środa, 22 lutego 2017

[145] Margo


Tytuł oryginału: Marrow
Autor: Tarryn Fisher
Ilość stron: 320 stron
Wydawnictwo: SQN
Ocena: 7/10

W Bone jest dom.
W domu mieszka dziewczyna.
W dziewczynie mieszka ciemność...

Margo nie jest jak inne nastolatki. Żyje w ponurym miasteczku Bone, które przejezdni omijają szerokim łukiem. Swój dom nazywa "pożeraczem". Jej cierpiąca na depresję matka nie odzywa się do niej i traktuje ją niczym służącą.
Dziewczyna trzyma się na uboczu, dni spędza w samotności. Wszystko nieoczekiwanie się zmienia, kiedy poznaje Judaha - starszego chłopaka z sąsiedztwa. Sparaliżowany, na wózku inwalidzkim, odkrywa przed Margo świat, jakiego dotąd nie znała. Kiedy w okolicy ginie siedmioletnia dziewczynka, dwójka osobliwych przyjaciół rozpoczyna prywatne śledztwo. W głowie Margo pojawia się desperackie pragnienie, aby wytropić morderców. I przykładnie ukarać... "Oko za oko. Krzywda za krzywdę. Ból za ból". Rozpoczynając bezlitosne polowanie na zło, dziewczyna nie zdaje sobie sprawy, jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić.
[opis pochodzi z okładki książki]

Choć Margo z pozoru wydaje się być zwyczajną nastolatką, to jednak rzeczywistość jest całkowicie inna. Jej matka już od kilku lat pogrążona jest w głębokiej depresji, zmaga się z lękami, które nie pozwalają jej opuszczać ich domu, a co noc odwiedza ją inny mężczyzna, dzięki któremu jej matka ma pieniądze na papierosy, leki i inne rzeczy. Dodatkowo już od dawna w ogóle nei odzywa się do córki, którą traktuję jak powietrze - chyba że czegoś od niej potrzebuje, wtedy uważa ją za swoją służącą, a polecenia zapisuje na karteczkach. Będąc jeszcze dziewczynką, Margo musiała nauczyć się być dorosłą, aby tylko przeżyć. Wszystko to jednak bardzo mocno odbiło się na jej osobowości, przez co dziewczyna jest bardzo nieśmiała i niepewna siebie i uważa, że nie zasługuje na nic co dobre. Do czasu, gdy zauważa swojego sąsiada Judaha - młodego chłopaka, który mimo, iż jeździ na wózku zachowuje się tak, jakby był w pełni sprawnym człowiekiem, który może całkowicie cieszyć się z życia. Dziewczyna postanawia więc spędzać z nim coraz więcej czasy, aby nauczyć się być taką jak on. Gdy jednak dochodzi do tajemniczego morderstwa dziewczynki z sąsiedztwa, w Margo zaczynają budzić się demony, o których nie miała pojęcia.

"Twoje życie może znikać tak powoli, że nawet tego nie zauważasz."

Szczerze mówiąc bardzo chciałam poznać tą książkę głównie ze względu na tak wiele pozytywnych opinii, które krążą na jej temat. Długo nie wiedziałam tak na prawdę, o czym jest ta książka, jednak strasznie chciałam zobaczyć, czym wszyscy się tak zachwycają. Wydaje mi się, że opis z jakim możemy się zapoznać na okładce książki jest dość mocno mylący, gdyż przedstawia książkę w taki sposób, że ma się wrażenie, iż historia w niej zawarta to bardzo przyjemna powieść o przyjaźni Margo z Judahem oraz o ich wspólnych poszukiwaniach mordercy zabitej dziewczynki - przynajmniej ja tak to odebrałam. Koniec końców otrzymałam książkę, co do której mam na prawdę mieszane uczucia i nie wiem do końca, co mam o tym wszystkim myśleć.

Do połowy książki wszystko szło jak najlepiej - powieść bardzo mnie wciągnęła i cały czas kibicowałam Margo, by w końcu wyrwała się z pożeracza i Bone i w końcu zaczęła normalne i pełne radości życie, na które zasługiwała. Bardzo zaintrygował mnie ten początek i choć wiedziała, że powieść ta nie będzie lekka i pewnie nie zakończy się happy endem to bardzo mi się podobała i czytałam ją z zapartym tchem. Jednak później wszystko zaczynało się mieszać i zaczęłam dochodzić do wniosku, czy właśnie czegoś takiego od tej książki oczekiwałam. Margo stała się jeszcze bardziej mroczna, a to chyba nie bardzo zaczęło mi odpowiadać. Końcówka książki chyba najbardziej mnie zszokowała. Po jej przeczytaniu miałam ochotę zapytać się autorki co to tak na prawdę miało być?! I tym razem nie chodziłoby mi o te pozytywne zdziwienie, gdy czytelnik otrzymał tak świetne zakończenie, że nie może się po nim pozbierać. Tym razem po zakończeniu powieści czułam się dosłownie przeżuta, psychicznie wykończona i dość mocno zniesmaczona. To nie było to, czego się spodziewałam i nie jestem tym zachwycona.

Nie da się ukryć, że umysł Margo przez te wszystkie lata, które przeżyła bardzo mocno się rozregulował (chociaż jest to chyba zbyt delikatne określenie tego, co działo się w jej umyśle), przez co dziewczyna była bardzo zagubiona. Miejscami miałam ochotę osobiście wyrwać ją z tego przeklętego miasta, jak najdalej od pożeracza, jej matki, czy tych wszystkich negatywnych bohaterów, w których towarzystwie musiała dorastać. Gdy zaczęła się spotykać z Judahem miałam nadzieje, że to właśnie dzięki niemu uda jej się osiągnąć wszystko to, czego tak bardzo dla niej pragnęłam. Nie chcę wam za dużo zdradzać z fabuły, więc powiem tylko, że postać Judaha jest bardzo zagadkowa i choć z początku wydaje się wam, że wiedzie o nim wszystko, mylicie się całkowicie. I to bardzo!

Bardzo spodobał mi się sposób, w jaki autorka prowadziła całą książkę. Idealnie oddawał on charakter nie tylko głównej bohaterki, ale również całej bohaterki. Jest on na prawdę przemyślany, a każde wykorzystane w książce słowo zostało dobrane z bardzo wielką ostrożnością. Czytając książkę już od samego początku wie się, że nie jest to kolejna lekka historia z happy endem w tle, lecz powieść, która zdecydowanie namiesza czytelnikowi w głowie i zmusi do wielu różnych przemyśleń. Jestem bardzo ciekawa, czy w swoich innych pozycjach autorka zastosowała podobny zabieg, czy dotyczyło się to tylko i wyłącznie właśnie  tego tytułu.

Podsumowując więc, Margo to naprawdę dobra i miejscami trudna książka. Czytając ją wciąż doświadczamy licznej zmiany odczuć w stosunku do Margo, jej zachowania i popełnionych czynów. I choć znajduję w niej wiele dużych plusów, to jednak wciąż uważam, że to nie jest to, czego od niej oczekiwałam. Co prawda wciąż nie mogę zdecydować, jakie tak właściwie są moje odczucia w stosunku do tej historii to jednak chyba bardziej przeważają tutaj te negatywne emocje. A wielka szkoda, gdyż liczyłam, że będę tą historią zwyczajnie oczarowana.

wtorek, 21 lutego 2017

[80] FILMOWO: Zbuntowana

Tytuł oryginału: Insurgent

Reżyseria: Robert Schwentke

Scenariusz: Brian Duffield, Akiva Goldsman, Mark Bomback

Gatunek: Akcja, Sci-Fi

Produkcja: USA

Na podstawie: Veronica Roth "Zbuntowana"

Czas trwania: 2 godz.

Premiera: 20 marca 2015 (Polska), 11 marca 2015 (świat)

Obsada: Shailene Woodley, Theo James, Kate Winslet, Naomi Watts, Octavia Spencer, Jai Courtney, Ansel Elgort  

Ocena: 7.5/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

Po tym, jak grupa nieustraszonych została oskarżona o ataki na altruistów, Tris oraz Cztery muszą ukrywać się przed ścigającymi ich oddziałami. Schronienie otrzymują u serdecznych, którzy znajdują się na neutralnej stopie w obliczu zaistniałych ostatnio wydarzeń. Jednakże Jeanine nadal pragnie zrobić wszystko, aby wprowadzić w życie swój plan, wyłapać wszystkich niezgodnych i ponownie wrócić do stworzonej przez Założycieli harmonii. Plan Jeanine zaczyna zbierać jednak coraz więcej przeciwników, którzy powoli buntują się przeciwko obecnej władzy.


Zbuntowaną miałam okazję oglądać już kilka dni po premierze, mimo to wciąż miałam problem z napisaniem jej recenzji. Zbierałam się na prawdę dużo razy, zawsze kończył się to tak samo - kilka dość dobrze brzmiących linijek tekstu i na tym koniec. Pamiętam, że po seansie ekranizacja na prawdę mi się podobała. Teraz, gdy po dwóch latach postanowiłam ponownie powrócić do tej pozycji, nie jestem nią już aż tak bardzo zachwycona.

