środa, 27 września 2017

[190] Błękit szafiru


Tytuł oryginału: Saphirblau
Autor: Kerstin Gier
Cykl: Trylogia Czasu
Tom: 3
Ilość stron: 368 stron
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ocena: 9/10

Powiem wam, że bardzo się ucieszyłam mogąc powrócić do fantastycznego świata wykreowanego przez genialną Kerstin Gier. Uwielbiam to, w jaki autorka tworzy swoje powieści i możliwość zajrzenia do nich jest dla mnie zawsze świetną przygodą. Po zakończeniu Czerwieni rubinu zwyczajnie nie mogłam doczekać się momentu, gdy w moje ręce trafi kolejna część serii i chociaż mogłabym sięgnąć po tą książkę, tyle że w tej starszej okładce, postanowiłam wytrwać, by później móc cieszyć oko tą przecudną okładką - no bo przyznajcie sami, to nowe wydanie jest zwyczajnie genialne! Pokazałam tą część mojej mamie, która skomentowała to tak "A o czym to jest? bo w sumie już przez samą okładkę chce się czytać". I coś w tym jest!

Nie raz, nie dwa mówiłam wam już, że strasznie lubię, gdy serie zaczynają się w dokładnie w tym samym momencie, w którym kończą się poprzednie tomy. Jak dla mnie jest to bardzo wiarygodne i daje poczucie, że tak na prawdę nic wartościowego nas nie ominęło i nie musimy domyślać się, co działo się w tym momencie, który autor postanowił opuścić. No więc Błękit szafiru zaczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym kończy się Czerwień rubinu, czyli w chwili, gdy Gwendolyn i Gideonowi udaje się uciec przed ludźmi, którzy postanowili na nich napaść. Z racji tego, że Czerwień rubinu czytałam na początku lipca (także jednak jakiś czas temu to było) z początku miałam mały problem, aby przypomnieć sobie dokładnie, o co w tym wszystkim chodziło, ale później poszło już tak na prawdę z górki. Choć wydawać by się mogło, że w Błękicie szafiru nie dzieje się za dużo, to jednak autorka postanowiła odkryć przed swoimi czytelnikami wiele nowych i ciekawych wątków. Oczywiście również wprowadziła do fabuły kilka nowych postaci, jak na przykład mojego ulubieńca Xemeriusa (też bym chciała, żeby taki demon-duch-gargulec za mną chodził!). Kerstin Gier pokazała również, że niektóre ze znanych nam już wcześniej postaci mają swoje za uszami i coś mi się wydaje, że wszystkie ich karty odsłoni w ostatnim tomie serii.
Zanim zabrałam się za tą część natknęłam się na kilka opinii o książce i wielu czytelników narzekało, że autorka niepotrzebnie wprowadziła do fabuły więcej Charlotte, czyli kuzynkę głównej bohaterki, która to miała okazać się rubinem, a nie Gwen. Szczerze to nie mam pojęcia, czemu Charlotte została tak skrytykowana, bo znowu tak dużo to jej tutaj nie ma - pojawia się tak na prawdę tylko w niektórych momentach i jak dla mnie jest świetnym uzupełnieniem fabuły. Ja bym się jedynie poskarżyła na to, że tak mało w tym tomie było rodziny Gwendolyn - jej mamy, rodzeństwa, ciotki Maddy, a nawet Lady Aristy i ciotki Glendy. Choć nie rozumie, dlaczego te dwie ostatnie (plus Charlotte) tak bardzo wywyższają się nad rodziną Gwen, to jednak bardzo lubiłam czytać o ich chimerach i wyrzutach - to zawsze była świetna zabawa. Żywię wielką nadzieję, że jednak w Zieleni szmaragdu pojawią się znacznie częściej.

W tym tomie Kerstin Gier skupia się najbardziej tak na prawdę na samej istocie podróży w czasie i na przygotowaniach Gwendolyn do wzięcia udziału w dwóch ważnych spotkaniach w przeszłości oraz na jej relacji z Gideonem. I choć nie mam nic przeciwko temu, bo przyjemnie poznawało mi się wszystko to, co autorka przedstawiła, to troszkę zabrakło mi tutaj tego bardziej prywatnego życia głównej bohaterki. Nie oznacza to jednak, że przez to książka straciła w moich oczach - i tak uważam, że jest na prawdę świetna!

Cóż, nie będę się więcej rozpisywać na temat fabuły, czy stylu pisarskiego autorki, bo jak dla mnie Kerstin Gier zwyczajnie nada utrzymuje wysoki poziom i mocno trzyma się tej swojej charyzmy - myślę, że zwyczajnie najlepiej będzie, jeśli sami zapoznacie się z tym tomem. Mimo, że widać, iż książka przeznaczona jest dla młodszych czytelników, to ja na prawdę świetnie się przy niej bawiłam! Nie mogę doczekać się już, kiedy w końcu nakładem Wydawnictwa Media Rodzina ukaże się ostatni tom z całej trylogii (cały czas trzymam kciuki za to, żebym nie musiała aż tyle czekać), a tym czasem już zabieram się za drugą cześć ekranizacji właśnie na podstawie Błękitu szafiru. Jestem bardzo ciekawa, jak wszystko to, o czym dopiero czytałam zostało przedstawione w filmie (oby chociaż trochę dorównywało temu, co napisała autorka) i choć nie nastawiam się za bardzo na coś genialnego, to jednak nie mogę się tego filmu doczekać.
Także słowem zakończenia, książkę polecam oczywiście wszystkim tym, którzy tak jak ja są wielkimi fanami Kerstin Gier, którzy przeczytali poprzedni tom, oraz tym, którzy jeszcze nie zdecydowali się, czy warto zapoznawać się z tą serią - spoiler... zdecydowanie warto!

TRYLOGIA CZASU:
czerwień rubinu | błękit szafiru | zieleń szmaragdu

Za możliwość zapoznanie się z kolejnym tomem tej fantastycznej serii serdecznie dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina!

czwartek, 21 września 2017

[189] Baśnie osobliwe


Tytuł oryginału: Tales of The Peculiar
Autor: Ransom Riggs
Cykl: Pani Peregrine
Tom: 4
Ilość stron: 192 strony
Wydawnictwo: Media Rodzina

Jak wiecie jestem na prawdę ogromną fanka serii Pani Peregrine o osobliwych dzieciach dlatego strasznie ucieszyłam się, gdy usłyszałam, że autor napisał również zbiór baśni osobliwych, które nawiązują do historii osobliwców z całego świata. Dosłownie modliłam się o to, żeby książka ta ukazała się również polskim nakładem (sami wiecie, jak to bywa u nas z takimi właśnie dodatkami) i gdy dowiedziałam się, że Wydawnictwo Media Rodzina jednak wyda ten zbiór byłam po prostu w niebo wzięta!

