sobota, 30 grudnia 2017

[101] FILMOWO: Pitch Perfect 3

Tytuł oryginału: Pitch Perfect 3

Reżyseria: Trish Sie

Scenariusz: Kay Cannon, Mike White

Gatunek: Komedia, Muzyczny

Produkcja: USA

Na podstawie: Mickey Rapkin "Pitch Perfect: The Quest for Collegiate A Cappella Glory"

Czas trwania: 1 godz. 33 min.

Premiera: 22 grudnia 2017 (Polska), 20 grudnia 2017 (świat)

Obsada: Anna Kendrick, Rebel Wilson, Brittany Snow, Anna Camp, Hailee Steinfield, Ester Dean, Elizabeth Banks, Ruby Rose

Ocena: 8/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony filmweb.pl


Wierzyć mi się nie chce, że trzecia i zarazem ostatnia część Pitch Perfect jest już za mną! Dopiero co przecież zaczynałam swoją przygodę z The Barden Bellas i z wielką niecierpliwością wyczekiwałam pojawienia się kontynuacji. Od samego początku bardzo ciekawiło mnie to, co też jeszcze może się w tym filmie pojawić, no bo w końcu chyba wszystko już było. Obawiałam się także, że ta część została zrobiona tylko i wyłącznie dla pieniędzy, a jak wiadomo - nigdy nic dobrego z tego nie wychodzi. Ale postanowiłam sobie podejść do tej produkcji z otwartym umysłem i starałam się nie oceniać jej pod pryzmatem poprzednich części. Czy mi się udało - zobaczcie sami!

Dla dawnych Słowików z Barden okres świetności już minął. Wszystkie dziewczyny ze starego składu skończyły już studia i teraz starają się wieść normalne życie. Jedynie Becca ma jeszcze jakiś związek z branżą muzyczną, jednak chyba nie tego do końca oczekiwała. Wkrótce dziewczyny dostają wiadomość od Emily, w których ta informuje je o wielkim powrocie dawnych Słowików. Rozczarowane swoim dotychczasowym życiem dziewczyny z wielką radością postanawiają wziąć udział w wydarzeniu mając jednocześnie nadzieję, że oznacza to dla nich wspólny występ. Bohaterki postanawiają jeszcze przez chwilę pociągnąć swoją dawną uniwersytecką sławę i wyruszają na tournée po bazach wojskowych, aby zawalczyć o support podczas występu sławnego DJ'a Khaled'a.


Już po pierwszych minutach filmu widać, że ta część będzie jednak inna, niż wszystkie. Gdy zobaczyłam, jak Słowiki uciekają z wybuchającego jachtu w głowie miałam tylko jedną myśl - co to kurczę ma być? Na prawdę zaczęłam podejrzewać, że ta kontynuacja to będzie jedno wielkie nieporozumienie. Ale jak już mówiłam postanowiłam podejść do historii z lekkim przymrużeniem oka i dopiero na końcu stwierdzić, co o niej sądzę. 

Bardzo ucieszyłam się z tego, że mogłam zobaczyć na ekranie znów razem wszystkie członkinie Słowików. Chodzi mi tutaj głównie o pojawienie się Aubrey, której jednak w dwójce było na prawdę mało. Jedyną osobą, która w trójce została odsunięta lekko na boczne tory była Stacy, ale było to z pewnych ważnych powodów, o których dowiecie się już z filmu. Nie zabrakło jednak Gail i Johna, czyli szalonych reporterów z Let's Talk - Appella, którzy tym razem pojawiali się nie tylko jako zgryźliwi komentatorzy. W trzeciej części postanowili nagrać materiał o The Barden Bellas i jak to bywa w ich wykonaniu nie zabrakło przy tym humoru.


Jeśli jesteśmy już przy humorze, to tak, jak miało to miejsce w przypadku drugiej części i jego był tutaj na prawdę sporo. Jeśli chodzi o mnie z jednej strony mi to pasuje, a z drugiej jednak nie. Chodzi mi o to, że jeśli patrzę tylko na drugą i trzecią część to jestem z tego jak najbardziej zadowolona, ponieważ humor ten nie jest w ogóle przesadzony tylko odpowiednio dobrany do bohaterów - Grubej Amy, Gail i Johna, itp. Z resztą dowodzi temu fakt, że podczas seansu obydwóch filmów wiele razy śmiałam się do łez (serio, w trójce kilka razy musiałam się powstrzymywać, żeby nie wydrzeć się na całą salę kinową!). Ale jeśli popatrzę na całość - tj. pierwszą, drugą i trzecią część, skupiając się głównie na jedynce - to po prostu wydaje mi się, że z filmu muzycznego powstała kolejna głupia komedia z elementami filmu muzycznego w tle. Nie wiem, czy tylko ja tak mam, czy wy też - dajcie znać w komentarzach. Gdy o tym myślę, albo komuś mówię mam wrażenie jednak, że się z tym nie do końca zgadzam, bo jeśli ktoś by mnie zapytał, czy mi się podobało, mogę śmiało powiedzieć tak!