Również Niezgodną (recenzja klik) obejrzałam ponownie, lecz tutaj byłam zachwycona tak samo, jak za pierwszym razem. Jeśli jednak chodzi o Zbuntowaną przez większą część filmu tak na prawdę dość mocno się nudziłam i od czasu do czasu spoglądałam na zegarek, by upewnić się, ile tak na prawdę jeszcze mi zostało...


Całość zaczyna się dość obiecująco - z początku dowiadujemy się, co po ucieczce z miasta robili Tris, Cztery, Peter oraz Caleb. Już wtedy jednak nie możemy się długo nudzić, gdyż akcja w miarę szybko się rozkręca i zaczynamy towarzyszyć bohaterom w kolejnej ucieczce przed systemem. Dalej fabuła nieco zwalnia i choć wciąż obserwujemy, jak Tric i Cztery starają się znaleźć jakieś wyjście z zaistniałej sytuacji, przeżywamy niemały szok, gdy bohaterowie natrafiają na bezfrakcyjnych, powoli wszystko wydaje się być nieco niedopracowane - niby z pozoru wydaje się być w porządku lecz nie jest to do końca zgodne z prawdę. Jak wspomniałam wcześniej, za pierwszym razem w ogóle mi to nie przeszkadzało i całą akcję śledziłam z wielkim zapałem, jednakże teraz nie do końca mnie ona zachwyciła przez co czuję lekki niedosyt.


Największą rzeczą, której nie mogę znieść do tej pory, która nie bardzo ma wpływ na fabułę, tylko bardziej na wygląd całokształtu jest to, że Tris ścięła włosy..... Dobiło mnie to już podczas seansu w kinie, jak również i teraz. Przez to, gdy oglądałam ją na ekranie miałam wrażenie, że nie jest to Tris, tylko Hazel z Gwiazd naszych wina, która jakimś cudem znalazła się w Chicago i jest niezgodna. Nie wiem, czy w książce też tak było (jeśli tak, to jeszcze jestem w stanie to zrozumieć), gdyż nie miałam okazji jej czytać, jednakże jeśli był to tylko i wyłącznie wymysł twórców ekranizacji, to osobiście bym ich za to pobiła. Nowa fryzura w ogóle nie pasuje mi do Tris, którą poznałam w Niezgodnej i strasznie utrudniało mi to skupienie się na fabule. Cóż niby taki mały drobny szczegół, ale dla mnie tworzy on na prawdę sporą różnicę.


Podsumowując więc, nie uważam Zbuntowanej za jakąś największą klapę, choć zdaję sobie sprawę z tego, że z mojej recenzji może to wynikać. Głównie moje uwagi dotyczą fabuły, a raczej sposobu przedstawienia poszczególnych wątków, no i oczywiście jest jeszcze ta nieszczęsna fryzura Tris... Jednak reszta była moim zdaniem na prawdę dobra - od aktorów wcielających się w poszczególne postacie, którzy spisali się bez zarzutów, po efekty wizualne, które wywołały na mnie ogromne wrażenie. Myślę więc, że Zbuntowana to dobra kontynuacja, jednak jeszcze nie świetna. Mimo to warto poświęcić na nią chwilę, by poznać dalsze losy Tris oraz Cztery. Końcówka okazała się być prawdziwą petardą i jestem strasznie ciekawa, co wydarzy się dalej, choć wiem, że Wierna dla wielu okazała się być ogromną porażką.


NIEZGODNA:
niezgodna | zbuntowana | wierna

poniedziałek, 20 lutego 2017

[144] 12 dni świąt Dasha i Lily


Tytuł oryginału: The Twelve Days of Dash & Lily
Autor: Rachel Cohn; David Levithan
Cykl: Dash & Lily
Tom: 2
Ilość stron: 248 stron
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ocena: 6/10

Minął prawie rok od ostatnich Świąt, do Gwiazdki zostało tylko dwanaście dni. Dash i Lily są wciąż razem, ale czy są tacy sami? Czy mimo przeciwności przyjaźń i miłość na nowo rozbłysną - jak światełka na choince?
Od czasu, kiedy czytelnicy śledzili rodzące się uczucie Dasha i Lily, bohaterowie wiele wspólnie przeżyli. Ukochany dziadek Lily przeżył zawał serca, a trudna rekonwalescencja dramatycznie wpłynęła na jego zwykle optymistyczne usposobienie.
To nie był łatwy rok.
Zbliża się Boże Narodzenie - dla Lily najważniejszy czas w roku. 
Dash wraz z przyjaciółmi muszą podbić Manhattan, by Lili znów poczuła magię Świąt.
[opis pochodzi z okładki książki]

Od czasu, gdy czytałam Księgę wyzwań Dasha i Lily (recenzja klik) minęło już trochę czasu, jednak dopiero niedawno tak naprawdę dowiedziałam się, że pojawiła się kontynuacja tej historii. Nie miałam o tym zielonego pojęcia i bardzo zaskoczyło mnie, że autorzy w ogóle zdecydowali się na napisanie dalszych losów Dasha i Lily. Na początku nie miałam zbyt wielkiej ochoty na poznanie ich kolejnych przygód, gdyż dla mnie była to po prostu historia zakończona. Nie polubiłam jej aż na tyle, by sięgać po kontynuację - po prostu dobrze mi się czytało tą powieść, jednak żadnych fajerwerków tutaj nie było. Jednak gdy natknęłam się na tą książkę w bibliotece po prostu nie mogłam przejść koło niej obojętnie, chyba zwyczajnie zbyt mocno interesowało mnie, co też autorzy postanowili dalej zaprezentować swoim czytelnikom. Czy więc opłacało się dalej brnąć w historię, która dla mnie była już definitywnie zakończona?

Dzięki przygodzie, jaką Dash i Lily wspólnie przeżyli na kartach książki Księga wyzwań Dasha i Lily, dwójka ta mimo tak bardzo różniących się charakterów potrafiła znaleźć wspólny język, a nawet stać się parą. Przez jakiś czas wszystko toczyło się bardzo dobrze, jednak gdy ukochany dziadek Lily trafia do szpitala z powodu zawału, wszystko powoli zaczyna się coraz bardziej walić. Obydwoje, choć nie od razu to dostrzegają, zaczynają oddalać się od siebie coraz bardziej, a gdy w końcu sobie to uświadamiają, boją się, że może być już za późno, by wszystko naprawić. 
Jak wspomniałam, podczas czytania pierwszej części serii bawiłam się bardzo dobrze - książkę czytało mi się przyjemnie, przez co bardzo miło wspominam tą pozycję. Choć myślałam, że druga część serii będzie raczej niepotrzebną kontynuacją, to teraz cieszę się, że powstała i że zdecydowałam się na jej przeczytanie. Od razu warto wspomnieć, że nie ma ty zbyt wielkich fajerwerków, tak jak w przypadku Księgi wyzwań..., jednak i tym razem dalsze losy Dasha i Lilly poznawało mi się bardzo przyjemnie.

Jedną z rzeczy, które mi się tutaj nie podobały, było całkowite zepchnięcie tych charakterystycznych dla Dasha i Lily zabaw związanych z dziennikiem na ostatnie tory. Mi osobiście świetnie się o tych zadaniach czytało i liczyłam, że coś podobnego otrzymam tutaj, jednak autorzy poświęcili temu zaledwie kilka ostatnich rozdziałów powieści. O czym jest więc cała książka? W sumie tak na prawdę przez większość czasu czytamy o tym, jak to Lily i Dash mają problemy ze swoim związkiem... Nie da się ukryć, że miejscami było to bardzo nudne i monotonne, jednakże dzięki wciąż towarzyszącemu książce humorowi, było to jak najbardziej do zniesienia. Jednak mimo wszystko wielka szkoda, że autorzy temu charakterystycznemu dla bohaterów wątkowi poświęcili tak mało czasu.

12 dni świąt Dasha i Lily to przyjemna książka, którą na prawdę dobrze czyta się w zimowy wieczór. Można dzięki niej świetnie oderwać się od rzeczywistości i bawić się w towarzystwie Dasha i Lily. Nie jest to powieść wysokich lotów, jednak w wolnej chwili zdecydowanie warto poświęcić dla niej chwilę czasu - może nie zapamiętamy jej na długo, lecz świetnie się przy niej odprężymy. Ja jestem jak najbardziej na tak,więc jeśli pierwszą część macie już za sobą, w wolnej chwili koniecznie sięgnijcie i po jej kontynuację.

DASH & LILY:
księga wyzwań dasha i lily | 12 dni świąt dasha i lily

sobota, 18 lutego 2017

[79] FILMOWO: Uniwersytet potworny

Tytuł oryginału: Monsters University

Reżyseria: Dan Scanlon

Scenariusz: Robert L. Baird, Dan Scanlon, Daniel Gerson

Gatunek: Animacja, Dla dzieci, Komedia, Przygodowy

Czas trwania: 1 godz. 44 min.