Jeśli widzieliście już tą książkę na żywo na pewno się ze mną zgodzicie, że została przepięknie wydana. Już sama okładka niesamowicie przyciąga wzrok  - strasznie podoba mi się, że została wykonana w takim starym i do tego baśniowym stylu. Jednak nie tylko okładka zasługuje na wielkie brawa, ale również całe wnętrze. Każda z baśni (a jest ich dziesięć) została opatrzona niezwykła ilustracją, co niesamowicie oddaje klimat osobliwców. Cieszę się bardzo, że całość została wydana w taki, a nie inny sposób, gdyż sama miałam przez to wrażenie, jakby na prawdę czytała książkę przeznaczoną wyłącznie do rąk osobliwców.

Dalej bardzo spodobało mi się to, że autorem książki nie jest tak na prawdę Ransom Riggs, tylko Millard Nullings, czyli niewidzialny bohater serii Pani Peregrine i jeden z jej osobliwych podopiecznych. Książka opatrzona jest w kilka komentarzy, które zamieścił w niej Millard. To wszystko strasznie przypomina mi Baśnie Barda Beedle'a od J.K. Rowling, dlatego cieszę się, że i tutaj zastosowano coś podobnego.

A jeśli chodzi o samą książkę, tak jak mówiłam znajdzie w niej dziesięć baśni w tym jedną, którą mogliśmy poznać w Mieście cieni - "Historia Cuthberta". Czytając powieść bardzo mi się ta historia spodobała i cieszę się, że mogłam poznać ją jeszcze raz. Jednakże ze wszystkich opowieści zdecydowanie najbardziej spodobały mi się "O kobiecie, która przyjaźniła się z duchami" opowiadająca historię dziewczyny, która nie potrafiła przyjaźnić się z żywymi ludźmi tylko wolała towarzystwo duchów, dlatego sama stworzyła sobie nawiedzony dom oraz  "O dziewczynie, która poskramiała senne koszmary" zdecydowanie najmroczniejsza ze wszystkich opowieści, ale mimo wszystko cudowna i wciągająca.
Najmniej podobały mi się historie o chłopcu, który zamienił się w szarańczę (między innymi), która była dla mnie po prostu dziwna oraz "O chłopcu, który potrafił zatrzymać morze", przy której się po prostu wynudziłam.
Autorowi przez cały czas udało się jednak utrzymać ten fantastyczny i osobliwy klimat idealny wprost dla baśni, dlatego nawet wtedy gdy któraś historia sama z siebie mnie nie zaciekawiła, to i tak czytałam ją od deski do deski.

Co mogę więcej powiedzieć na temat tych baśni? Na pewno jest to obowiązkowa pozycja dla każdego fana osobliwych dzieci. Sama nie wyobrażam sobie, abym mogła jej nie poznać. Myślę, że tym osobą na pewno spodoba się ta książka i co najważniejsze, będzie świetnym uzupełnieniem dla znanych już nam historii. Dzięki historii o pierwszej ymbrynce możemy na przykład dowiedzieć się w końcu, skąd wzięły się takie osoby, jak pani Peregrine, czy panna Wren i zrozumieć, dlaczego ich zadanie polega na ochronie osobliwców i tworzeniu pętli. Ja świetnie się bawiłam czytając Baśnie osobliwe i jedyne, co mogę tutaj jeszcze powiedzieć, to tyle, że jak najbardziej wam je polecam!

PANI PEREGRINE:

środa, 20 września 2017

[96] FILMOWO: Aż do kości

Tytuł oryginału: To The Bone

Reżyseria: Martin Noxon

Scenariusz: Martin Noxon

Gatunek: Dramat

Produkcja: USA

Czas trwania: 1 godz. 47 min.

Premiera: 22 stycznia 2017 (świat)

Obsada: Keanu Reeves, Lily Collins, Liana Liberato, Lilia Taylor, Carrie Preston, Alex Sharp, Ciara Bravo 

Ocena: 9/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com


Pewnie wspominałam wam o tym już nie raz, nie dwa, ale bardzo lubię oglądać filmy, które poruszają jakieś ważne tematy związane ze zdrowiem psychicznym. Dlatego idealną wręcz dla mnie pozycją był właśnie film Aż do kości, gdzie dodatkową rolę grała moja ulubienica Lily Collins (kolejny wielki atut tego filmu!). I powiem wam, że choć spodziewałam się, że film będzie dobry i mi się spodoba, to jedna nie sądziłam, że aż w tak dużym stopniu! Przy oglądaniu dosłownie przepadłam w tej historii. Chociaż sama nigdy nie miałam styczności z osobami, które musiały zmagać się z problemem anoreksji, to jednak strasznie ciekawi mnie ten temat, przez co z wielkim zapałem śledziłam wszystko to, co działo się w tej produkcji. Teraz śmiało mogę powiedzieć wam, że jeśli tak jak ja uwielbiacie filmy tego typu, Aż do kości jest dla was stworzony!
Ale zacznijmy może od początku.


Film opowiada historię Ellen, którą jest anorektyczką. Nikt tak na prawdę nie wie, dlaczego dziewczyna tak broni się od spożywania jedzenia, choć sama Ellen wydaje się być pewna swoich działań. Dziewczyna zostaje skierowana przez swojego ojca i macochę na kolejną z kolei terapię, która ma być całkowicie inna, niż te, na których dziewczyna była dotychczas. Gdy trafia do dra Beckham'a od razu zauważa, że mężczyzna ma całkowicie inne podejście do jej choroby, niż każdy znany jej psychiatra. Beckham proponuje jej udanie się do własnego ośrodka terapeutycznego, gdzie tam spróbuję jej pomóc. Warunek jest jeden - dziewczyna sama musi tego chcieć. Gdy Ellen w końcu trafia na miejsce jeszcze bardziej utwierdza się w przekonaniu, że doktor ma całkowicie inne podejście do walki z problemami psychicznymi nastolatków, niż reszta dorosłych.

