewnością nigdy nie zdecydowałabym się na właśnie taki krok. Tak więc właśnie w tej książce znajdziecie nie tylko fantastyczną przygodę i niezwykłych bohaterów, ale razem z nimi będziecie mogli pozwiedzać najpiękniejsze fragmenty paryskiego krajobrazu. Cała podróż trwa tylko dwadzieścia cztery godziny, także szykujcie się na niezwykle intensywną zabawę. 
Jeśli książka wam się spodoba, koniecznie przeczytajcie także jej kontynuację - Ten jeden rok, jednak moim skromnym zdaniem nie jest ona już aż tak bardzo spektakularna, co jej poprzedniczka. Nie oznacza to  jednak, że jest całkowicie przeze mnie skreślona - tego na pewno nie mogę o niej powiedzieć!



|Chłopak na zastępstwo| Kasie West
recenzja KLIK

Tutaj, tak jak było w przypadku książek Greena, wybrałam jeden tytuł autorstwa mojej ukochanej Kasie West, jednakże równie dobrze idealną książka na lato byłaby tak na prawdę każda z jej powieści! Cóż, myślę, że właśnie dzieł tej pani nie muszę wam za bardzo przedstawiać, bo z tego co zdążyłam już zauważyć, na prawdę bardzo dużo czytelników darzy jej historie ogromnym uczuciem! Ja zdecydowałam się jednak na Chłopaka na zastępstwo, gdyż było to moje pierwsze spotkanie z Kasie West i jak dotąd zdecydowanie najlepsze. Pamiętam, jaka oczarowana byłam lekkością pióra autorki i to historią, która z pozoru jest błaha i mało ciekawa. Jednakże autorce udało się zrobić z tego coś, od czego zwyczajnie nie można się oderwać. Chłopak na zastępstwo to idealna lekka i zabawna książka, którą z całą pewnością na lato okaże się być wręcz idealna!







|Lato drugiej szansy| Morgan Matson
recenzja KLIK

Na sam koniec mam dla was jeszcze jedną książkę z pod pióra Morgan Matson. Starałam się, żeby w tym zestawieniu nie powtarzali się wciąż ci sami autorzy, jednakże w przypadku właśnie tej pani było to raczej niemożliwe. Nie wyobrażam sobie bowiem, żebym w topce książek idealnych na lato nie umieściła właśnie Lata drugiej szansy! Pozycja tak jest tutaj wręcz idealna, bo sama jej akcja odgrywa się właśnie na wakacjach  i w pewnym sensie pokazuje nam zmianę, jaka przechodzi w głównej bohaterce. Gdy ją czytałam miałam miejscami lekkie problemu ze skupieniem się na całości, bo wydaje mi się zwyczajnie, że z niektórych fragmentów autorka mogłaby zrezygnować, ale koniec końców na prawdę mi się ona spodobała i zawsze będzie mi się ona kojarzyć właśnie z tym okresem wakacyjnym. Cały czas mam z resztą przed oczami domek letniskowy, w którym mieszkała rodzina Taylor (głównej bohaterki) oraz całą okolicę. Także myślę, że przy tej książce również można świetnie odpocząć, jednocześnie poznając na prawdę ciekawą historię.




Tak prezentuje się moje zestawienie. Jestem bardzo ciekawa, czy którą z tych książek czytaliście oraz oczywiście jakie są wasze typy. 
Myślę też, że takie zestawienia zagoszczą na blogu częściej - następne to może książki o szkole? Dajcie znać, czy taki pomysł wam się podoba! 

sobota, 12 sierpnia 2017

[182] Jak pokochać freaka


Tytuł oryginału: The odds of loving Grover Cleveland
Autor: Rebekah Crane
Ilość stron: 296 stron
Wydawnictwo: Feeria Young
Ocena: 7/10

Do książki Jak pokochać freaka podchodziłam na prawdę dość sceptycznie. Nie wiem, czemu, ale gdy tylko dowiedziałam się o tej książce miałam wrażenie, że to raczej nie będzie nic specjalnego - ot taka pozycja typowo wakacyjna na jeden raz. Ale muszę wam powiedzieć, że już po pierwszym rozdziale na prawdę mocno się zdziwiłam, że to jednak może być coś o wiele lepszego! Sam opis jak dla mnie był dość zagadkowy i nie do końca wiedziałam, czego mogłabym się tutaj spodziewać. Jedno mogę powiedzieć, w życiu nie przypuszczałam, że ta lektura aż w takim stopniu mi się spodoba.