Premiera: 3 lipca 2013 (Polska), 8 czerwca 2013 (świat)

Produkcja: USA

Obsada: Billy Crystal (Mike Wazowski - głos), John Goodman (James P. Sullivan - głos), Steve Buscemi (Randall Boggs - głos), Helen Mirren (Dziekan Hardscrabble - głos)/Wojciech Paszkowski (Mike - głos polski dubbing), Paweł Sanakiewicz (Sully - głos polski dubbing), Sławomir Pacek (Randy - głos polski dubbing), Danuta Stenka (Dziekan Skolopendra - głos polski dubbing)

Ocena: 9/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com


Mike Wazowski będąc jeszcze małym potworem wiedział, kim chce zostać. Jego największym marzeniem było dostać się na Uniwersytet Potworny, studiować straszologię, by w końcu móc stać się najsłynniejszym straszakiem w historii. Nie straszne były mu wszelkie przeciwności, jakie świat stawiał na jego drodze, gdyż wiedział, że dzięki ciężkiej pracy osiągnie to, na czym tak bardzo mu zależy. Gdy w końcu udaje mu się trafić na wymarzony kierunek poznaje pewnego siebie i niezwykle aroganckiego Jamesa P. Sullivana, który chełpiąc się sławą swojego ojca, całkowicie lekceważy naukę na Uniwersytecie. Mike chcąc udowodnić, że dzięki nauce i ciężkiej może stać się najstraszniejszym straszakiem w historii zaczyna rywalizować z Sullivanem.


Chyba każdy z nas widział, albo przynajmniej słyszał o fantastycznej animacji, jaką są Potwory i spółka (recenzja klik), jednak jestem przekonana, że nie każdy widział już Uniwersytet potworny, czyli równie dobrą kontynuację przygód Mike i Sulliego, która tak naprawdę przedstawia wydarzenia z życia tych dwóch potworów, gdy nie pracowali jeszcze razem jako straszacy. Czy zastanawialiście się skąd ta dwójka tak naprawdę się zna, jakie były początki och znajomości? Uniwersytet potworny odpowie na wszystkie te pytania, bo jak się okazuje ich wielka przyjaźń z początku nie była aż taka kolorowa.

Podczas, gdy Potwory i spółka poznawaliśmy tak na prawdę z perspektywy obydwóch bohaterów, w tej części zagłębiamy się w historię za pośrednictwem Mike'a. Ja jestem tym faktem po prostu zachwycona, gdyż to właśnie Mike jest moim ulubionym bohaterem z całej tej ekipy a poznawanie tej animacji towarzysząc mu jednocześnie na studiach było po prostu epickie.


Przez większą część filmu obserwujemy tak na prawdę, jak Mike stara się zostać najlepszym studentem na roku rywalizując jednocześnie z Sullym, jednak to później zaczyna się cała akcja, gdy bohaterowie muszą złączyć siły, by udowodnić na co ich stać. Jednakże już od samego początku oglądając animację nie będziemy się nudzić - cały czas coś się dzieje, a dzięki temu, że to właśnie historię Mike'a tak na prawdę cały czas obserwujemy, towarzyszy nam nieustanny humor bohatera, a to całkowicie wynagradza wszystkie braki.

Ciekawym posunięciem było ukazanie widzom nie tylko tej dwójki najbardziej charakterystycznych dla całej animacji potworów, lecz potajemne wplecenie innych postaci, które mieliśmy okazję postać już w Potworach i spółka, jak chociażby wrednego Randalla, który z początku na studiach był całkiem miłym potworem. Dodatkowo pojawia się cała masa całkowicie nowych i niezwykle charyzmatycznych bohaterów, a każdy jeszcze bardziej różni się od drugiego.


Moim zdaniem Uniwersytet potworny to na prawdę dobrze zrobiona ekranizacja. Mimo bardzo dużej różnicy pomiędzy premierami obydwóch części, twórcą filmu udało się utrzymać ten charakterystyczny dla produkcji klimat. Nie ma też obaw, że animacja ta została wyprodukowana tylko i wyłącznie dla pieniędzy - a nawet jeśli, to oglądając ją kompletnie tego nie widać.

Myślę więc, że jeśli macie za sobą Potwory i spółka, Uniwersytet potworny jest dla was pozycją wręcz obowiązkową. Z całą pewnością szkoda by było ominąć taką świetną animację, przy której każdy będzie się świetnie bawił. Ja z całą pewnością jeszcze nie raz będę do niej wracać, by na powrót przypomnieć sobie całą historię.


POTWORY I SPÓŁKA:
potwory i spółka | uniwersytet potworny

środa, 15 lutego 2017

[143] Dotknij mnie


Tytuł oryginału: Just for Now
Autor: Abbi Glines
Cykl: Sea Breeze
Tom: 4
Ilość stron: 368 stron
Wydawnictwo: Pascal
Ocena: 8/10

Preston Drake, przystojny surfer, największy kobieciarz w Sea Breeze, wciąż poluje na piękne studentki. Pewnego dnia odkrywa jednak. że starsze panie sporo by zapłaciły z widok jego pięknej twarzy i twardych jak skała mięśni. Kiedy wydaje mu się, że dzięki dobrym zarobkom wszelkie problemy ma za sobą, na jego drodze staje dziewczyna. Nie byłe jaka dziewczyna.

Amanda Hardy, delikatna i niewinna siostra jednego z przyjaciół, w Prestonie zakochana jest od dawna. Nie potrafi zrezygnować z chłopaka, przed którym każda matka przestrzegałaby swoje córki. Dziewczyna wie, że pozory mylą, a Preston zasługuje na miłość. Chce go lepiej poznać. Chce poznać jego tajemnice.

Jak potoczą się ich losy?
Czy Preston okaże się być dobrym człowiekiem?
[opis pochodzi z okładki książki]

Amanda i Preston znali się od dawna, jednak do tej pory był on dla niej jedynie przyjacielem jej starszego brata. Z czasem jednak wszystko się zmieniło i pomimo reputacji okropnego kobieciarza, Amanda zakochała się w nim i gdy w końcu udało jej się z nim przespać, ten uciekł od niej i zachowywał tak, jak gdyby nigdy nic się nie stało. A jednak, stało się i to coś bardzo dla niej ważnego. Jednak jak poradzić sobie z tym, że chłopak, którego się kocha całkowicie cię odtrąca. Amanda jednak nie wie, jakie życie wiedzie na prawdę Preston. Chłopak robi wszystko, aby nikt nie dowiedział się, w jaki sposób zarabia na życie. Jednak gdy uświadamia sobie, że zaczyna coś czuć do Amandy stara utrzymać ją w odpowiedniej odległości, gdyż wie, że dziewczyna zasłużyła na kogoś zdecydowanie lepszego. Na drodze staje również Marcus - starszy brat Amandy i najlepszy przyjaciel Prestona - który nie pozwoli, aby chłopak wykorzystał jego młodszą siostrę, tak jak robił to już z wieloma innymi dziewczynami. Co zrobić, gdy pomiędzy dwójką osób zaczyna rodzić się uczycie, które nie powinno w ogóle mieć miejsca? Czy miłość potrafi przezwyciężyć wszystkie bariery?

Dotknij mnie to czwarta już część z serii Sea Breeze, która od samego początku tak bardzo mi się spodobała. To typowy romans z nutką erotyku, więc nie jest to szczególnie ambitna lektura, jednak idealnie nada się ona do odprężenia. Ja właśnie tego od niej oczekuję i w stu procentach to dostaję. W tym tomie poznajemy historię Prestona i Amandy, czyli najlepszego przyjaciela i młodszej siostry Marcusa Hardy, którego mieliśmy okazję poznać już a początku serii, jak i w drugiej części całkowicie jemu poświęconej. Dotychczas Preston pojawiał się w całej serii raczej sporadycznie i wiedzieliśmy o nim tylko tyle, że prowadzi bardzo rozwiązłe życie seksualne, jednak nic poza tym, a jak się okazuje Preston ma na prawdę wiele do opowiedzenia.
Akcja książki zaczyna się bardzo nagle i to w momencie, w którym Amanda ma zamiar przespać się z Prestonem. Autorka nie daje czytelnikowi ani chwili wytchnienia i od razu rzuca go na głęboką wodę. Mogłoby się wydawać to nieco dziwne, jednak w poprzedniej części (Ocal mnie (recenzja klik)) mogliśmy dowiedzieć się co nieco o tym, że Prestona i Amandę coś do siebie ciągnie, choć tak na prawdę nikt jeszcze się tego nie domyślał. W każdym bądź razie mi takie zagranie jak najbardziej bardo odpowiada - był to na prawdę świetny i niezwykle ciekawy początkowy wątek książki. 
Z samego początku, gdy poznawałam dopiero serię Sea Breeze trochę przeszkadzało mi to, że w każdej kolejnej części będę miała okazję poznać innych bohaterów, a tych, których tak bardzo polubiłam już wcześniej spotkam tylko sporadycznie. Bardzo chciałam poznać dalsze losy tych osób, które już pokochałam, jednak teraz mogę śmiało powiedzieć, że w ogóle mi już to nie przeszkadza - wręcz przeciwnie uważam, że gdybym ciągle tylko czytała o jednych bohaterach historia byłaby zwyczajnie nudna, bo w końcu ile można czytać o tym samym, prawda? Czytanie w każdym kolejnym tomie o innych członkach ekipy z Sea Breeze okazało się dla mnie o wiele lepszym i znacznie ciekawszym rozwiązaniem. W dodatku nie oznacza to wcale, że z poprzednimi bohaterami książek Abbi Glines nie mamy już żadnego kontaktu. Pojawiają się oni również często i to czasem z naprawdę zaskakującymi nowinkami ze swojego życia (na przykład dotyczących Marcusa i Low). Cieszę się więc, że tym razem mogłam poznać historię Prestona, którego osoba ciekawiła mnie już od dawna.