Zdaję sobie sprawę, że opis, który wam zaprezentowałam jest z lekka chaotyczny, jednak nie chciałam za dużo zdradzać wam całej fabuły filmu, bo własne na tym w końcu polega przyjemność oglądania tej produkcji. Jednakże głośno mogę powiedzieć, że chodzi głownie o dziewczynę (Ellen), która zmaga się z anoreksją.


Na samym początku koniecznie muszę wspomnieć, że po prostu ubóstwiam Lily Collins w tej roli! Nie spodziewałam się, że wcieli się w postać Ellen aż tak dobrze, chociaż już teraz jestem pełna podziwu jej zdolności aktorskich. Bardzo zaskoczyło mnie też to, jak zmieniono wygląd aktorki, aby wyglądała ona jak cierpiąca na anoreksję dziewczyna. Za to wszystko należą się na prawdę spore brawa, gdyż całość (gra Lily Collins oraz jej wygląd) wyszła na prawdę bardzo przekonująco. Szczerze wam powiem, że nie wyobrażam sobie już w tej postaci nikogo innego. 
Gdy już jestem przy aktorach to powiem także, że jestem również bardzo pozytywne zaskoczona rolą jaką w tym filmie zagrał Keaun Reeves. Osobiście jakoś nie przepadam za tym aktorem i zawsze starałam się omijać produkcje, w których on występował - w sumie sama nie wiem, dlaczego tak mam. Nie widziałam zbyt wielu filmów z nim, jednak chyba zapadło mi to gdzieś głęboko w świadomość, przez co teraz staram się go omijać. I właśnie dowiadując się, że on również zagrał w Aż do kości myślałam, że tylko zepsuje całość, a tutaj proszę, takie wielkie zaskoczenie mnie spotkało! Starałam podejść do oglądania go bez żadnych swoich uprzedzeń i mogę wam powiedzieć, że postać dra Beckhama, w którą się wcielił, wpłynęła na prawdę bardzo korzystnie na całą fabułę filmu. Oczywiście nie stałam się przez to od razu wielką fanką aktora, ale myślę, że jeszcze raz przeanalizuję swoje podejście do niego i może jednak dam mu jeszcze jedną szansę.

Jeśli chodzi o pozostałych aktorów, to tutaj również nie mam nikomu nic do zarzucenia, gdyż każdy z nich dobrze wykonał wyznaczoną pracę i żadnego z nich bym w tym filmie nie zamieniła.


O samej fabule filmu mogę powiedzieć, że na pewno jest to film bardzo emocjonalny i skłaniający do przemyśleń. Tak, jak mówiłam, jest to opcja idealna dla każdego, kto choć trochę interesuje się ludzką psychiką, bo dzięki niemu możemy lepiej poznać osobę która musi zmagać się z jakimiś problemami psychicznymi. Często ludzie, których takie rzeczy nie dotyczą nie potrafią zrozumieć, jak ciężko takiej chorej osobie jest wyjść z tego wszystkiego, że to nie jest tak, jak z chorobami fizycznymi, że wystarczy podać leki i jest w porządku. Tutaj wszystko tak na prawdę zależy od samej osoby chorego, a ten okres rekonwalescencji to niezwykle długa podróż, której skutki mogą ciągnąć się za nami w nieskończoność. 
Ja w każdym bądź razie jestem niezwykle zadowolona z tego, co otrzymałam za pośrednictwem tego filmu i teraz mogę go wam jak najbardziej polecić. Wszystko w nim zostało dobrze przemyślane, a sami aktorzy poświęcili dużo czasu, aby jak najlepiej zagrać wyznaczoną rolę. Jedyne do czego mogłabym się tutaj przyczepić, to zakończenie, które jak dla mnie było lekko dziwne i takie trochę.... zbyt szybkie. Chodzi mi o to, że tak to przez wiele lat bohaterka nie mogła poradzić sobie z wyjściem z anoreksji, aż nagle było takie "pstryk" i już jest lepiej! Ja sama przynajmniej odniosłam właśnie takie wrażenie. Jednak dla mnie to jest taki szczegół, który nie działa zbyt mocno niekorzystnie na cała produkcję. Jestem skłonna przymknąć na niego oko.

Także słowem podsumowania, polecam! Jest to jedne z lepszych filmów, które ostatnio widziałam i myślę, że zdecydowanie warto poświęcić mu chwilę uwago. Zdecydowanie na bardzo długo zapada on w pamięć!


wtorek, 19 września 2017

[188] Biblioteka dusz


Tytuł oryginału: Library of Soul
Autor: Ransom Riggs
Cykl: Pani Peregrine
Tom: 3
Ilość stron: 496 stron
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ocena: 9/10

Przyznam się wam, że gdy czytałam drugi tom serii Pani Peregrine, to chociaż książka mi się podobała, to jedna czułam się troszkę rozczarowana, bo to już nie było tak samo genialne, jak Osobliwy dom Pani Peregrine. Bałam się, że z trzecim tomem będzie tak samo, że będzie dobrze, ale nie fantastycznie, że książka mnie zaciekawi, ale nie wciągnie w takim samym stopniu, jak pierwsza część. Myślę, że chyba dlatego, właśnie przez te obawy, z poznaniem ostatniej z serii przygód osobliwych dzieci tyle czekałam, bo zwyczajnie bałam się rozczarowania. Teraz wiem, że wszystkie te obawy były całkowicie niepotrzebne, bo mogę śmiało powiedzieć, że Miasto cieni zdecydowanie dorównało pierwszemu tomowi i to nawet bardzo!