Główną bohaterką Jak pokochać freaka jest niejaka szesnastoletnia Zander, która poprzez inicjatywę swoich rodziców trafia na dość specyficzny letni obóz. Camp Padua jest bowiem miejscem, gdzie młodzież z różnymi problemami psychicznymi wspólnie, pod opieką przeszkolonych opiekunów, w trakcie trwania wakacji, stara się poradzić sobie z własnymi problemami. Jednakże Zander kompletnie nie rozumie dlaczego ona znalazła się w tym miejscu. Poznaje tam bowiem osoby takie, jak Grover, Cassie, Alex, które na prawdę muszą zmagać się z poważnymi chorobami (anoreksja, bulimia, patologiczne kłamstwo, czy próby samobójcze są tam na porządku dziennym). Bardzo spodobało mi się to, że autorka przez bardzo długi czas nie wyjaśnia do końca, z jakiej przyczyny na obóz trafiła właśnie Zander. Z początku jest to dla czytelnika na prawdę wielką zagadką, przez co całość czyta się z wielkim zniecierpliwieniem, by w końcu dowiedzieć się, o co tutaj tak na prawdę chodzi.

Nie spodziewałam się też, że tak bardzo polubię wszystkich bohaterów książki. Zaczynając od Zander, która sama skrywała jakieś mroczne tajemnice, ale mimo wszystko była niezwykle przyjazna, poprzez Cassie i Alexa, którzy również byli dla mnie jedną wielką niewiadomą, ale potrafili mnie nieźle rozbawić, na Groverze kończąc. To właśnie Grovera polubiłam najbardziej i wszystko, co wypływało z jego ust dla mnie było niemożliwie interesujące. Każdy z tych bohaterów jest na swój sposób osobliwy i każdy, za maską, którą nosi, skrywa jakieś tajemnice, których nie chce ujawniać nikomu. Najlepsze w nich jest to, że choć z pozoru całkowicie różni, potrafili się nieźle dogadać. Okazało się też, że to oni są dla siebie najlepszym lekarstwem.

Przez całą książkę towarzyszymy Zander na obozie (od momentu jej przybycia, po chwilę, kiedy dobiega on końca). Przez ten czas dzieje się tam na prawdę sporo. Wydawać by się mogło, że nic ciekawego nas nie spotka, gdy będziemy po prostu przyglądać się tej nastolatce na obozie, ale powiem wam, że samo to, że możemy obserwować, wszystkie zajęcia, w których bohaterowie biorą udział, jest tak wciągające, że po prostu nie da się od tej książki oderwać. Nie są to bowiem jakieś tam puste chwile, które mają służyć tylko i wyłącznie zapełnieniu treści. Sami możemy się tam na prawdę wiele nauczyć i skłonić nasze mózgi do refleksji.

Bardzo spodobał mi się sposób, w jaki książka została napisana. Jak pokochać freaka to pierwsza książka Rebekah Crane w Polsce, ale ja już wiem, że na pewno sięgnę po kolejną, która się u nas ukaże. Autorka ma na prawdę lekkie pióro, ale mimo wszystko, to co pisze to nie jakaś tam zwykła gadanina. Wydaje mi się, że poprzez swoją powieść, autorka chciała nas czegoś nauczyć, że mimo problemów, z którymi sami musimy się zmagać, nigdy tak na prawdę nie jesteśmy sami. Czasem wystarczy znaleźć odpowiednie osoby na swojej drodze, wystarczy im zaufać, aby móc poradzić sobie z tym wszystkim, co tak bardzo nas męczy.

Jak pokochać freaka to piękna i przesiąknięta emocjami historia, która została napisana w tak lekki i zabawny sposób, że po prostu aż chce się ją czytać. Autorka udowodnia, że niektóre ciężkie tematy można przedstawić w nieco mniej dołujący sposób, ale mimo wszystko da się zachować tą powagę i przemycić dla czytelnika cenną lekcję. Ja jestem na prawdę zachwycona i oczarowana tą historii bardzo żałuję, że mam ją już za sobą. Czasem sama chciałabym przenieść się do Camp Padua, aby tam przebywać z wszystkimi tymi osobami, które tak bardzo mnie zachwyciły i urzekły. Jak pokochać freaka to książka wręcz idealna na lato, także nie traćcie czasu i wykorzystajcie go na poznanie tej wspaniałej historii ukrytej w powieści Rebekah Crane. Jestem pewna, że będziecie nią zachwyceni równie mocno, jak ja!

