Tytuł oryginału: Burning Glass
Autor: Kathryn Purdie
Ilość stron: 448 stron
Ocena: 6/10
Powiem wam, że jakoś nie miałam szczególnej ochoty, aby zapoznać się z Przekleństwem Soni - jakoś odstraszało mnie to, że akcja książki dzieje się w dość odległych od naszych czasach, a dodatkowo to, że autorka wzorowała się na Rosji tworząc miejsce akcji swojej książki, nie bardzo mnie cieszyło. Ale z racji tego, że nadarzyła mi się okazja zapoznania się z tą powieścią i słyszałam kilka na prawdę ciekawych opinii na temat Przekleństwa Soni postanowiłam sprawdzić, czy faktycznie moje uprzedzenia co do niej są słuszne. I cóż... powiedziałabym, że jest tak pół na pół.
Sonia jest auroczułą - oznacza to, że potrafi odczytywać aury innych ludzi, a co za tym idzie potrafi utożsamiać się z ich emocjami. Jednakże prócz tego Sonia potrafi coś jeszcze, czym nie została obdarzona żadna inna auroczuła - umie wczuć się w aury zwierząt oraz zmarłych czując ich cierpienie i agonię w chwili umierania. W Riazninie każda auoczyła od razu po urodzeniu przeznaczana jest w ręce cesarstwa i trafia do klasztoru, gdzie wraz z innymi takimi samymi osobami szkolona jest do tego, by później w przyszłości objąć stanowisko Najwyższej Auroczułej i będąc u boku Cesarza chronić go przed wszelkim niebezpieczeństwem. Sonia jednak nigdy tego nie pragnęła - chciała być wolna, pragnęła móc decydować sama o swojej przyszłości, a nie cierpieć z racji posiadanego daru. Gdy jednak dotychczasowa Najwyższa Auroczuła zostaje stracona, a pozostałe auoczułe giną w pożarze to właśnie Soni przypada zaszczyt objęcia tego stanowiska.
Tak jak wspomniałam, z początku byłam dość mocno uprzedzona do tego, że autorka wzorowała świat swojej książki na Rosji - nie przywykłam do czegoś takiego i wydawało mi się, że nie bardzo będę umiała się przez to wczuć w fabułę książki. I choć z początku faktycznie było nieco ciężko, to ku mojemu zaskoczeniu udało mi się zaprzyjaźnić z całym Riazninem oraz z cesarstwem i pod tym względem nie było wcale tak źle, jak przypuszczałam. Autorka dobrze poradziła sobie z przedstawianiem miejsc akcji, choć czasem niektóre opisy były jak dla mnie z lekka przydługie i niepotrzebne. Nie było tego jednak na tyle dużo, aby całość mogłaby wdawać się dla czytelnia mocno przytłaczająca.
To, czego nie polubiłam w książce to to, że Kathryn Purdine wiele razy powtarzała tak na prawdę ten sam wątek - wciąż dowiadywałam się, że Sonia musi przeciwstawiać się uczuciom Cesarza, a późnej że musi użyć swojego daru, aby nakłonić go do zmiany swoich poczynań. Wciąż tak naprawdę poruszała ona w książce jeden i ten sam temat, przez co czytając odnosiłam wrażenie, że znajduję się w jakimś zamkniętym kole i wciąż i znowu poznaję te same zdarzenia, które poznałam już wcześnie (czasem tylko z jedną drobną zmianą). Podejrzewam, że właśnie przez to Przekleństwo Soni czytało mi się aż ta długo, a lektura czasem okazywała się na prawdę mozolna. Połowę tego, co autorka zawarła w swojej książce można by tak na prawdę śmiało zastąpić jakimiś innymi ciekawszymi wątkami, które wniosły by pewne urozmaicenie do całości - a tak powstało to, co powstało.
Ciekawi okazali się bohaterowie przedstawieni w powieści, chociaż i tutaj mam pewne zastrzeżenia. Żałuję, że tak mało czasu autorka poświęciła Antonowi - tak na prawdę najwięcej mamy z nim do czynienia na samym początku książki, a później pojawia się po prostu od czasu do czasu. Podobnie było z Prią. Niby było jej w całości dużo, ale pojawiała się ciągle tylko po jedną rzecz - żeby poplotkować o swoim ukochanym i o Antonie. W jej przypadku miałam wrażenie, że była to taka typowa zapchajdziura, która pojawiła się tylko dlatego, że autorka nie wiedziała, co w tym momencie innego wymyślić. Troszeczkę lepiej było w przypadku Cesarza Valka, jednak przez całą książkę bardzo mało się o nim dowiadujemy. On również ma jedno zadanie - wciąż tylko dobierać się do Soni i dopiero na sam koniec książki pokazuje, na co go stać. Jedyną najbardziej satysfakcjonującą mnie tutaj postacią jest sama Sonia, gdyż autorka pozwoliła nam ją poznać i w przeciwieństwie do pozostałych bohaterów nie jest ona kolejną anonimową osobą, która jest bo jest, ale nic o niej nie wiadomo, tylko po prostu pozwala nam poznać swoją historię. Szkoda, że Kathryn Purdie w stosunku do swoich bohaterów zachowała się tak a nie inaczej, bo myślę że gdyby nieco bardziej nad nimi popracowała i skupiła się na szczegółach (które w tym przypadku są na prawdę istotne), książka na prawdę wiele by zyskała.
Moje uczucia w stosunku do Przekleństwa Soni są więc na prawdę bardzo mieszane. Patrząc na cała fabułę, to książka nawet bardzo mi się podobała, czym jestem na prawdę zaskoczona, jednakże gdy już bardziej skupić się na szczegółach, to wychodzi na to, że mam do niej na prawdę wiele zastrzeżeń. Powieść ma bowiem swoje plusy, ale tych minusów na prawdę jest bardzo dużo. Sama nie wiem, czy ponownie zdecydowałabym się na sięgnięcie po tą pozycję, bo miejscami odnoszę wrażenie, że była to tylko strata czasu. Jednakże myślę, że gdyby powstała jakaś kontynuacja powieści, to może nawet bym po nią sięgnęła, bo jednak przedstawione w Przekleństwie Soni zakończenie jakoś nie bardzo mnie usatysfakcjonowało i pozostawiło po sobie na prawdę wiele niewyjaśnionych sytuacji.
Podsumowując więc, powiem wam tylko, że zastanówcie się dwa razy, czy chcecie poświęcić na tą lekturę czas - bo choć książka okładkę ma przepiękną, to jednak wnętrze może pozostawić po sobie lekki niesmak.
Przyznam szczerze, że od początku nie ciągnęło mnie do tej powieści i widzę, że chyba moje przeczucie nie zawiodło mnie tym razem.
OdpowiedzUsuńMyślę, że za wiele nie stracisz, jeśli się na nią nie zdecydujesz ;)
UsuńBardzo podoba mi się to, ze głowna bohaterka czuje emocje i uczucia zmarłych ludzi, ale nic poza tym mnie niestety nie zachęca.
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś przekonasz się do tej książki na tyle, żeby dać jej szansę :)
Usuń