Gdy w końcu zabrałam się za poznanie książki miałam mały problem z przypomnieniem sobie, jak zakończyła się poprzednia część, co trochę utrudniało mi lekturę. Powieść bowiem zaczyna się w dokładnie tym samym momencie, na którym kończyliśmy jej poprzedniczkę, co moim zdaniem jest jak najbardziej świetnym rozwiązaniem. I chociaż obawiałam się, że jednak będę musiała powrócić do zakończenia Miasta dusz, to koniec końców poradziłam sobie dość szybko z przyswojeniem całej historii.
Głównym elementem Biblioteki dusz jest tak naprawdę moment, gdy wraz z Jacobem, Emmą oraz psem Addisonem, przenosimy się do jednej z karnych pętli - Piekielnego Poletka, gdzie doprowadza ich trop porwanych osobliwych dzieci oraz ymbrynek. I pewnie to zabrzmi dziwnie, ale po prostu pokochałam Piekielne Poletko! Chociaż powinnam raczej powiedzieć, że pokochałam to, w jaki sposób Ransom Riggs wykreował to miejsce. Autor nie szczędził w swojej powieści opisów tego dziwnego i strasznego miejsca, a mi pozwoliło to tylko o wiele lepiej wykształcić sobie za pomocą mojej wyobraźni tą pętlę. Myślę, że właśnie takiego cudacznego miejsca zabrakło mi w Mieście cieni, dlatego niesamowicie cieszę się, że w Bibliotece dusz całą akcję autor przeniósł właśnie do Piekielnego Poletka.
Przez większość książki tak naprawdę towarzyszymy więc Jacobowi i Emmie w przeżyciu w tym strasznym miejscu i jednoczenie w próbach odnalezienia przyjaciół. Oczywiście i w tej części nie zabrakło całkiem to nowych osobliwych (i nie tylko) bohaterów, a każdy z nich jest jeszcze lepszy, niż ten poprzedni.

Jestem na prawdę zadowolona z lektury Biblioteki dusz i strasznie mocno cieszę się, że autor na zakończenie serii przygotował coś właśnie z takim kopniakiem. Widać, że na prawdę mocno napracował się przy kreowaniu wszystkich elementów tej historii, jednakże ciężka praca jak najbardziej się opłaciła! Ransom Riggs utrzymał wszystko na bardzo wysokim poziomie, a to sprawiło, że jeszcze bardziej pokochałam jego twórczość. Mam wielką nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała okazję zapoznać się z jakąś nową książką tego autora, gdyż jestem przekonana, że każda kolejna będzie równie epicka, co poprzednia!

Myślę więc, że nie muszę już dodawać, jak bardzo polecam wam zarówno tą cześć, jak i całą serię stworzoną przez Ransoma Riggsa. Jak dla mnie te książki to jedne z tych pozycji, które tak jak  w przypadku Harry'ego Potter'a dosłownie każdy powinien przeczytać (bez względu na wiek). Ja już teraz wiem, że na pewno nie raz, nie dwa będę powracać do historii osobliwych dzieci i na pewno przez bardzo długi czas będę je niezmiernie miło wspominać!
Żałuję tylko, że ekranizacja Osobliwego domu Pani Peregrine wypadła tak słabo (czego w ogóle nie mogę zrozumieć, bo w końcu wyreżyserował ją mój ukochany reżyser Tim Burton), bo mogło wyjść z tego wszystkiego coś na prawdę niesamowitego!


PANI PEREGRINE:

Za możliwość poznania tej genialnej serii serdecznie dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina!

niedziela, 10 września 2017

[187] Słońce też jest gwiazdą


Tytuł oryginału: The Sun is Also a Star
Autor: Nicola Yoon
Ilość stron: 336 stron
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Ocena: 6/10

Po tym, jak mocno byłam oczarowana pierwszą książką Nicoli Yoon Ponad wszystko (recenzja klik) sądziłam, że gdy w końcu przeczytam Słońce też jest gwiazdą i w tym przypadku otrzymam coś niesamowitego. I chociaż ogólnie rzecz biorąc książka mi się podobała, to jednak nie było to chyb do końca to, czego się po niej spodziewałam. Zabrakło mi tego czegoś, co tak bardzo urzekło mnie w przypadku lektury pierwszej książki autorki, a czego tak bardzo pragnęłam. Ale, ale jak mówię - nie uważam, żeby ta powieść była zła. Co to, to nie! Może jednak zacznę od początku...

W przypadku tej książki tak na prawdę chyba ciężko jest określić, kto tutaj jest tym głównym bohaterem, bo chociaż powieść tak na prawdę opowiada historię dwójki bohaterów - Natashy oraz Daniela, to jednak ja sama nie potrafię stwierdzić, czy to bardziej Tasha jest tą najważniejszą postacią, czy może Daniel jest ważniejszy od niej, albo już całkiem z innej strony może to ich rodziny są głównymi bohaterami. Za razem ciekawe, jednak i czasem nieco denerwujące było więc dla mnie to, że książka podzielona jest na rozdziały, gdzie to są przedstawiane różne wątki różnych osób. Oczywiście najwięcej się tyczy Natashy i Daniela, ale jest też wiele, wiele innych,, które w jakiś sposób do tych dwóch postaci nawiązują. Powiem wam, że chyba raczej nie zostanę wielką fanką tego sposobu pisania. Owszem, lubię bardzo, gdy poznajemy jakąś historię z kilku perspektyw, bo zwyczajnie możemy się w takim przypadku o wiele więcej dowiedzieć. Tutaj było tego jak dla mnie o wiele za wiele. Bardzo często wszystkie te rozdziały dość mocno mnie przytłaczały i musiałam chwilę poświęcić, aby się w nich odnaleźć. Bardzo mocno przypomina mi to książkę Musimy coś zmienić (recenzja klik) gdzie właśnie podobny sposób narracji również był prowadzony i tam również mi się to bardzo nie podobało. Nie mówię, że książka miałaby być prowadzona w taki tradycyjny sposób, czyli tylko Natasha jest narratoką, albo tylko Daniel jest narratorem, ale to co przedstawiła Nicola Yoon akurat mnie mocno przytłoczyło i nie do końca mi się spodobało.