Za możliwość zapoznania się z tą wspaniałą historią serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria Young!

piątek, 11 sierpnia 2017

[181] Nic do stracenia. Wreszcie wolni


Tytuł oryginału: Nothing Left to Lose
Autor: Kirsty Moseley
Cykl: Guarded Hearts
Tom: 2
Ilość stron: 336 stron
Wydawnictwo: Harper Collins Polska
Ocena: 5/10

Powiem wam, że chociaż pierwszy tom tej serii pochłonęłam tak na prawdę jednym tchem, to w przypadku tej książki miałam ogromne problemy. Nic do stracenia. Początek spodobała mi się tak bardzo, że zwyczajnie nie mogłam się od niej oderwać, co mnie bardzo zaskoczyło, bo moje poprzednie spotkanie z autorką, było raczej bardzo neutralne. Jednak jeśli chodzi o Nic do stracenia. Wreszcie wolni jestem na prawdę rozczarowana, gdyż przez bardzo długi czas nie mogłam dojść dalej niż do połowy książki...

O co chodzi? Już wyjaśniam. Zanim książka ta dotarła w moje ręce, niesamowicie ciekawiło mnie, co też ciekawego się w niej wydarzy. Liczyłam na to, że trochę bardziej zostanie rozwinięty wątek porywacza Anny, no i oczywiście, że dziewczyna się w końcu ogarnie i podda się wszystkim tym uczuciom, które odczuwa względem swojego ochroniarza. Od razu też wam powiem, że nie przeczytałam całej książki... Bardzo rzadko robię tak, że piszę recenzję pozycji, której nie doczytałam - nie lubię tego robić, jednak tym razem stwierdziłam, że innego wyjścia nie mam. Podchodziłam do tego tomu na prawdę wiele, wiele razy, jednak w ogóle nie byłam w stanie go ukończyć. Zawsze dochodziłam do połowy i to tak na prawdę cudem mi się to udawało - przez ten czas wynudziłam się tak, jak chyba jeszcze nigdy. Owszem, często zdarza mi się sięgać po powieści, które tak na prawdę mnie nie zainteresują i sama lektura wydaje się być stratą czasu, ale bardzo długo nie miałam już tak, jak właśnie w przypadku książki Nic do stracenia. Wreszcie wolni. I żeby nie było, że nie próbowałam - miałam chyba pięć, czy sześć prób z tą historią i zawsze (dosłownie zawsze!) kończyło się to w taki sposób. Także niestety tym razem poległam, z czego jestem na prawdę bardzo rozczarowana, gdyż nie spodziewałam się, że akurat ta książka może okazać się tą, której nie dokończę.

Strasznie mi się nie spodobało, że przez większą część książki tak na prawdę śledzimy tylko to, co bohaterowie robią będąc wspólnie na wakacjach. Czytając o tym czułam się, jakbym oglądała zbyt dużą ilość zdjęć, które podczas urlopu zrobili moi znajomi... Z początku jeszcze jest ciekawie, ale jak to się mówi, co za dużo, to nie zdrowo i po prostu czytając niesamowicie się zanudziłam. Wydawało mi się, że Anna i Carter przez większość czasu robią praktycznie to samo, a jeśli właśnie coś takiego mam przez cały czas czytać, to ja jednak podziękuję.
W recenzji pierwszego tomu wspomniałam, że jestem zaskoczona tym, jak poprawił się styl Kirsty Moseley, ale czytając tą część stwierdzam, że był to chyba taki tylko jednorazowy wypadek, bo tutaj było tak samo (albo może nawet i gorzej), jak w przypadku Chłopaka, który zakradał się do mnie przez okno (recenzja klik). Z książkami tej autorki mam właśnie tak, że choć miejscami historia wydaje mi się być na prawdę ciekawa i wciągająca, to jednak styl autorki działa na mnie raczej usypiająco i przez to muszę się zwyczajnie zmuszać do czytania.