Książkę czyta się strasznie szybko! Pochłonęłam ją praktycznie w jeden wieczór i teraz nie mogę pogodzić się już z tym, że mam ją za sobą. Bardzo przyjemnie spędzało mi się czas w towarzystwie Prestona i Mandy i z wielką chęcią poczytałabym o nich o wiele dłużej. W powieści działo się na prawdę sporo, przez co ani trochę się nie nudziłam, tylko śledziłam każdą linijkę z wielkim zainteresowanie. Pamiętam, że gdy czytałam poprzednią cześć serii z Cage'm i Evą w rolach głównych trochę przeszkadzała mi ta ogromna bezpośredniość jaką posługiwała się autorka w stosunku do życia seksualnego głównych bohaterów. Miejscami wydawało mi się strasznie przesadzone i czasem, choć historia była równie wciągająca co poprzednie, miałam zwyczajnie ochotę rzucić książką w kąt i powrócić do niej, gdy znów nabiorę siły na tyle bezpośredniości. Cieszę się więc, że w Dotknij mnie autorka znacznie przystopowała i choć owszem nadal wiele się tu działo, to jednak przedstawiła wszystko w naprawdę przyjemny i umiarkowany sposób, który mi osobiście bardzo się spodobał. Także wielkie brawa i oby tak dalej!

Podsumowując więc, Dotknij mnie to kolejna świetna historia wspaniałej ekipy z Sea Breeze, któą tak bardzo pokochałam. Jak już wspomniałam we wstępie, nie jest to zdecydowanie lektura wysokich lotów, jednak jeśli gustuje się właśnie w takich powieściach, myślę, że jest to pozycja wręcz obowiązkowa. Chętnie zabrałabym się za tą książkę jeszcze raz, by móc spędzić z Prestonem i Amandą jeszcze tych kilka chwil. Teraz z wielką niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnej części serii, która z pewnością spodoba mi się równie mocno, co wszystkie jej poprzedniczki!

SEA BREEZE:
Za możliwość powrotu do wspaniałej ekipy z Sea Breeze i spędzenia z nią czasu serdecznie dziękuję Wydawnictwu Pascal

poniedziałek, 13 lutego 2017

[142] Silver. Druga księga snów


Tytuł oryginału: Silber - Das zweite Buch der Träume
Autor: Kerstin Gier
Cykl: Silver - księgi snów
Tom: 2
Ilość stron: 408 stron
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ocena: 8/10

Sprawy Liv, układają się coraz lepiej. Nowy dom i nowa rodzina okazały się całkiem w porządku. Romantyczny związek z przystojnym i bystrym chłopakiem trwa. Co tu dużo mówić - Henry ją uskrzydla! W dodatku nowe fascynujące możliwości odkrywa przed dziewczyną sfera snów.

Niestety, każdy kim ma dwa końce, a sielanki nie są wieczne. Liv ma powody do niepokoju. Po pierwsze, anonimowa blogerka Secrecy wie o Liv rzeczy, których nie powinna wiedzieć. Po drugie, Henry ma swoje tajemnice. Wiele tajemnic. Czyżby coś przed nią ukrywał?

Po trzecie, za drzwiami z klamką w kształcie jaszczurki czai się coś strasznego, mrocznego i złowrogiego...
[opis pochodzi z okładki książki]

Pierwsze, o czym koniecznie muszę wspomnieć w przypadku tej książki, to jej wspaniała okładka! Już pierwsza część zauroczyła mnie swoim wyglądem, jednak to Silver. Druga księga snów sprawiła, że dosłownie zakochałam się w tej przepięknej miętowej okładce ze srebrnymi elementami. Idealnie oddaje ona bajkowy świat, z jakim każdy z nas może spotkać się w swoich snach, a jaki poznaje główna bohaterka Liv zarówno u siebie, jak i po przejściu przez własne drzwi. Myślę więc, że już za okładkę książka ta zasłużyła sobie na naprawdę wielkiego plusa.

W Silver. Drugiej księdze snów poznajemy dalsze losy, jakie wiedzie główna bohaterka po tym, jak jej przyjaciel Arthur i jego dziewczyna Anabel próbowali ją zabić, aby spełnić swoje plany. Akcja powieści dzieje się w nieco odleglejszym czasie niż ostatnie wydarzenia przedstawione w pierwszej części, jednak jak zazwyczaj wolę, gdy zaczynamy historię dokładnie w tym miejscu, gdzie zakończyła się jej poprzedniczka, tutaj takie zagranie mi kompletnie nie przeszkadzało. Dowiadujemy się, że mimo dość nieszczęsnych sytuacji, z jakimi bohaterzy książki musieli się zmagać, Liv oraz Henry nadal swobodnie przemieszczają się po krainie snów, by tam wieść pełne niesamowitości życie. Szybko się jednak okazuje, że korytarze krainy snów nie są w cale takie bezpieczne, jak im się wydawało. Zło bowiem nie śpi i czyha na nich na dosłownie każdym kroku.

To, co bardzo spodobało mi się w Silver. Pierwsza księga snów (recenzja klik), to niesamowity humor głównej bohaterki, który nadaje powieści tego fantastycznego i niezwykle charakterystycznego klimatu. Cieszę się więc, że autorce udało się utrzymać to i do drugiego tomu, gdyż gdyby nie to, z pewnością powieść ta nie spodobała by mi się w takim stopniu, jak to miało miejsce teraz. Zarówno Liv, jak i jej młodsza siostra to po prostu wspaniałe dziewczyny z bardzo bujną wyobraźnią, przezabawnymi określeniami na niektóre sytuacje i przede wszystkim niezawodnym optymizmem. Dzięki nim książkę tą aż chce się czytać!
Dzięki fabule, jaką stworzyła autorka, powieść tą czyta się bardzo szybko. Poznajemy nowe zagrożenia, jakie czyhają na Liv w świecie snów, jednocześnie coraz bardziej zbliżając się do rozwiązania różnych zagadek, jak chociażby ta, kim jest tajemnicza Secrecy. Dodatkowo również bardziej zagłębiamy się w życie bohaterów, gdzie między innymi razem z Liv staramy się odkryć, co ukrywa jej chłopak Henry, a to doprowadza nas do bardzo szokującej sytuacji. Nie da się więc ukryć, że w książce na prawdę dużo się dzieje, jednak wszystko jest wyważone w tak odpowiedni sposób, że ilość informacji w ogóle nas nie przytłacza, wręcz przeciwnie - chcemy więcej i więcej.

Im więcej czasu spędzam w towarzystwie Liv i wszystkich bohaterów serii Silver - księgi snów, tym bardziej za każdym razem lubię tak na prawdę ich wszystkich. Nie wspominając już o Liv i jej siostrze, moją wielką ulubienicą są również Lottie oraz mama dziewczyn, jak również Henry i Grayson, czy nawet okropna babcia Graysona nazwana przez dziewczyny Bochrą. Każdy z tych bohaterów, nie ważne, jaką funkcję w książce pełni, jest niezwykle wyjątkowy, a razem stanowią zestaw wręcz idealny! Jestem bardzo ciekawa, czy w trzeciej księdze autorka wprowadzi do tego świata jakichś nowych bohaterów - jestem jednak pewna, że jeśli do tego dojdzie będą oni tak samo fantastyczni, jak reszta.

Przechodząc już więc do podsumowanie, śmiało mogę powiedzieć, że Silver. Druga księga snów to kolejna wspaniała książka z pod pióra Kerstin Gier. Zdecydowanie dotrzymuje ona kroku swojej poprzedniczce, a może jest nawet i trochę lepsza. Mi czytało się ją świetnie i teraz wprost nie mogę doczekać się kolejnej, trzeciej księgi snów. Jestem jej tym bardziej ciekawa, że autorka ma w końcu zdradzić kim jest Secrecy, a jestem pewna, że nie tylko mnie to bardzo ciekawi. Śmiało polecam wam sięgnięcie po tą część - jestem pewna, że się na niej nie zawiedziecie. Dodatkowo będziecie mogli skorzystać z przepisu na Całoroczne waniliowe rogaliki pocieszenia Lottie, którymi dziewczyny zajadały się pod koniec tejże części, a które z tego co wiem są po prostu genialne! Ja już się czaje, żeby je upiec!