Sama historia przedstawiona w książce na prawdę mocno mi się spodobała i według mnie to jest właśnie ten największy atut całej powieści. Autorka miała na prawdę ciekawy pomysł - niby banalny, ale jednak ciekawy. Przyjemnie czytało mi się o Tashy, która musi zmagać się z problemem deportacji oraz o Danielu zmagającym się z problemami rodzinnymi, ale przede wszystkim o tym, co robili razem i o tym, jakie uczucie zaczęło ich łączyć w bardzo krótkim czasie. Jestem zdecydowaną romantyczką i jak najbardziej uważam, że czasem wystarczy tylko jedno spojrzenie, czy parę minut rozmowy, żeby wiedzieć, że jesteśmy sobie przeznaczenia - tutaj śmiało trzymam stronę Daniela. Całą historię śledziłam z zapartym tchem i mocno trzymałam kciuki zarówno o to, aby tej dwójce sieęudało, oraz za Tash i jej pozostanie w USA.
Odnośnie postaci powiem jedynie parę słów. Natasha przez całą książkę była dla mnie tak na prawdę jedną wielką zagadką. Gdy już zaczynałam myśleć, że chyba wiem, jaka ona mniej więcej jest szynko okazywało się, że to jednak nie ta osoba, o jakiej myślałam. Jednakże podczas czytania na prawdę mocno ją polubiłam - chociaż w wielu kwestiach się z nią nie zgadzałam. Sam Daniel również mocno przypadł mi do gustu - jedynie nie spodobało mi się moje wyobrażenie wyglądu chłopa, ale to tylko taki drobny szczegół. Tak jak mówię, w przypadku tej dwójki szalenie spodobało mi się to, że mimo tych wszystkich dość wyraźnych różnic ta dwójka potrafiła się dogadać. Ba! Śmiało można powiedzieć, że zostali dla siebie stworzeni.

Słowem podsumowania powiem jeszcze raz - książka nie była zła, jednak nie zachwyciła mnie już tak bardzo, jak Ponad wszystko. Czytając poprzednią książkę autorki czułam, że coś mnie strasznie mocno do tej historii ciągnie, a zagłębiając się w Słońce też jest gwiazdą miałam tylko wrażenie, że czytam... bo czytam. Szczerze, to gdybym nie poznała tej historii nie miałabym czego żałować. Co, jak co, jednak muszę powiedzieć, że pod względem pisarskim autorka nadal trzyma wysoki poziom i nie mogę doczekać się kolejnej powieści, która wyjdzie z pod jej pióra.
Tak więc tym razem książki nie będę ani polecać, ani nie poleca - po prostu powiem, że będziecie musieli zdecydować sami.

Za możliwość zapoznania się z książką serdeczne dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu.

piątek, 8 września 2017

[95] FILMOWO: Sklep dla samobójców

Tytuł oryginału: Le Magasin des suicides

Reżyseria: Patrice Leconte

Scenariusz: Patrice Leconte

Gatunek: Animacja, Komedia, Musical

Produkcja: Belgia, Francja, Kanada

Na podstawie: Jean Teulé "Le Magasin des suicides"

Czas trwania: 1 godz. 20 min.

Premiera: 9 sierpnia 2013 (Polska), 24 maja 2012 (świat)

Obsada: Michał Wójcik (Mishima - głos polski dubbing), Joanna Kołaczkowska (Lukrecja - głos polski dubbing), Magdalena Kumorek (Marynia - głos polski dubbing), Wojciech Mecwaldowski (Wincek - głos polski dubbing), Kacper Siekanowicz (Alan - głos polski dubbing)

Ocena: 4/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com


Pamiętam, że odkąd dowiedziałam się o tym filmie bardzo mocno chciałam się z nim zapoznać. Było to jakoś po jego premierze, kiedy nie grali go już w kinach, ale jednak w internecie nadal nie był dostępny. Całkiem niedawno sobie o nim przypomniała i ponownie zaczęłam prowadzić poszukiwania Sklepu dla samobójców w polskiej wersji językowej. Oczywiście znowu nie mogłam go nigdzie znaleźć, a jak już widziałam, że jest, okazywało się, że mogłabym go zobaczyć, ale dopiero po zapłaceniu dwudziestu złotych. Byłam już prawie tak bardzo zdesperowana, że mówiła "dobra, w porządku, przecież dwadzieścia złotych to nie majątek", jednak potem zaczynałam myśleć - a co jeśli nie jest on taki dobry, jak mi się wydaje i tylko zmarnuję pieniądze. Dlatego bardzo się ucieszyłam, gdy w końcu znalazłam go w Empiku na promocji za dziesięć złotych (boże, ale ze mnie skąpiec...). Bardzo dużo od tej produkcji oczekiwałam i myślałam, że będę nim zwyczajnie oczarowana! No ale koniec końców sama nie wiem, co o nim sądzę - chyba jednak nie jest to do końca to, czego oczekiwałam...


Istnieje na świecie (a dokładniej mówiąc we Francji) pewne miasto, gdzie chyba każdy człowiek jest tak bardzo przygnębiony, pogrążony w depresji i rozczarowany życiem, że myślenie o odejściu z tego świata jest na porządku dziennym. Doszło do tego, że władze miasta nakładają karę na każdego, kto spróbuje popełnić samobójstwo (i oczywiście mu się nie uda), aby tylko zatrzymać ten okrutny trend. Z pomocą zdesperowanym mieszkańcom miasta przychodzi pewien sklep - Sklep dla samobójców - gdzie, jak głosi nazwa, można nabyć wszystko, co tylko ma pomóc w odebraniu sobie życia. Mishima i Lukrecja to małżeństwo, które przejęło interes po zmarłych przodkach i zarazem eksperci w doradzaniu, jaki sposób jest najodpowiedniejszy dla każdego człowieka. Ich dewiza do gwarancja natychmiastowej śmierci, albo zwrot pieniędzy! Razem z dwójką dzieci prowadzą więc ten specyficzny sklep w najlepszym momencie jego istnienia - do czasu, gdy na świat przychodzi trzeci potomek Mishimy i Lukecji. Alan już od chwili narodzin roztacza wokół siebie niesamowitą pogodę życia, a to nie tylko denerwuje członków jego rodziny, ale również zagraża istnieniu sklepu. Gdy chłopiec podrasta postanawia zrobić coś, aby chociaż swojej rodzinie przywrócić chęć do życia.


Może zacznę od tego, że film chociaż jest animacją, zdecydowanie moim zdaniem nie nadaje się do dzieci - sama określiłabym go mianem czarnej komedii. Także, jeśli oczekiwaliście czegoś innego, niestety muszę was rozczarować. Ogólnie powiem tak - na prawdę myślałam, że produkcja ta będzie o niebo lepsza, a dostałam coś, co jak dla mnie jest po prostu bardzo, bardzo dziwne. Całe moje odczucia co do tej animacji są dość mocno mieszane, bo z jednej strony coś mi się tutaj podoba, ale z drugiej strony tą samą rzecz uważam, za niesamowicie dziwaczną i to mi się tutaj nie podoba. Dotyczy się to na przykład grafiki, która z jednej strony mocno mnie urzekła i uważam, że miejscami jest na prawdę zjawiskowa, ale w filmie wiele jest takich momentów, przez które uważam że właśnie ta grafika to jedno wielkie nieporozumienie... Mówiłam, że nieźle to wszystko pogmatwane! 