Trochę żałuję, że nie doczytałam tej pozycji do końca, bo jak wspominałam, bardzo nie lubię zostawiać niedokończonych książek, ale powiem wam, że jeżeli miałabym się tak męczyć przez tą część, która mi jeszcze została, to cieszę się bardzo, że jednak postanowiłam z niej zrezygnować. 
Na razie nie będę sięgać dalej po książki Kirsty Moseley, bo zwyczajnie zbyt często się na nie rozczarowuję . Mam wrażenie, że przez to tylko tracę czas, podczas którego mogłabym poznać jakąś bardziej interesującą pozycję. Także podsumowując jestem na prawdę rozczarowana tą częścią, choć spodziewałam się czegoś o wiele lepszego. Jak dla mnie po prostu trochę szkoda na nią czasu. Może jeszcze kiedyś dam jej szansę i uda mi się poznać ją w całej okazałości (ale raczej nie wydaje mi się, żebym zmieniła co do niej zdanie). Jestem przekonana jednak, że na pewno nie będzie to miało miejsca w najbliższym czasie.

GUARDED HEARTS:
nic do stracenia. początek | nic do stracenia. wreszcie wolni

Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu HarperCollins Polska!

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

[94] FILMOWO: Bez miłości ani słowa

Tytuł oryginału: Stuck in Love

Reżyseria: Josh Boone

Scenariusz: Josh Boone

Gatunek: Komedia, Dramat obyczajowy

Produkcja: USA

Czas trwania: 1 godz. 37 min.

Premiera: 9 września 2012 (świat)

Obsada: Greg Kinnear, Jennifer Connelly, Lily Collins, Nat Wolff, Logan Lerman, Liana Liberato, Kristen Bell

Ocena: 7/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

William Borgens to znany i doceniany autor takich książek, jak Małpia zupa. Gdy jego żona porzuca go na rzecz młodszego i przystojniejszego mężczyzny, życie bohatera zawisa w próżni - William bowiem cały czas czeka na powrót żony, wypełniając daną kiedyś jej obietnicę. Niestety cierpi również na tym kariera pisarza, gdyż od chwili rozstania nie potrafi napisać żadnej dobrej książki. Równolegle poznajemy historie dzieci bohatera - spokojnego Rusty'iego oraz szalonej Samanthy. Dzieci idąc za śladami ojca również pragną opublikować swoje pierwsze powieści, jednakże szybko okazuje się, że prowadzone przez nich życie ma również duży wpływ na to co piszą.


O Bez miłości ani słowa wiedziałam już od dawna, jednakże jakoś nigdy specjalnie nie było mi z tym filmem po drodze. Aż tu nagle pewnego dnia natrafiłam na niego w sieci i pomyślałam, czemu by teraz nie dać mu szansy. No więc obejrzałam i myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że była to na prawdę miła produkcja.

Będąc już po seansie od razu przyszło mi do głowy, że film ten jest idealny dla wszystkich książkoholików i przyszłych pisarzy, bo nie dość, że pełno w nim książek, główni bohaterowie uwielbiają literaturę, to jeszcze sami brną do tego aby napisać jakąś powieść, albo tak jak w przypadku głównego bohatera, aby na nowo znaleźć wenę do pisania świetnych historii. Także, jako że jestem właśnie taką książkoholiczką i że nie raz nie dwa miałam takie myśli, aby samemu coś napisać, pot tym względem film ten okazał się być dla mnie idealny.


Z początku trochę ciężko mi się było wdrożyć w tą historię. Musiałam lekko pogłówkować, aby zorientować się, kto tutaj jest kim. Film bowiem opowiadany jest z perspektywy trzech bohaterów - Williama, Rusty'iego oraz Samanthy, choć mimo wszystko to właśnie William jest tutaj główną postacią. Jednakże z tym dość szybko sobie poradziłam i dalej nie miałam już problemu z odbiorem tejże produkcji. Ogólnie rzecz biorąc myślę, że historia została przedstawiona w ciekawy i bardzo klimatyczny sposób. Mówiąc klimatyczny mam tutaj na myśli to, że sam film został wykreowany tak, aby klimatem nawiązywać do idei książek (czyli raczej spokojnie, przemyślanie i bez zbędnych wybuchów muzyki, czy akcji). Bez obaw jednak, film nie jest przez to nudny tylko jak najbardziej przyciągający uwagę.