SILVER - KSIĘGI SNÓW:
silver. pierwsza księga snów | silver. druga księga snów | silver. trzecia księga snów

Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina!

sobota, 11 lutego 2017

[78] FILMOWO: Święta na Alasce

Tytuł oryginału: Christmas Under Wraps

Reżyseria: Peter Sullivan

Scenariusz: Jennifer Notas Shapiro

Gatunek: Romans

Czas trwania: 1 godz. 28 min.

Premiera: 29 listopada 2014 (świat)

Produkcja: USA

Obsada: Candance Cameron Bure, David O'Donnell, Kendra Mylnechuk, 

Ocena: 6/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

Dr Lauren Brunnell to obiecująca młoda lekarka. Od zawsze pragnęła iść w ślady ojca i zostać docenianym chirurgiem. Obiecane praktyki w Bostonie przechodzą jej jednak koło nosa i kobieta musi szukać możliwości pracy w jakimkolwiek ze szpitali w kraju. Zostaje więc wysłana do Garland na Alasce. Jest to mała miejscowość, w której każdy zna każdego. Gdy kobieta przybywa na miejsce okazuje się, że jest ona tak na prawdę jedynym lekarzem na miejscu, przez co od razu zostaje rzucona na głęboką wodę. To jednak wcale jej nie przeszkadza, gdyż przyjaźni mieszkańcy Garland postanawiają pomóc nowo przybyłej kobiecie. Czy jednak Lauren doceni uroki małego miasteczka, czy będzie chciała powrócić do dużego i tłocznego miasta?


Na produkcję tą trafiłam całkowicie przypadkowo. Gdybym nie zobaczyła jej niedawno w telewizji, pewnie długo nie wiedziałabym o jej istnieniu. Nie da się ukryć, że Święta na Alasce to typowy uroczy romans przeznaczony tylko i wyłącznie na mały ekran. Charakterystyczny wygląd kadrów filmu od razu zdradza nam, że jest to produkcja telewizji Hallmark, a to już mówi samo za siebie (z pewnością nie jest to raczej film szczególnie wysokich lotów). Jednak z braku laku dobre i to, prawda? Czy więc moje przewidywania okazały się słuszne? Czy Święta na Alasce to raczej przeciętna produkcja i typowa zapchajdziura? Cóż...

Główną bohaterką produkcji jest, tak jak już wspomniałam wcześniej, dr Lauren Brunnell - niezwykle ambitna i uzdolniona w sztuce medycznej kobieta, która pragnie wspinać się po szczeblach kariery coraz to wyżej i wyżej. Wszystko szczegółowo planuje i zawsze robi wszystko, by tych planów mocno się trzymać. Gdy jednak jej plany legną w gruzach, bohaterka nie potrafi poradzić sobie z sytuacją i stara się stworzyć kolejny niezawodny plan. Przez to jednak nie dostrzega tych wszystkich wspaniałych rzeczy, które dzieją się wokół niej. Nie potrafi zaryzykować w obawie, że mogłoby to pokrzyżować jej marzenia związane z karierą medyczną. 


W Graceland poznaje ona mieszkańców miasteczka, którzy całkowicie różnią się od osób, które Lauren znała w dużym mieście. Z początku kobieta nie potrafi się do całej sytuacji dostosować, jednak z pomocą nowo poznanych przyjaciół powoli zaczyna dostrzegać uroki życia wolnego od ciągłego planowania. 

Święta na Alasce to typowy słodki i uroczy świąteczny romans. Nie może zabraknąć tutaj więc bohatera, który wpadłby głównej postaci w oko. Tutaj jest to niejaki Andy Holliday - miejscowa złota rączka i chłopak od wszystkiego. Jest on również synem miejscowej szychy - wspaniałego Franka Holliday'a. Jeśli więc oczekujecie od tej produkcji czegoś bardzo ambitnego, nie ma sensu tracić czasu. Jeśli jednak macie ochotę na odmóżdżający film, który przeniesie was z powrotem w stronę świąt Bożego Narodzenia - trafiliście w dziesiątkę. Jeśli szukacie właśnie takiej pozycji, film ten sprawdzi się wręcz idealnie.


Szczerze, to nie wiem za bardzo, co miałabym o tym filmie powiedzieć. Moje odczucia po jego obejrzeniu są tak na prawdę neutralne - ani się nie rozczarowałam, ani też się nie zachwyciłam. Wiedziałam mniej więcej czego mogę się spodziewać i właśnie coś takiego tutaj otrzymałam. 

Spodobała mi się filmowa para, jaką razem stworzyli Lauren oraz Andy. Wiedziałam, że z całą pewnością będą oni razem (w końcu czego można spodziewać się po takiej produkcji), jednak i tak kibicowałam im, gdy po drodze natknęli się na jakieś przeszkody. Co do reszty bohaterów, to byli mi oni raczej obojętni, jednak myślę, że idealnie wpasowali się oni do całości. 


Przechodząc więc już do podsumowania, mogę polecić wam ten film, jeśli szukacie czegoś bardzo lekkiego i romantycznego, co z całą pewnością zakończy się happy endem. Święta na Alasce idealnie wpasują się w te kryteria i jestem pewna, że tak jak ja miło spędzicie w towarzystwie tej produkcji czas. Zdaję sobie sprawę z tego, że tak naprawdę z mojej recenzji może trochę mało wynikać, ktoś może powiedzieć, że po co w ogóle zabrałam się za pisanie tego posta, skoro film był dla mnie po prostu obojętny. Cóż, takie po prostu są moje odczucia po obejrzeniu tej produkcji i mimo wszystko pragnę się z wami podzielić moją opinią. Powiem na koniec więc jeszcze raz - jeśli szukacie czegoś lekkiego i przyjemnego, utrzymanego w zimowo-świątecznym klimacie, koniecznie sięgnijcie po Święta na Alasce!


czwartek, 9 lutego 2017

[141] Serce w kawałkach


Tytuł oryginału: Herz in Scherben
Autor: Kathrin Lange
Cykl: Serce ze szkła
Tom: 2
Ilość stron: 416 stron
Wydawnictwo: Muza
Ocena: 7/10

Podejdź bliżej a pożałujesz!

Po pięciu miesiącach pobytu w Bostonie David postanawia, że musi raz na zawsze rozliczyć się z przeszłością. Wraca na przeklętą wyspę Martha's Vineyard, a zmartwiona Juli podąża za nim. David chce przypomnieć sobie tragiczne wydarzenia poprzedzające śmierć Charlie. Jedyne, co pamięta, to echo wystrzału. Obawia się najgorszego - że to on zastrzelił narzeczoną. Kiedy policja trafia na kobiece szczątki w morzu, Juli ogarnia zwątpienie. Co na prawdę wydarzyło się zimą na klifie? I jaką rolę w tym wszystkim odegrał David?
[opis pochodzi z okładki książki]

Od okropnych wydarzeń na klifach w pobliżu Sorrow minęło już kilka miesięcy. Wydawać by się mogło, że wszystko powoli wraca do normy - David czuje się coraz lepiej (i pod względem fizycznym i psychicznym), zaczyna zmieniać się z niezwykle przybitego mężczyzny w szczęśliwego i pełnego życia chłopaka. Jednak jest to zbyt piękne, żeby mogłoby w pełni prawdziwe. Juli zaczyna dostrzegać, że momentami chłopak na powrót wraca myślami do okrutnej przeszłości. Gdyby tego było mało, David otrzymuje zaproszenie od ojca na jego pięćdziesiąte urodziny, a co za tym idzie do przyjazdu do Sorrow. Co zrobić, gdy przeszłość nie została jeszcze do końca wyjaśniona, a duchy wspomnień wciąż krążą wokół mrocznej posiadłości na Martha's Vineyard?

"Czasem nie wszystko jest takie straszne, jak nam się wydaje."
[Serce w kawałkach; Kathrin Lange; str 235]

Bardzo nie mogłam doczekać się momentu, gdy w końcu będę mogła ponownie powrócić do mrocznych wydarzeń w posiadłości Sorrow. Niestety zajęło mi to trochę czasu, gdyż zawsze coś okazywało się ważniejsze i wciąż Serce w kawałkach odsuwałam na dalsze tory. Teraz jednak powieść tą mam w końcu za sobą i jestem jeszcze bardziej zszokowana zakończeniem powieści, niż było to w przypadku Serca ze szkła (recenzja klik).
W powieści poznajemy dalsze losy Juli oraz Davida. Akcja książki rozpoczyna się pięć miesięcy po pamiętnych wydarzeniach na klifach w pobliżu Sorrow. Z początku byłam tym nieco zawiedziona, gdyż jednak liczyłam, że autorka rozpocznie tą część mniej więcej w tym samym momencie, w którym zakończyła się jej poprzedniczka. Gdy teraz jednak jestem już po lekturze książki cieszę się, że Kathrin Lange wybrała właśnie ten moment, gdyż podejrzewam, że gdybyśmy obserwowali, jak David zmienia się z ponurego chłopaka, w pogodnego i radosnego mężczyznę, to już nie byłoby to samo. Autorka postanowiła ten wątek nieco zmodyfikować i postanowiła pokazać swoim czytelnikom nieco inne zagranie, a mianowicie zmianę z lepszego  na gorsze, co raczej nie często się zdarza. Mi osobiście bardzo się ten pomysł spodobał, gdyż zdecydowanie lepiej mi się coś takiego czytało.
Początkowe rozdziały były dla mnie nieco nudne, gdyż tak na prawdę jeszcze nic się tam nie działo - obserwowaliśmy jak Juli i David żyją wspólnie z dala od Sorrow i dopiero po jakimś czasie pojawiły się pierwsze komplikacje, a mianowicie zmiana zachowania Davida, o której wspomniałam wcześniej. Trochę więc ten początek mnie zniechęcił, jednak później było już o wiele lepiej.

