środa, 14 marca 2018

Cyborg 🔧, jako Kopciuszek 👠 i nie do końca bajkowe zakończenie - czyli recenzja "Cinder" Marissy Meyer


CZEŚĆ! Zapewne w chwili, kiedy niektórzy z was zobaczyli tytuł dzisiejszej recenzji i zorientowali się, że będę wam mówiła o Cinder Marissy Meyer, pomyśleliście sobie: "Boże... znowu to samo! Ile można wiecznie gadać o tej książce?". I powiem wam, że wcale wam się nie dziwię, bo zanim zabrałam się za czytanie pierwszego tomu Sagi księżycowej myślałam dokładnie tak samo. Ale dosłownie parę chwil temu ją skończyłam i czuję, że gdybym zrezygnowała z opowiedzenia wam, jakie są moje wrażenia, wyrządziłabym ogromną krzywdę tej historii. Dlaczego? Bo jest genialna i każdy powinien się o niej dowiedzieć!
Jeśli więc po raz kolejny chcecie słuchać, dlaczego Cinder jest taka wspaniała, koniecznie zajrzyjcie do dalszej części posta! 👇

MOŻE zaczęłam tą recenzję bardzo niecodziennie, ale stwierdziłam, że warto uprzedzić tych, którzy nie chcą już słuchać tych wszystkich ohów i ahów skierowanych właśnie do tej książki. Jednak musicie mi wybaczyć, bo i ja nie będę mogła powstrzymać się przed tym, aby powiedzieć wam, dlaczego uważam Cinder za tak świetną książkę. Ale jeśli jeszcze jakimś cudem znalazła się tutaj osoba, która nie do końca wie, o czym jest ta historia, to teraz postaram się wam ją przedstawić w taki sposób, żeby później nie pozbawić was radości z czytania.
Już na pierwszych stronach powieści poznajemy młodą dziewczynę imieniem Cinder. Bardzo szybko dowiadujemy się, że nasza główna bohaterka jest cyborgiem, czyli połączeniem człowieka z androidem. Dowiadujemy się też, że przez to, jaka Cinder jest, w społeczeństwie w jakim mieszka uważana jest za kogoś gorszego - stworzenie gorszej kategorii. Nie ma praw, należy do swojej opiekunki i tak na prawdę musi robić wszystko, co ona jej każe. Przez to właśnie musi pracować poprzez bycie mechanikiem, aby zarobić na utrzymanie całej swojej "rodziny". I zapewne przez resztę życia Cinder, każdy dzień wyglądałby podobnie, gdyby pewnego razu do jej straganu nie przybył Książę Kai (następca trony Wspólnoty Wschodniej). To od tego spotkania tak na prawdę wszystko się zaczęło - czy zaważy ono na całym życiu dziewczyny? Tego dowiecie się już sięgając po książkę. 

WE WCZEŚNIEJSZYM poście, dotyczącym okładek wspominałam wam, że zanim pojawiło się to nowe wydanie Cinder kompletnie nie ciągnęło mnie do poznania tej historii. Do zmiany zdania zachęciła mnie w stu procentach nowa okładka i tak wiele pozytywnych opinii innych osób - wiem, jestem okropna, ale co zrobić 🙊. Nie do końca jednak wiedziałam, czego mogę się tutaj spodziewać. Starałam się podejść do całej historii dość obiektywnie i nie oczekiwać za bardzo jakiś cudów. Może nie zawsze mi się to całkowicie udawało, jednakże myślę, że takie podejście do sytuacji jak najbardziej się sprawdziło. Zmierzam bowiem do tego, że choć ogólnie uważam książkę, za jedną z lepszych, jakie ostatnio miałam przyjemność czytać, to jednak kilka razy miałam chwile zwątpienia i po prostu... troszkę się nudziłam. Takim najbardziej kryzysowym momentem był dla mnie środek książki - moment, w którym Cinder zaczęła więcej czasu spędzać z Kaiem (jeśli można to tak nazwać) i sam moment badań (nie będę zdradzać więcej, żeby komuś czegoś nie zaspojlerować). Chodzi mi o to, że jak dla mnie było to takie miejsce odpoczynku dla czytelnika.Jednak nie do końca mi to odpowiadało, bo powoli zaczynałam myśleć, że może ta książka nie jest takim cudem, jak wszyscy mówią. Ale mogę wam tylko powiedzieć, że dalej akcja na prawdę daje nam popalić.