Teraz kolej na bohaterów i granych przez nich aktorów, bo tutaj akurat jest sporo do powiedzenia. Zanim teraz zabrałam się za oglądanie tej produkcji, jeszcze raz sprawdzałam, o czym całość dokładnie jest i jakich aktorów mogę się tam spodziewać. Bardzo zaskoczyło mnie to, że w jednym filmie zagrało tyle moich ulubionych postaci, które bardzo cenie i które zawsze przyjemnie mi się ogląda! Po pierwsze Greg Kinnear - pierwszy raz poznałam go w Ostatniej piosence (recenzja klik) i tam zakochałam się w tej jego wersji spokojnej, jednak mimo wszystko mocno doświadczonej przez życie postaci. Osoba granego przez niego Williama bardzo przypomina mi Steve'a Millera, chociaż mimo wszystko bardzo się oni różnią. W ogóle patrząc na tego aktora zawsze odnosiłam wrażenie, że świetnie pasowałby do filmu jako pisarz i proszę - miałam rację!
Po drugie wspaniała i moja ulubiona Lilly Collins. Jak dotąd wszystkie grane przez nią postaci bardzo mi się podobały, a tutaj utwierdziła mnie w przekonaniu, że dalej mogę spodziewać się od niej tylko czegoś jeszcze wielkiego. Bardzo polubiłam postać Samanthy i cieszę się, że tym razem mogłam poznać Lilly Collins w tej nieco bardziej zadziornej wersji.


Po trzecie Logan Lerman, którego pokochałam w ekranizacji książki Charlie pod tym samym tytułem (recenzja klik). Teraz mam wyrzuty sumienia, że tak mało filmów z nim widziałam, jednak i tak uważam go za bardzo dobrego aktora. 
Po czwarte Nat Wolf, którego grę aktorską lubię, ale mimo wszystko mam do niego nadal lekko mieszane uczucia.
Po piąte Liana Liberato, co do której nadal nie wyrobiłam sobie do końca zdania, ale mimo wszystko lubię grane przez nią postaci.
Pod względem aktorskim jest tutaj na prawdę w czym wybierać! Ogólnie wszystkie te osoby mogę podsumować tak, że świetnie zaprezentowały one grane przez siebie role i szczerze, nie wyobrażam sobie nikogo innego na ich miejscu. Przekonali mnie również, że powinnam poświęcić im więcej uwagi, bo zdecydowanie warto.


Przechodząc więc od podsumowania, myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że film mi się podobał i na pewno jeszcze nie raz do niego wrócę. Bardzo spodobała mi się zarówno jego historia, jak i sam klimat i wszystkie główne postaci. Z wielką ciekawością śledziłam losy wszystkich bohaterów i kibicowałam, aby w ich życiu ułożyło się jak najlepiej. Bez miłości ani słowa to produkcja, którą cały czas będę bardzo miło wspominać!

środa, 2 sierpnia 2017

[180] Ostatni pocałunek


Tytuł oryginału: Last kiss
Autor: Laurelin Paige
Cykl: First and Last
Tom: 2
Ilość stron: 488 stron
Wydawnictwo: Kobiece
Ocena: 9/10

Po przeczytaniu Pierwszego dotyku, wprost nie mogłam się doczekać aż będę mogła zapoznać się z kontynuacją tej książki. Pozostawiła ona po sobie w mojej głowie tak wielki zamęt, że przez bardzo długi czas nie miałam w ogóle siły, aby sięgać po jakąkolwiek inną powieść. Co zabawne dopiero po przeczytaniu Ostatniego pocałunku (ostatniej części tej dwutomowej serii) czuję się w końcu wolna i bez problemu mogę zapoznawać się z innymi pozycjami - takiego bałaganu ta seria narobiła w mojej głowie! Ale wiecie co? Opłacało się to wszystko przeżywać, aby móc w pełni zapoznać się z tą jakże fantastyczną historią Emily i Reeve'a. Przez lekturą tej książki słyszałam wiele pozytywnych opinii, które krążyły wokół niej i teraz, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że w pełni ona sobie na to wszystko zasłużyła!

W recenzji pierwszej części wspominałam, że autorka zakończyła całość na prawdę brutalnie dla każdego czytelnika - urwała wątek w najciekawszym momencie! Bardzo spodobało mi się to, że Ostatni pocałunek zaczęła w dokładnie tym samym momencie i dodatkowo nieco dokładniej omawiała kilka czołowych postaci, aby czytelnik nie miał problemu z ponownym wdrożeniem się w tą historię. Czytając książkę czujemy się więc tak, jakbyśmy w ogóle nie przerywali sobie lektury i kontynuujemy tam, gdzie skończyliśmy. Za to autorce należy się na prawdę spory plus.