Co sądzę o samej historii? Nie wiem. Z jednej strony niesamowicie podoba mi się pomysł przedstawienia depresyjnego miasteczka oraz sama idea sklepu z artykułami dla samobójców, ale wydaje mi się, że po prostu nie tego oczekiwałam, że sposób, w jaki to wszystko zostało przedstawione tylko popsuł to, co mogło być czymś na prawdę fantastycznym. Nie spodobało mi się tutaj to, że wiele fragmentów zostało zwyczajnie olanych i pominiętych. Chodzi mi o to, że owszem coś się pojawiło, ale to było tylko na chwilę - dział się to zdecydowanie za szybko! Teraz wydaje mi się, że po prostu chodzi o to, że twórcy filmu owszem mieli świetny pomysł na przedstawienie całości, ale gdy już zaczęli nad nim pracować, mocno zboczyli z torów i wyszło im coś kompletnie innego. Wiem, że film powstał na podstawie książki i zastanawia mnie, czy w niej też zostało to przedstawione w tak zdawkowy sposób - cóż, jeśli tak, to przepraszam twórców filmu za mój osąd.


Sama oglądałam film z polskim dubbingiem i to chyba również było wielkim błędem. Polska wersja językowa miała być świetna, zachwycano się tym, że głosów postaciom udzieliło wielu znanych i lubianych przedstawicieli polskiego kabaretu (których z resztą niektórych sama lubię), ale jak dla mnie to było kolejne duże nieporozumienie. Szczególnie raził mnie Marcin Wójcik użyczający głosu Mishimie (ten oto pan na powyższym zdjęciu). Kompletnie mi od nie pasował do tej postaci, a momenty, gdy śpiewał on jakąś piosenkę (zapomniałam dodać, że film to również musical [tym razem niestety]) tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Takich postaci było na prawdę sporo i chyba z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jedynie polski głos Alana mi nie przeszkadzał (aż tak bardzo) oraz jego mamy Lukrecji. Może, gdybym obejrzała tą produkcję w oryginale i z polskimi napisami bardziej by mi się ona spodobała - nie mam pojęcia. Może kiedyś zrobię do niej jeszcze jedno podejście, jednak ja na razie o polskim dubbingu mówię zdecydowane nie!


Przechodząc więc już do podsumowanie, jestem na prawdę rozczarowana tym, co dostałam oglądając Sklep dla samobójców. Spodziewałam się dostać coś całkowicie innego (lepszego), a dostałam.... to coś... Przez większość filmu tak na prawdę tylko się nudziłam i wyczekiwałam momentu,, gdy to wszystko się już skończy. Choć od czasu do czasu lubię oglądać musicale (nic do nich nie mam), to jednak tutaj polskie wersje tych piosenek były dla mnie zwyczajnie słabe - takie typowo kabaretowe, czego ja po prostu nie cierpię... Nie wiem, jak to by było w oryginale, ale może niedługo się przekonam. Samo zakończenie też było po prostu bardzo słabe - cały czas było źle, aż tu nagle pstryk! i wszystko jest dobrze! Dosłownie, jakby twórcy chcieli jak najszybciej zakończyć tą produkcję i dali coś całkowicie przypadkowego, aby w końcu móc uznać ten film za skończony. Ja przynajmniej tak właśnie to odebrałam. 
Także mówiąc już krótko, jak tej produkcji mówię stanowcze nie! Film nie był wart tych dziesięciu złotych (a już na pewno nie dwudziestu!) i teraz z pewnością bym go ponownie nie kupiła. Tak, jak mówiłam, dam jeszcze szansę oryginalnej wersji z polskimi napisami, ale nie sądzę, żeby miało to jakoś zmienić moje podejście do niego. Słowem - nie polecam! Nie warto.


| Adnotacja z dnia 08.09.17. |
Kilka dni, po pierwszym obejrzeniu tego filmu, oglądałam go ponownie z dziewczyną mojego brata i o dziwo film spodobał mi się troszkę mocniej. Tzn. nadal byłam świadoma tych wszystkich błędów, o których mówiłam wam wyżej, ale chyba takie świeże podejście do tej produkcji (wiecie, już po tym rozczarowaniu oraz bez żadnych oczekiwań) pomogło i udało mi się spojrzeć na Sklep dla samobójców z lekka innej perspektywy. Nie zmieniłam jednak całkowicie mojego zdania, bo jednak nadal uważam, że ta animacja mogłaby wypaść o niebo lepiej!

poniedziałek, 4 września 2017

[27] Podsumowanie sierpnia [2017]


Chyba jestem jedną z nielicznych osób, które bardzo cieszą się z tego, że zarówno sierpień, jak i same wakacje są już za nami. W głównej mierze ma to związek z tym, że w końcu zacznie się robić chłodniej i powróci klimat, który ja osobiście uwielbia najbardziej. Niedawno też doszłam do wniosku, że w trakcie lata, gdy pogoda zachęca do wyjścia z domu mi czyta się najgorzej. Wówczas w ogóle nie mam ochoty na książki, chociaż w sumie źle to ujęłam - ochotę na książki mam, ale to czytanie jakoś tak mi nie idzie. Lato to był dla mnie okres takiego zawieszenia, tzn. chociaż robiłam to samo, co zawsze, to tak, jakby wiecznie trwały jakieś wakacje. A ja mam już dosyć odpoczywania i tylko czekam na to, gdy w końcu zacznie się rok akademicki i w końcu będę mogła wrócić do codzienności. Tak, to jak - wiem, że jestem dziwna!