Jeśli jesteśmy już przy głównych bohaterach, czyli Juli i Davidzie, muszę koniecznie powiedzieć, że nie do końca spodobała mi się tutaj osoba Juli. Z Serca ze szkła zapamiętałam ją jako niezwykle pogodną i pozytywnie nastawioną do życia dziewczynę, która mimo licznych przeciwności losu wciąż była twarda i brnęła do tego, by pozostać sobą. W Sercu w kawałkach poznałam nieco inną jej wersję, która miejscami dość mocno mnie denerwowała. Przez większą część książki bowiem obserwowaliśmy jak bardzo zazdrosna, a miejscami nawet lekko płytka jest Juli. Mnie osobiście strasznie denerwowało to, że bohaterka praktycznie przez cały czas albo wypominałam Davidowi, że ten woli Lizz (jej znajomą ze szkoły) niż nią, ciągle tylko czytałam o tym, jak bardzo wkurzona jest ona na Lizz, wiecznie osądzała Davida, a ten nie robił nic innego, tylko zapewniał ją, że Lizz go nie interesuje. Nie pasowało mi to mocno do postaci Juli, którą poznałam wcześniej i którą tak bardzo polubiłam. Myślę, że sam ten wątek byłby nawet ciekawy, gdyby autorka nie powracała do niego aż tak często, Mnie bardzo to denerwowało przez co książkę miejscami czytało mi się nieco gorzej.
Do Davida natomiast nie mam w zasadzie żadnych zastrzeżeń. Owszem, w porównaniu do tego, jaki był w pierwszej części zmienił się, lecz zrobił to w taki sposób, że spokojnie można było dostrzec w nim tego chłopaka, którego poznało się już wcześniej. Jest on dla mnie postacią nieco tajemniczą i jeszcze nie do końca go rozgryzłam, jednak mi to jak najbardziej pasuje.

Cały czas bardzo ciekawiło mnie to, jaką skrywaną od dawna tajemnicę wyjawi nam autorka na kartach Serca w kawałkach. Wiedziałam, że będzie to coś bardzo spektakularnego, co z pewnością powali mnie na kolana, jednak gdy w końcu doszłam do końcówki książki nie sądziłam, że mogę być tymi wszystkimi wydarzeniami aż tak bardzo zszokowana. Kompletnie nie spodziewałam się tego, co zaprezentowała nam tam autorka, a to tylko bardziej podsyciło moją ciekawość, aby jak najszybciej zabrać się za trzecią część serii. Powoli wszystkie tajemnice Sorrow wychodzą na światło dzienne i uwierzcie mi z każdą kolejną stroną robi się jeszcze bardziej ciekawie i mroczno!

Podsumowując więc, choć książka ma kilka wad, które miejscami dość mocno działały mi na nerwy to jednak uważam, że jest to na prawdę dobra kontynuacja, która jest obowiązkową pozycją dla każdego, kto Serce ze szkła ma już za sobą. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś, kto przeczytał pierwszą część miałby poprzestać tylko na niej, dlatego sądzę, że z pewnością i na tej powieści się nie zawiedzie. Autorka na prawdę się postarała, przez co jestem skłonna wybaczyć jej te kilka niedociągnięć. Ja jestem jak najbardziej zadowolona z lektury i teraz tylko czekam na moment, gdy będę mogła zagłębić się dalej w kolejną cześć serii, która już czeka cierpliwie na swoją kolej. Mówiąc więc krótko, gorąco polecam!

SERCE ZE SZKŁA:
serce ze szkła | serce w kawałkach | serce z popiołu

Za możliwość zapoznania się z kolejną częścią serii serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza!

wtorek, 7 lutego 2017

[77] FILMOWO: Sekretne życie zwierzaków domowych

Tytuł oryginału: The Secret Life of Pets

Reżyseria: Chris Renaud, Yarrow Cheney

Scenariusz: Cinco Paul, Ken Daurio, Brian Lynch 

Gatunek: Animacja, Komedia

Czas trwania: 1 godz. 30 min.

Premiera: 23 września 2016 (Polska), 18 czerwca 2016 (świat)

Produkcja: Japonia, USA

Obsada: Louis C.K. (Max - głos), Eric Stonestreet (Duke - głos), Kevin Hart (Snowball - głos), Jenny Slate (Gidget - głos), Lake Bell (Chloe - głos)/Tomasz Borkowski (Max - głos polski dubbing), Jakub Wieczorek (Duke - głos polski dubbing), Paweł Krucz (Tuptuś - głos polski dubbing),  Agnieszka Mrozińska (Bridget - głos polski dubbing), Zofia Zborowska (Chloe - głos polski dubbing)

Ocena: 7/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, co robi twój zwierzak domowy, gdy ty wychodzisz z domu na przykład do pracy, czy szkoły? Pewnie myślałeś, że po twoim odejściu snuje się on z kąta w kąt, od czasu do czasu podejdzie do swojej miseczki, by wziąć coś na ząb, albo zwyczajnie śpi przez cały czas. A może byłeś pewien, że cały czas robi to samo, co robił w trakcie twojego wyjścia - na przykład czeka cierpliwie pod drzwiami, aż wrócisz. Jeśli byłeś przekonany, że tak właśnie jest, to niestety, mój drogi przyjacielu, muszę ci uświadomić, że bardzo mocno się myliłeś!

Życie Max'a dotychczas było po prostu bajką - miał wspaniałą właścicielkę, którą kochał nad życie i która jego kochała równie mocno, zawsze mógł liczyć na miskę pełną jego ulubionych przysmaków, no i te wspaniałe spacery po Manhattanie! Czego chcieć więcej? Niestety, gdy pewnego dnia, Katie przyprowadza do domu nowego psa, życie Max'a przemienia się w koszmar. Psiak postanawia zrobić wszystko, by pozbyć się intruza, niestety przez to obydwoje wpadają w nie lada tarapaty.


Od kiedy tylko po raz pierwszy widziałam zwiastun Sekretnego życia zwierzaków domowych wiedziałam, że koniecznie muszę obejrzeć tą animację. Osobiście uwielbiam oglądać przeróżne filmy animowane, jednak uważam, że co raz więcej powstaje bardzo przeciętnych produkcji, przez co ciężko znaleźć jakiś na prawdę świetny film. Po zwiastunie spodziewałam się na prawdę świetnej i bardzo zabawnej komedii z uroczymi zwierzakami w roli głównej, jednak teraz jestem tą pozycją raczej mocno rozczarowana, gdyż spodziewałam się czegoś kompletnie innego.

Jak wspomniałam wyżej, głównym bohaterem całej animacji jest tak naprawdę Max, wokół którego kręci się cała historia. Gdy jego właścicielka Katie przyprowadza do domu bezdomnego psiaka imieniem Duke, wszystko zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Duke nie dość bowiem, że jest po prostu ogromny i góruje nad Maxem bardzo mocno, to dodatkowo chce zrobić wszystko, by być jedynym ulubieńcem nowej pani. Choć początkowo wszystko idzie po jego myśli, to jednak Max postanawia zawalczyć o swoje cztery kąty. To jednak tak na prawdę tylko początek całej historii. Wkrótce obydwaj bohaterowie wplątują się w na prawdę poważne tarapaty i muszą zmierzyć się z najniebezpieczniejszym zwierzakiem na Manhattanie - z Tuptusiem.


Powiem szczerze - cała historia nie za bardzo mi się spodobała. Jakoś nie przemawia do mnie to, co twórcy postanowili przedstawić w tej animacji. Przez większą część produkcji tak na prawdę zerkałam wciąż na zegarek sprawdzając, ile jeszcze pozostało mi do końca. Czasem znalazły się i takie fragmenty, które w jakimś stopniu mnie zainteresowały (w szczególności te, podczas których grupa przyjaciół Maxa postanowiła wyruszyć na poszukiwania przyjaciela, albo moja ulubiona scena, w której Bridget poznaje Tyberiusza - no po prostu uwielbiam!). Jednak większość tak na prawdę mnie nudziła. 