O czym jest tak właściwie ta część? Zarówno Emily, jak i Reeve muszą zmierzyć się tutaj z duchem przeszłości w postaci Amber całej i zdrowej. Kobieta pojawiając się na ranczu Reeve'a wprowadziła ta wielki zamęt, że pomiędzy głównymi bohaterami wszystko zaczęło się coraz mocniej walić. Choć w Pierwszym dotyku Amber odbierałam jako kogoś, kto uratował Emily z jej bezbarwnego życia (na swój własny i pokręcony sposób), to im bardziej spędzałam czas w jej towarzystwie, im więcej się o niej dowiadywałam, nie byłam już tego aż tak bardzo pewna. Tak bardzo nie polubiłam jej osoby, że marzyłam, aby jak najszybciej zniknęła z życia Reeve'a i Emily, bo przez nią wszystko szło źle. Wciąż też wydawało mi się, że dziewczyna nie jest tak na prawdę szczera i coś kombinuje i chyba po części miałam rację. Tak więc, choć w pierwszym tomie chciałam bardzo poznać Amber, to jednak, gdy w końcu nadarzyła mi się taka okazja, chciała po prostu to wszystko cofnąć. Żebyśmy się też dobrze zrozumieli - nie chodzi mi o to, że nie spodobał mi się sposób wykreowania tej postaci, bo tego na pewno nie mogę powiedzieć. Chodzi mi zwyczajnie o samą osobę tej dziewczyny, a to już całkowicie inna sprawa.

Jak więc mówiłam, pojawienie się Amber zepsuło prawie wszystko w budującym się związku Reeve'a i Emily. Szczerze to na prawdę nie mogłam tego przeboleć, gdyż zarówno w pierwszym tomie, jak i w tym z całych sił kibicowałam im, aby w końcu mogli być bez przeszkód razem. Troszkę przeszkadzało mi, że przez całą książkę ta dwójka tak na prawdę tylko krążyła wokół siebie i można by odnieść wrażenie, że przez to nie ciekawego się tam nie działo. Ale powiem wam, że gdy czyta się całość, zaczyna to nabierać sensu, przez co nie był to dla mnie jakiś wielki problem.
Bardzo ciekawił mnie ten wątek Michaelisa Vilanakisa i koniec końców jestem lekko rozczarowana, że autorka tak go zakończyła. Jak dla mnie mogła go nieco bardziej pociągną.

Podsumowując więc, uważam, że zarówno Ostatni pocałunek, jak i ogólnie patrząc cała seria, to kawał na prawdę świetnej lektury! Historia wciąga niesamowicie i sprawia, że czytając nie możemy się od niej oderwać. Dodatkowo też, już po zakończeniu lektury, cały czas myślimy o fabule, analizujemy ją i zastanawiamy się, co też będzie dalej. Gdyby nie te drobne wady, o których wspomniałam wcześniej, na pewno dałabym tej książce dziesięć punktów, ale i tak uważam, że jest ona po prostu genialna! Jedyne, czym jestem lekko rozczarowana, to zakończenie, bo liczyłam na coś nieco bardziej spektakularnego. Co prawda większość zagadek nam się tam wyjaśniła, ale no jednak myślałam, że to będzie coś o wiele, wiele lepszego.
Ogólnie muszę powiedzieć jeszcze, że pierwszy raz czytałam erotyk z wątkiem takim lekko kryminalnym i przyznam szczerze, że na prawdę mi się to połączenie podobało. Dlatego z całą pewnością jeszcze nie raz powrócę do tego typu książek.

FIRST AND LAST:
pierwszy dotyk | ostatni pocałunek

Za możliwość zapoznania się z całą tą wspaniałą historią Emily i Reeve'a serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu!

wtorek, 1 sierpnia 2017

[26] Podsumowanie lipca [2017]