A co wydarzyło się u mnie w sierpniu? Przede wszystkim na początku miesiąca blog obchodził swoje trzecie urodziny i chociaż zawsze starałam się to jakoś uczcić, to w tym roku jakoś nie miałam w ogóle humoru na świętowanie. Nie pytajcie mnie, dlaczego - po prostu tak było. Zarówno na blogu, jak i na Facebooku, czy Instagramie nie pisałam wam nawet nic o tym, że jedenastego sierpnia miałam swoje małe święto. Może wiązało się to z tym, że nie miałam ochoty przygotowywać żadnego konkursu, a podświadomie czułam, że tak właśnie bym zrobiła. Dlatego też z tego miejsca, chociaż urodziny bloga były już prawie miesiąc temu, chciałabym wam serdecznie podziękować, że mimo tego, że czasem nie jest mi ciężko tego bloga prowadzić i wiem, że często się w tym wszystkim opuszczam, tak mało do was zaglądam i w ogóle, wy jesteście ze mną (a chociaż jakaś mała część was)! Często nachodzą mnie myśli (chyba stała kwestia nie u jednego książkowego blogera), że może powinnam zakończyć przygodę z blogiem, albo chociaż na chwilę go zawiesić, bo jak mówiłam nie zawsze jest łatwo, to jednak moim największym motywatorem jesteście wy oraz to, że lubię to co robię. Także z całego serca jeszcze raz wam bardzo mocno dziękuję - gdyby nie wy nie było by mnie teraz tutaj. 

Od wielu miesięcy też wciąż mówię wam o tym, jakie zmiany muszę wprowadzić w stosunku do współprac recenzenckich i choć wydaje mi się, że wcześniej tylko po prostu mówiłam, to w końcu przechodzę do czynów! Zakończyłam współpracę z Wydawnictwem HarperCollins Polska, gdyż choć niektóre z ich książek na prawdę bardzo lubiłam, to jednak doszłam do wniosku, że również wiele z nich to dla mnie zwyczajna strata czasu. Bardzo się cieszę, że Wydawnictwo obdarowało mnie zaufaniem, ale w życiu recenzenta często właśnie tak bywa, że musimy z jakichś współprac zrezygnować i tym razem padło właśnie na HarperCollins Polska. Nie mówię, że w ogóle nie będę czytać ich książek - gdy mnie jakaś z nich zaciekawi tak na prawdę bardzo mocno, na pewno poświęcę jej czas. Myślę, że w najbliższym czasie wprowadzę w tych rejonach jeszcze parę zmian. 
Cały czas też staram się zmienić swoje podejście do czytanych przeze mnie książek i chyba co raz mocniej do mnie dociera to, że muszę robić większą selekcję tego, co czytam. Ostatnio bowiem zagłębiałam się tak na prawdę tylko w książki młodzieżowe i chociaż nadal uwielbiam ten gatunek, to po prostu zaczynam dostrzegać, że a) zaczyna mnie on nudzić i b)wszystko jest tak praktycznie podobne i szkoda na to tracić czasu oraz c) chyba powinnam trochę książkowo dorosnąć i znaleźć sobie takie lektury, które byłyby odpowiedniejsze do mojego aktualnego poglądu na życie - od takie małe czytelnicze przemyślenia.
Uff... rozgadałam się. To żeby wam już więcej nie przynudzać, przechodzimy w końcu do właściwego podsumowania miesiąca!

Liczba wyświetleń: 129, 813
(o 5, 113 więcej, niż w lipcu)
Liczba obserwatorów: 456
(bez zmian)
Polubienia na FB: 257
(o 1 więcej, niż w lipcu)
Polubienia na IG: 424
(o 12 więcej, niż w lipcu)


Ogólnie to powiem wam, że jestem w na prawdę wielkim szoku, że w sierpniu przeczytałam aż osiem książek! Na prawdę nie wiedziałam, że jest ich tak dużo, aż do momentu, gdy zaczęłam pisać to podsumowanie. Wydawało mi się, że jest ich znacznie mniej, dlatego ten wynik jest dla mnie na prawdę wielkim i przyjemnym zaskoczeniem.
Dobra, a teraz jeśli chodzi o najlepszą i najgorszą z książek, które przeczytałam, to zdecydowanie najgorszą okazała się być Nic do stracenia. Wreszcie wolni. Sama nadal nie mogę wyjść z szoku, że ta książka aż tak bardzo mi się nie podobała. Pierwszą częścią serii byłam zauroczona i chociaż moja dotychczasowa przygoda z twórczością autorki była raczej neutralna, to właśnie ta pierwsza część dała mi nadzieję na to, że może nie jest tak wcale najgorzej. Cóż... jednak jest. Nie wiem, czy w ogóle jeszcze kiedyś sięgnę po twórczość tej autorki - jak na razie wydaje mi się to być na prawdę wielką stratą czasu.
Tą, która w tym miesiącu okazała się być najlepsza jest niewątpliwie Był sobie pies. Zastanawiałam się również nad wyborem Ostatniego pocałunku lub Między niebem a Lou, ale to jednak historia o Baileyu zwyciężyła. 
Jak więc sami widzicie mój czytelniczy sierpień okazał się na prawdę bardzo udany!




Pod względem filmów myślę, że chyba powinnam się już przyzwyczaić do tego, że tutaj zawsze będzie znacznie gorzej, niż w przypadku książek. W sierpniu bowiem obejrzałam zaledwie dwa nowe filmy, ale jak to ktoś kiedyś powiedział - lepsze to, niż nic! Tutaj na pewni nie wybiorę najlepszego filmu, bo zwyczajnie takiego nie było. Natomiast z wyborem najgorszego nie będę miała problemu - tutaj zdecydowanie zwyciężył Sklep dla samobójców. Niedługo będziecie mogli zapoznać się z recenzją tej produkcji, dlatego wspomnę wam tylko, że jak dla mnie to było jakieś jedno wielkie nieporozumienie i osobiście spodziewałam się dostać tutaj coś znacznie lepszego.


Z tych pozostałych postów pojawiło się oczywiście podsumowanie poprzedniego miesiąca oraz dodatkowo dwie topki, czyli top sześciu książek, które moim zdaniem są idealne na lato oraz pięć ekranizacji, które zdecydowanie i bez wątpienia koniecznie trzeba obejrzeć. Bardzo się cieszę, że te posty się wam spodobały i myślę, że tego typu wpisy będą się pojawiać na blogu częściej.