Dużym plusem Sekretnego życia zwierzaków domowych są niewątpliwie jego bohaterowie, jednak tylko niektórzy. Moimi faworytami są tutaj w szczególności: Max, Bridget, Chloe oraz Tyberiusz. To właśnie oni spodobali mi się najbardziej i dzięki nim udało mi się dotrwać do końca animacji. Dzięki właśnie tym postaciom film ten podobał mi się chociaż w jakimś stopniu i podejrzewam, że gdyby ich zabrakło, zrezygnowałabym z tej animacji już na samym początku. Największą niechęć żywię natomiast do królika Tuptusia. Kompletnie nie spodobała mi się jego postać, wręcz przeciwnie - mogę śmiało powiedzieć, że działa mi ona na nerwy. Szczerze nie mam zielonego pojęcia, co kierowało twórcami animacji podczas kreowania właśnie tego bohatera. Myślę, że nawet jeśli przyjąłby on postać jakiegoś innego zwierzęcia i tak by mi się nie spodobał. Przez niego film ten oglądało mi się o wiele gorzej.


Jeśli o mnie chodzi jestem bardzo rozczarowana tą animacją, Oczekiwałam, że otrzymam bardzo zabawną i wciągającą produkcję, tym bardziej, że pracowali nad nią twórcy Minionków, jednak bardzo mocno się rozczarowałam. Bardzo ciężko jest mi znaleźć tutaj jakieś plusy, które przekonałyby mnie do ponownego obejrzenia filmu, za to minusy mogłabym wskazać praktycznie od zaraz. Szkoda, że twórcom nie udało się wykorzystać całego potencjału tej historii i jej bohaterów, gdyż myślę, że można by z tego stworzyć o wiele lepszą propozycję. 

Ja jestem na nie i jak dla mnie jest to jedno z największych filmowych rozczarowań, jakie ostatnio przeżyłam. Raczej nie wrócę już do tej historii (chyba, że z nudów, lub kiedyś ujrzę ją w telewizji i nie będę miała nic innego do roboty) - myślę, że i tak straciłam na nią i tak za dużo czasu. Z tego co widziałam, planowane jest stworzenie drugiej części filmu (co dla mnie jest kompletnie niezrozumiałe), jednak tym razem zastanowię się dwa razy, zanim się za niego zabiorę.


poniedziałek, 6 lutego 2017

[20] Podsumowanie stycznia [2017]


No i stało się! Pierwszy miesiąc 2017 roku mamy już za sobą, a ja nawet nie wiem, kiedy ten czas tak szybko przeleciał. Dopiero teraz zorientowałam się, że przecież styczeń się już skończył i wypadałoby zrobić jakieś małe podsumowanie. Tak więc jak widzicie po sześciu dniach w końcu udało mi się opublikować ten post - z małym opóźnieniem, ale ważne, że jest! Jeśli o mnie chodzi, to styczeń minął mi na prawdę szybko - w końcu dopiero co był sylwester - a teraz właśnie kończę ostatnie egzaminy i pierwszą w życiu sesję będę już miała za sobą. Trochę jest mi głupio, że tak bardzo zaniedbałam mojego bloga przez ostatni czas. Jak wiecie już od jakiegoś czasu zmagam się z niemocą blogerską i gdy już myślę, że może w końcu uda mi się  z nią uporać, ona wraca ponownie, przez co znów nie mam ochoty na blogowanie. Dużo w tym wszystkim namieszały też studia, gdyż choć nie mam aż tak dużo nauki jak wszyscy (jestem na kierunku praktycznym), to jednak wiele rzeczy musiałam zrobić, przez co przechodziła mi ochota na pisanie postów. Cały czas jednak liczę, że w końcu się ogarnę i znów poświęcę prowadzeniu bloga w takim stopniu, jakbym chciała - a liczę na to, że będzie się tu działo dużo więcej. 
No dobra, dajmy sobie spokój na razie z tymi wszystkimi smutnymi myślami, w końcu styczeń nie był przecież dla mnie aż wcale taki zły! 
Jeśli więc jesteście ciekawi, co też mnie spotkało w tym miesiącu, zapraszam dalej.

Liczba wyświetleń: 101,918
(o 5,741 więcej, niż w grudniu)
Obserwatorzy: 418
(o 3 więcej, niż w grudniu)
Polubienia na FB: 221
(o 7 więcej, niż w grudniu)
Polubienia na IG: 247
(o 20 więcej, niż w grudniu)


W styczniu udało mi się przeczytać cztery książki, co mnie osobiście bardzo cieszy - niby tylko cztery, jednak zawsze to lepsze, niż jedna albo zero, prawda? Dodatkowo trzy z tych pozycji, to moje zaległe egzemplarze recenzencki, co tylko bardziej przybliża mnie do uporania się z pozostałymi pozycjami od wydawnictw. Jeśli chodzi o recenzje, na blogu ukazały się w sumie trzy - dwie zaległe (Sama się prosiła oraz Naznaczeni. Mroczna strona), oraz jedna aktualna (mówiłam, że nie miałam zbytnio czasu ani ochoty, na zajmowanie się blogiem). Recenzja P.S. I Like You ukazała się na blogu dokładnie na początku lutego. I tym razem nie umiałabym wybrać książki, która zachwyciła mnie najbardziej, gdyż choć wszystkie mi się podobały, to jednak żadna nie powaliła mnie całkowicie na kolana. Uważam jednak, że udało mi się mimo wszystko przeczytać całkiem niezłe pozycji, a czas na nie poświęcony na pewno nie był stracony.

bardziej martwa być nie może | p.s. i like you | 12 dni świąt Dasha i Lilly (recenzja wkrótce) | serce w kawałkach (recenzja wkrótce)


Z filmów na blogu ukazała się jedynie zaległa recenzja Osobliwego domu pani Peregrine. W styczniu obejrzałam tak na prawdę tylko jedną nową (dla mnie oczywiście) produkcję. Nie chciałam pisać recenzji tego filmu, jednak gdy teraz tak o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że w sumie czemu nie? Oczywiście było do tego kilka pozycji, które widziałam już dawno, jednak jak nigdy nie oglądałam za dużo seriali, tak teraz nadrabiam po kolei wszystkie, które już dawno chciałam obejrzeć. Na bieżąco powracam do nowych odcinków Teorii wielkiego podrywu (recenzja klik), Flasha (recenzja klik) niestety troszkę zaniedbałam, jednak ten miesiąc zdecydowanie należy do Pępka świata (recenzja klik). 

osobliwy dom pani Peregrine | święta na alasce (recenzja wkrótce)

Dodatkowe posty to zaledwie podsumowanie grudnia oraz podsumowanie roku. Nie dość, że przeoczyłam podsumowanie stycznia, to jeszcze post z książkowymi zdobyczami (który ukazał się już w lutym). Ah na moją sklerozę to już chyba nic nie pomoże!


Tak właśnie prezentował się mój styczeń. Z przeczytanych książek jestem jak najbardziej zadowolona, a z obejrzanych filmów (a raczej filmu) już nie tak bardzo. W lutym chciałabym, aby ukazało się więcej recenzji filmów i mam nadzieję, że uda mi się to osiągnąć. Zastanawiam się także nad napisaniem odświeżonej recenzji serialu Pępek świata, gdyż jak pisałam jedną, widziałam zaledwie kilka początkowych sezonów, także myślę, że moje spojrzenie na tą produkcję nieco się zmieniło. Liczę również, że uda mi się w końcu napisać jakiś post z serii porozmawiajmy, gdyż już dość dawno temu planowałam poruszyć jeden temat, jednak coś odeszła mi na niego ochota. Mimo wszystko uważam ten temat za bardzo ciekawy i bardzo chciałabym poznać wasze zdanie w dyskusji. 
Niedawno też na liczniku wyświetleń bloga stuknęło 100 tys. wyświetleń (co oczywiście również przegapiłam)! Już dawno obiecałam wam z tego powodu konkurs i słowa zamierzam dotrzymać. Nie mam jeszcze jednak na niego pomysłu, więc liczę, że mi w tym pomożecie (śmiało piszcie w komentarzach, jaką książkę chcielibyście wygrać).

No i w sumie to by było na tyle. Liczę, że luty będzie dla mnie jeszcze lepszy! Dajcie znać, jakie wam udało się osiągnąć wyniki w styczniu.

czwartek, 2 lutego 2017

[23] Książkowe zdobycze stycznia [2017]


Ostatnio już nie raz wspominałam o tym, że chcę ograniczyć egzemplarze recenzenckie, aby uporać się z dość sporymi zaległościami i myślę, że w tym miesiącu w końcu mi się to udało! Większość książek, jakie udało mi się zdobyć w styczniu, to efekt licznych wymian na Lubimy Czytać. Jak dotąd jeszcze nigdy nie korzystałam ze stworzonej tam grupy, jednak teraz to uwielbiam - jest to na prawdę świetny sposób na pozbycie się niechcianych egzemplarzy książek i wymianę na świetne pozycje. Z całego stosiku kupiłam tylko dwie powieści, w tym pierwszą w języku angielskim! Jeśli więc jesteście ciekawi mojego stosiku ze stycznia zapraszam was do dalszej części posta.

The Tales of Beedle The Bard J.K. Rowling [zakup własny] recenzja wersji polskiej klik
To właśnie te wspaniałe baśnie to moja pierwsza książka w języku angielskim. Jak dotąd nie miałam jeszcze okazji do przeczytania jakiejś powieści właśnie w tym języku (chyba zawsze się tego trochę obawiałam), dlaczego więc nie spróbować od tych baśni? W języku polskim książkę tą czytałam już jakiś czas temu (genialna!) i bardzo chciałam mieć swój egzemplarz na własność - moja radość jest więc podwójna!