NIESAMOWICIE spodobał mi się ten pomysł połączenia znanej wszystkim historii Kopciuszka z historią Cinder (czy tylko ja jestem taką umysłową amebą, że zorientowałam się dopiero przy końcu książki, że imię Cinder pochodzi od Cinderella, czyli anglojęzycznego Kopciuszka? 😒). Jednocześnie autorka miała na prawdę spore wyzwanie, bo napisać coś, co nawiązywałoby do tej znanej wszystkim historii w taki sposób, żeby jednak zaciekawić poprzez stworzenie czegoś nowego to na prawdę trudna sprawa. Ktoś napisał na Instagramie, że Marissa Meyer napisała o Kopciuszku, jednocześnie nie kopiując całej historii i ja się z tym w stu procentach zgadzam. Owszem, wykorzystała ona niektóre popularne wątki (na przykład motyw złej macochy i przyrodnich sióstr - a przynajmniej jednej siostry), ale odniosłam wrażenie, że miały one służyć tylko i wyłącznie za fundament do całej historii. Większość stworzyła sama autorka i sądzę, że to właśnie klucz do sukcesu tej historii. Autorka wymyśliła niesamowity świat, tak bardzo różniący się od naszego. Bardzo zaciekawił mnie motyw Księżycowych i liczę, że dalej zostanie on nam o wiele bardziej przedstawiony. Pokazała nam też to, co doskonale widać i w naszych czasach - że niestety człowiek, bądź jakakolwiek istota, różniąca się od stereotypu, jest uważana za gorszą (choć często jest ona kimś znacznie lepszym, bardziej dobrym, niż ten tak zwany stereotyp). Jest to smutne, ale niestety bardzo prawdziwe.

JESZCZE chwilę skupię się tylko na bohaterach, bo tutaj też jest o czym mówić. Wbrew temu, co myślałam na początku, bardzo polubiłam naszą główną bohaterkę. Z początku wydawała mi się być nieco oschła i taka powiedzmy na dystans, ale im bardziej ją poznawałam, tym bardziej wzbudzała ona we mnie swoją sympatię. Wiele razy bardzo jej współczułam i miałam wielką nadzieję, że dalej lepiej jej się w życiu ułoży (pacząc na to, co działo się na końcu książki, nie mam już zielonego pojęcia, co z nią będzie!). Na pewno nie zaskoczę też nikogo, jeśli powiem, że uwielbiam Księcia Kaia! Niesamowicie spodobał mi się jego charakter i z wielkim napięciem czekałam na rozdziały, w których znowu się pojawi. Jak dla mnie wniósł on do całej historii na prawdę wielki powiew świeżości i świetną dawkę humoru. Podobało mi się w nim to, że nie był takim typowym sztywnym dziedzicem tronu, tylko po prostu młodym chłopakiem, który mimo dzierżących na mim obowiązków, starał się zachować w sobie jeszcze ten skrawek normalności.

PRZECHODZĄC już więc do podsumowania (kto dotarł do tego momentu, gratuluję wytrwałości!😍), myślę, że nie muszę już więcej dodawać, że na prawdę bardzo mocno spodobała mi się Cinder. Historia niesamowicie mocno mnie wciągnęła, bohaterowie sprawili, że ich pokochałam, a styl autorki niesamowicie mnie zaciekawił i sprawił, że całość czytało mi się niesamowicie dobrze. Oczywiście z wielką niecierpliwością czekam na dalsze tomy serii (już poluję, kiedy będę mogła zamówić sobie kolejny tom) - w Cinder wydarzyło się tyle, że nie mam pojęcia, jak ja wytrwam do końca marca!

A wam bardzo mocno książkę polecam, jeśli jeszcze wahacie się, czy warto po nią sięgnąć. Uwierzcie mi - warto!







Tytuł oryginału: Cinder
Autor: Marissa Meyer
Cykl: Saga Księżycowa
Tom: 1
Ilość stron: 424 strony
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Ocena: 9/10

SAGA KSIĘŻYCOWA:
cinder | scarlet |cress | winter

📚 Wypożycz Cinder Marissy Meyer w bibliotece! 📚


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku!
Twoja opinia jest dla mnie ważna. Tak więc zostaw po sobie jakiś ślad - tobie zajmie to tylko chwilę, a mi sprawi ogromną przyjemność i satysfakcję, że moja praca nie idzie na marne!
Katherine Parker

Copyright © 2014 About Katherine
Designed By Blokotek