Tym, którym udało się dobrnąć do końca serdecznie gratuluję, gdyż w tym podsumowaniu wyjątkowo mocno się rozpisałam!
A co planuję na wrzesień? Przede wszystkim chciałabym w końcu przeczytać wszystkie egzemplarze recenzenckie, które jeszcze zostały mi do nadrobienia. Teraz czytam jeden i zostały mi jeszcze tylko trzy pozycje z czego się bardzo cieszę! Do nadrobienia mam też kilka filmów (między innymi Był sobie pies, Aż do kości, Notatnik śmierci czy Ponad wszystko) i mam wielką nadzieję, że jeszcze w tym miesiącu uda mi się to wszystko nadrobić. Wielkimi krokami zbliżają się też początki nowych sezonów moich seriali, a z racji tego, że ja z tymi serialami zawsze mam problem, zostało mi jeszcze kilka (lub czasem kilkanaście) odcinków do nadrobienia i liczę, że to również uda mi się nadrobić.

Tak właśnie się prezentuje mój sierpień! Czy jestem z niego zadowolona? Raczej tak! Czy liczę, że wrzesień będzie lepszy? Zdecydowanie!
A jak wam minął sierpień?

sobota, 2 września 2017

[30] Książkowe zdobycze sierpnia [2017]


Nie wiem, czy pamiętacie, ale w ostatnim poście z książkowymi zdobyczami chyba znów pobiłam swój rekord w stosunku do nowych książek, jakie do mnie trafiły. Dlatego teraz zaskoczę was i samą siebie tak na prawdę, bo w sierpniu trafiły do mnie zaledwie cztery książki! Tak, zgadza się - dobrze widzicie! Jak pewnie wiecie, od jakiegoś czasu staram się ograniczyć zarówno kupowanie nowych książek, egzemplarze recenzenckie i w sierpniu chyba jak dotąd wyszło mi to najlepiej. Mój mózg sam powoli zaczyna się dostosowywać do nowej sytuacji, ale zauważyłam, że coraz częściej, gdy widzę jakąś ciekawą książkę w promocji zaczynam się zastanawiać, czy tak na prawdę muszę ją przeczytać. Czy zaciekawiła mnie ona w jakiś sposób aż tak bardzo, że chciałabym poświęcić czas na jej poznanie, czy to tylko taki zapychacz, którego w ogóle nie warto poznawać. Także na razie idzie mi chyba całkiem dobrze i mam szczerą nadzieję, że to samo będę mogła powtórzyć również we wrześniowym poście z książkowymi zdobyczami!

A teraz nie zanudzając was już więcej, zapraszam was do poznania książek (i jednego filmu), które ostatnio do mnie trafiły.


Między niebem a Lou Lorraine Fouchet [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Media Rodzina] recenzja klik

Wspominałam o tym w recenzji tej książki, ale powtórzę jeszcze raz - w ogóle nie miałam zamiaru zapoznawać się z tą książką. Jednakże czasem bywa też tak, że chociaż mocno się przed czymś bronicie, albo myślicie, że coś jest nie dla was, a gdy w końcu to poznacie, rozpaczacie, jak to możliwe, że wcześniej się z tym nie zapoznaliście. Ja miałam tak właśnie w przypadku Między niebem a Lou i na prawdę jestem bardzo wdzięczna Wydawnictwu Media Rodzina, że postanowili przysłać mi tą powieść w formie niespodzianki. Także jeśli nie mieliście jeszcze okazji zapoznać się z nią, koniecznie to zmieńcie! Troszkę boli mnie, że taka świetna książka jest tak mało popularna...

Zostaw mnie Gayle Forman [zakup własny]

Na tą książkę polowałam już od dawna i cieszę się, że w końcu mam ją u siebie. jestem wielką fanką twórczości Gayle Forman i aż wstyd, że zdobyłam ją dopiero teraz. Ale w końcu przynajmniej mogę się z nią zapoznać i mam nadzieję, że warto było tyle czekać z poznaniem tej powieści.

Lokatorka JP Delaney [j.w.]

Przyznam się, że na Lokatorkę skusiłam się główne ze względu na te liczne słowa uznania pod jej kątem. Uwielbiam od czasu do czasu zapoznać się jakimś ciekawym thrillerem i jestem ciekawa, czy i tym razem będę zachwycona lekturą. Książka zapowiada się na prawdę imponująco - zobaczymy, jaka będzie moja opinia już po jej przeczytaniu.

Odkąd cię nie ma Morgan Matson [j.w.]

Tak mocno, jak uwielbiam Gayle Forman, tak samo mocno uwielbiam twórczość Morgan Matson. Zakochałam się w niej po lekturze książki Aż po horyzont i chociaż czytając Lato drugiej szansy nie zachwyciłam się już aż tak bardzo, to jednak nadal darzę autorkę na prawdę sporym uczuciem. Na tą książkę polowałam również od bardzo dawna, jednak zamiast kupić ją już na samym początku, zawsze koniec końców spychałam ją na sam koniec listy powieści, które koniecznie muszą trafić w moje ręce. Także cieszę się, że w końcu to nastąpiło i nie mogę doczekać się lektury!

Sklep dla samobójców (2012) DVD [j.w.]
Nie jesteście sobie nawet w stanie wyobrazić, jak długo i jak zawzięcie polowałam na ten film. W zasadzie z początku nie chciałam go kupować - zależało mi jedynie na obejrzeniu go w internecie. I nie mam zielonego pojęcia, dlaczego nigdzie nie mogłam go znaleźć... A jak już go znajdywałam, okazywało się, że jego obejrzenie jest płatne. Dlatego wyobraźcie sobie, jak bardzo się ucieszyła z tego, że w Empiku mogę kupić go za zaledwie dziesięć złotych bez grosza! Jestem go strasznie ciekawa i myślę, że jeszcze dziś urządzę sobie seans z nim. Oby był tylko wart tego całego zachodu i wysiłku, który musiałam włożyć w to, aby go naleźć - jak mnie rozczaruje, chyba wyrzucę płytę przez okno...

Tak waśnie prezentują się moje książkowe (i filmowe) nowości sierpnia. Sama jestem z tych zdobyczy na prawdę zadowolona i już wyczekuję momentu, gdy będę mogła się z nimi zapoznać!

Czytaliście coś z mojego stosiku? A może oglądaliście film? Koniecznie dajcie mi o tym znać!
Copyright © 2014 About Katherine
Designed By Blokotek