Powiem wam szczerze, że lipiec nie był dla mnie za dobrym miesiącem pod względem czytelniczym. Przez cały czas męczyłam się (a w zasadzie nadal się męczę) z niemocą czytelniczą która skutecznie utrudniała mi czytanie, co zaowocowało tym na prawdę słabym (jak na moje możliwości) wynikiem. Przez to, że praktycznie cały czas zmuszałam się do czytania, nie zauważyłam nawet, jak ten miesiąc szybko minął! No proszę, wszyscy tak bardzo wyczekiwali wakacji, a tutaj się okazuje, że jeszcze trochę i znów będzie trzeba wrócić do codzienności (chociaż ja mam wakacje jeszcze do października... brawo studenci!). Osobiście nie narzekam, że to już powoli koniec bo mam stanowczo dość tych upałów (czy wspominałam już, że nie cierpię lata?), jednak trochę mi szkoda, że nie poświęciłam tych wakacji na czytanie, czego tak bardzo chciałam. Ogólnie więc powiem wam, że nie jestem z lipca aż tak bardzo zadowolona i cieszę się, że mamy go już za sobą!
A jeśli jesteście ciekawi, jak minął mi mój blogowy miesiąc, zapraszam dalej!

Liczba wyświetleń: 124,680
(o 4 918 więcej, niż w czerwcu)
Obserwatorzy: 456
(o 22 więcej, niż w czerwcu)
Polubienia na FB: 256
(o 6 więcej, niż w czerwcu)
Polubienia na IG: 412
(o 66 więcej, niż w czerwcu)


Jak wspomniałam wcześniej, lipiec pod względem czytania był dla mnie na prawdę paskudnym miesiącem. Właściwie już pod koniec czerwca zaczęła męczyć mnie niemoc czytelnicza, jednakże w lipcu dała dać o sobie ze zdwojoną siłą i skończyło się to wszystko na tym, że przeczytałam zaledwie trzy książki - co jak na moje możliwości jest na prawdę słabym wynikiem. Jest mi na prawdę przykro, że nie udało mi się przeczytać więcej, jednak mimo wszystko cieszę się, że zapoznałam się chociaż z trzema książkami (myślałam, że będzie znacznie gorzej). Z wszystkich tych pozycji zdecydowanie najbardziej spodobała mi się powieść Pierwszy dotyk, po której na prawdę się tego nie spodziewałam! Już zabrałam się za jej kontynuację i nie wiem, czy czasem w podsumowaniu sierpnia pozycja od tej autorki również nie stanie się jedną z lepszych książek tego miesiąca. Pozostałe dwie były przyjemne i bardzo dobrze mi się je czytało (chociaż jak wspominałam w recenzji, w przypadku Uroku Grace'ów nie obyło się bez wad).



Filmowy wynik okazał się wynosić tyle samo, co ten książkowy. W lipcu udało mi się obejrzeć trzy filmy i tutaj akurat bardzo się z tego cieszę, bo w końcu idę w dobrym kierunku i nadrabiam moje filmowe zaległości. Tutaj zdecydowanie i bezkompromisowo najgorszą okazała się być ekranizacja książki Upadli o tym samym tytule. Na prawdę dawno nie widziałam tak kiepskiego filmu, a wielka szkoda, bo z tej historii mogło wyjść coś na prawdę fajnego! Najlepszy natomiast okazał się film 183 metry strachu. Cały czas jestem nim na prawdę pozytywnie zaskoczona, bo nie spodziewałam się, że ta produkcja tak bardzo może mi się spodobać. Nie raz jeszcze z pewnością będę do niego wracać.


Z pozostałych wpisów na blogu pokazało się jak zawsze podsumowanie poprzedniego miesiąca oraz książkowe zdobycze lipca oraz dodatkowo dwa posty konkursowe, gdzie do wygrania była książka Friendzone. Pojawiło się również kilka zaległych recenzji książkowych i filmowych.


I to by było na tyle - tak prezentował się mój lipiec. Dla mnie był on raczej kiepski, ale pewnie dla nie których byłby on całkiem udany. Ja niemniej mam nadzieję, że w sierpniu osiągnę znacznie lepsze wyniki, że w końcu opuści mnie ta moja niemoc czytelnicza i będę mogła w końcu w spokoju zaczytać się w książkach, których ostatnio nazbierało się u mnie na prawdę sporo. Na ten miesiąc nie chcę planować nic szczególnego, gdyż boję się, że tych planów mogłabym nie spełnić. Jedynie szykują się tutaj trzecie urodziny bloga (matko, jak to zleciało!)! Więc będę się jedynie zastanawiać, co by tutaj dla was przygotować.
Dajcie znać, jak wam minął lipiec - jestem tego bardzo ciekawa!
Copyright © 2014 About Katherine
Designed By Blokotek