Szukając Alaski John Green [efekt wymiany na LC] recenzja klik
Tą powieść Greena również mam już za sobą, lecz tylko jej brakowało mi do skompletowania całej kolekcji książek od tego autora. Cieszę się więc, że w końcu mi się to udało, gdyż zapewne gdyby nie ta wymiana, raczej dużo czasu jeszcze by mi to zajęło.

Althea & Oliver Cristina Moracho [j.w.]
Na tą powieść miałam ochotę już jakiś czas temu. Bardzo mnie ona ciekawi, tym bardziej, że tak na prawdę nie wiem do końca o czym ona jest. Może wam wydawać się to dziwne, jednak ja coś takiego uwielbiam - jeśli książka będzie świetna przeżyję na prawdę ogromne zaskoczenie, a jeśli nie spodoba mi się ona do końca, nie będę rozczarowana, gdyż nie miałam wobec niej żadnych oczekiwań. Jestem jednak do niej pozytywnie nastawiona i liczę, że otrzymam bardzo przyjemną lekturę.

Alicja w Krainie Zombii Gena Showalter [j.w.]
Na poznanie tej historii miałam ochotę praktycznie od momentu, gdy ukazała się ona w księgarniach, jednak zawsze było coś ważniejszego do przeczytania/kupienia. Książka zapowiada się bardzo interesująco i nie mogę doczekać się, kiedy w końcu się za nią zabiorę. Mam nadzieję, że nie będę nią rozczarowana.

Zmierzch. Powieść ilustrowana. Część I Stephenie Meyer [zakup własny]
Podejrzewam, że gdybym nie trafiła na nią na biedronkowej promocji, tak na prawdę nigdy nie trafiłaby ona w moje ręce. Byłam bardzo ciekawa tej książki, jednak jakoś szkoda było mi wydawać na nią te 35 zł (a niestety moja miejscowa biblioteka się w nią nie zaopatrzyła). Wydałam niecałe 10 zł i jak na razie nie żałuję. Całości na razie nie czytałam, tylko przeglądałam niektóre ilustracje i już mi się bardzo spodobało. 

Piękne istoty Kami Garcia, Margaret Stohl [efekt wymiany na LC] recenzja klik
Uwielbiam, uwielbiam i jeszcze raz uwielbiam! Bardzo chciałam mieć egzemplarz tej powieści w swojej biblioteczce i w końcu mi się to udało. Myślę, że jeszcze nie raz będę powracała do tej książki.

Harry Potter i Komnata tajemnic. Wersja ilustrowana J.K. Rowling [j.w.]
Jeśli chodzi o wszystkie wymiany na LC to właśnie z tej jestem najbardziej zadowolona! Książkę otrzymałam praktycznie nową (była jeszcze zafoliowana!) i w końcu mam ją w swojej kolekcji. Nie mogę doczekać się, gdy w końcu się za nią zabiorę, jednak ciekawość zwyciężyła i już przeglądałam niektóre ilustracje, które są po prostu genialne.

I to by było na tyle. Ja jestem jak najbardziej zadowolona z tego, co udało mi się zgromadzić w styczniu i jestem pewna, że jeszcze nie raz będę korzystać z możliwości wymiany na LC (wam też je gorąco polecam). Na koniec tradycyjnie już pytam się was, co z przedstawionych przeze mnie pozycji czytaliście, co polecacie, a może odradzacie?

środa, 1 lutego 2017

[140] P.S. I like you


Tytuł oryginału: P.S. I Like You
Autor: Kasie West
Ilość stron: 392 strony
Wydawnictwo: Feeria Young
Ocena: 8/10

Co robisz, gdy podczas lekcji chemii w głowie wirują ci zamiast pierwiastków fragmenty ulubionych piosenek? 

Lily po prostu zapisała wers z ukochanego utworu na ławce. Niczego nie oczekiwała, a jednak następnego dnia zobaczyła, że ktoś dopisał kolejne zdanie. Ktoś, kto najwyraźniej zna tekst tej piosenki. Jak to możliwe, że w tej nudnej szkole ktoś także kocha alternatywne zespoły? 

Wkrótce ławkowa korespondencja między Lily a tajemniczym miłośnikiem muzyki nabiera tempa. Rozmawiają nie tylko o muzyce, ale i o swoich problemach i stają się sobie coraz bliżsi. Kim jest ta tajemnicza bratnia dusza?
[opis pochodzi z okładki książki]

Lily to z pozoru zwyczajna dziewczyna, która jednak dość mocno wyróżnia się na tle swoich koleżanek i kolegów ze szkoły. Ma swój własny, niepowtarzalny styl, uwielbia słuchać alternatywnych kapel, o których nikt jak dotąd nie słyszał, a gdy się denerwuje zaczyna pleść co jej ślina na język przyniesie. Przez to niestety wielu z jej rówieśników uważa ją za dziwadło, jednak najlepsze w tym wszystkim jest to, że Lily kompletnie się tym nie przejmuje. Jest tylko jedna osoba, która swoimi komentarzami doprowadza ją do białej gorączki, a mianowicie Cade, który jest typowym przystojnym i lubianym amerykańskim chłopcem. Pewnego razu Lily pod wpływem impulsu (i braku swojego ulubionego zeszytu z pomysłami) zapisuje kawałek tekstu piosenki na szkolnej ławce w sali chemicznej - niby nic takiego, jednak od tego małego zbitka słów wszystko się zaczęło. Gdy na następnej lekcji chemii dziewczyna odkrywa, że nie dość, iż ktoś odpowiedział na to, co napisała, to jeszcze zna i uwielbia tą samą kapelę co ona. Jak rozwinie się ta intrygująca konwersacja?

Na kolejną książkę Kasie West czekałam z naprawdę wielką niecierpliwością. Ucieszyłam się więc, gdy nadarzyła mi się okazja do zapoznania się z kolejną powieścią autorki i to w dodatku nie wiedząc tak na prawdę nic na temat tej pozycji, gdyż miała ona być niespodzianką od wydawnictwa. Spodziewałam się, że otrzymam kolejną świetną historię, którą pokocham całym sercem, a niestety chociaż sama historia była przyjemna to jednak nie spodobała mi się ona aż tak bardzo, jak to było w przypadku dwóch poprzednich tytułów od Kasie West.

Zawsze bardzo podobało mi się to, że w swoich powieściach autorka zawsze wybiera tematy, sytuacje i bohaterów z życia wziętych. Czytając miało się wrażenie, że poznajemy historię jakiejś osoby z naszego otoczenia, co z pozoru może wydawać się nudne, jednak autorce zawsze udawało się przedstawić to w fantastyczny sposób. W przypadku P.S. I Like You również Kasie West postawiła właśnie na takie zagranie, jednak tym razem to nie do końca do mnie przemówiło. Główną bohaterką książki jest Lily Abbot. Polubiłam ją już od pierwszych stron książki, a nawet w wielu sytuacjach odnajdywałam w jej osobie samą siebie. Strasznie spodobało mi się w niej to, że mimo tego, iż przez wielu uważana jest za dziwną i zwariowaną, ona się tym nie przejmowała - wręcz przeciwnie, robiła wszystko, by podkręcić swoją osobowość do maksimum. Prócz Lily polubiłam też bardzo postać Cage'a. Od samego początku wiedziałam, że mimo szczerej niechęci głównej bohaterki do chłopaka (i w sumie z wzajemnością), jakoś zabłyśnie on na przestrzeni całej książki. Dzięki tym dwóm bohaterom P.S. I Like You czytało mi się na prawdę przyjemnie.

Choć tak jak wspomniałam na początku historia przedstawiona w książce na prawdę mi się podobała, to jednak nie jestem do końca zadowolona z tej powieści. Odczuwam na prawdę spory niedosyt, gdyż zwyczajnie nie oczarowała mnie ona tak bardzo jak dotychczas robiły to inne powieści autorki. Bardzo jestem tym faktem rozczarowana, gdyż spodziewałam się kolejnego wielkiego WOW a tutaj otrzymałam coś zwyczajnie dobrego. Nie zrozumcie mnie źle, nie mówię, że książka była koszmarna i nie warta w ogóle uwagi - co to, to zdecydowanie nie! Z całego serca wam ją polecam, jednak uważam ją za najsłabszą powieść Kasie West.

Podsumowując więc, P.S. I Like You to dobra książka, jednak nie powala na kolana. Czyta się ją bardzo przyjemnie, poznajemy na prawdę uroczych i zabawnych bohaterów (z resztą całej fabule nieustannie towarzyszy nam charakterystyczny dl autorki humor), a sama historia jest niezwykle oryginalna, jednak to tyle. Nie ma tu żadnego wielkiego zachwytu. Mimo wszystko polecam wam najnowszą powieść Kasie West, gdyż zdecydowanie umili nam ona niejeden zimowy wieczór.

Za możliwość zapoznania się z kolejną powieścią Kasie West serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria Young!
Copyright © 2014 About Katherine
Designed By Blokotek