Drugą rzeczą, do której po prostu muszę się doczepić jest wątek z Grubą Amy. Nie chce zdradzać filmu tym, którzy go nie widzieli, więc jeśli nie chcecie o tym czytać omińcie ten fragment i przejdźcie dalej!
SPOILER!!!
Odnośnie Grubej Amy nie mam nic przeciwko temu wątkowi, w którym poznajemy jej ojca. W sumie bardzo mało wiedzieliśmy tak na prawdę na jej temat - jedynie to, że pochodzi z Australii, a w chyba pierwszej części przemknęła się nawet scena, jakoby Amy była bogata. W każdym bądź razie fajnie, że postanowiono przedstawić widzom więcej szczegółów z jej życia, jednak ten motyw jak z jakiegoś filmu akcji był dla mnie mocno przesadzony. Owszem było śmiesznie, ale jednak no ej bez przesady! Szczerze to usunęłabym go całkowicie z filmu bo myślę, że i tak bez niego byłoby w porządku.
KONIEC SPOILERA!!!


W Pitch Perfect, jak to w Pitch Perfect nie mogło zabraknąć muzyki a'capella - w końcu tutaj leży sens całego filmu. Pod tym względem twórcy filmu na szczęście nie zawiedli, bo pojawiło się kilka na prawdę świetnych utworów, jak i całkiem nowych zespołów. 

Tak więc przechodząc już do podsumowania powiem tak - film mi się podobał i to nawet bardzo. Śmieszył w wielu momentach, a jeśli chodzi o mnie i o komedie to raczej rzadko się to zdarza, towarzyszyła mu wspaniała muzyka i nawet ten wątek z tournée bardzo mi się spodobał. Pojawiło się kilka świetnych nowych postaci, jak np. uroczy Chicago czy przystojny Brytyjczyk Theo. Ku mojemu zaskoczeniu w trójce pojawiła się aktorka Ruby Rose. Choć nie znam jej jakoś bardzo, wiem że jest ona na prawdę znaną i cenioną aktorką. Miło oglądało mi się ją na ekranie, a jej wokal był cudowny. A jeśli o gwiazdy chodzi to ku mojemu równie wielkiemu zaskoczeniu pojawił się sam DJ Khaled - twórca ostatniego wielkiego hitu Rihanny. Tutaj również nie jestem jakąś wielką fanką tego pana, no ale jednak to było bardzo ciekawe zagranie (z resztą jak cały wątek, chociaż jednak jego osoba w filmie była raczej dziwna...). 
Także mimo tych licznych plusów i minusów mój końcowy werdykt to jestem na tak! To było na prawdę bardzo dobre zakończenie serii i żałuję tylko, że nie poznam już więcej losów Słowików. 


Ale taka mała rada dla was, jeśli jeszcze nie wybraliście się na ten film do kina - poczekajcie chwilę jak będą leciały napisy. Twórcy filmu postanowili przedstawić tam widzą dalsze losy niektórych dziewczyn - m.in. Becci, Chloe, Aubrey i chyba też Grubej Amy. Na samym końcu mamy też uroczy film autorstwa Gail i Johna, o którym wspomniałam wam wcześniej i który jest taką jedną wielką wspominką. Gdy ja byłam w kinie większość osób poszła, zanim to zaczęło się pojawiać i przegapili przez to na prawdę sporo ważnych tematów dla fana Pitch Perfect.


PITCH PERFECT:
pitch perfect 1 | pitch perfect 2 | pitch perfect 3


piątek, 29 grudnia 2017

[198] Księżniczka wampirów


Tytuł oryginału: Hearts at Stake
Autor: Alyxandra Harvey
Cykl: Kroniki rodu Drake'ów
Tom: 1
Ilość stron: 254 strony
Wydawnictwo: Akapit Press
Ocena: 9/10

📚 Wypożycz Księżniczkę Wampirów Alyxandry Harvey w bibliotece! 📚

Dawno już nie czytałam żadnej typowej młodzieżówki o wampirach, chociaż jeszcze kilka lat temu tylko w takich powieściach się zaczytywałam. Właśnie jedną z tych pozycji były Kroniki rodu Drake'ów. Ostatnio coś mi się o tej serii przypomniało i stwierdziłam, że muszę koniecznie ponownie się za nią zabrać! Wcześniej ją po prostu uwielbiałam i bardzo chciałam sprawdzić, jak teraz ją odbiorę. Po przeczytaniu Księżniczki wampirów stwierdzam, że kocham ten cykl tak samo, jak wcześniej!

Solange i Lucy to dwie typowe nastolatki - choć różnią się pod wieloma względami, wiele je też łączy. Jednak pomiędzy dziewczynami jest jedna spora różnica - Solange pochodzi z rodziny wampirów i niedługo, gdy obchodzić będzie swoje kolejne urodziny, sama zmieni się w jednego z nich. W rodzinie Drake'ów nie było by to niczym szczególnym, jednakże Solange jest jedyną dziewczyną w rodzinie od wielu setek lat. Przez przepowiednię ciążącą na niej wiele wampirzej społeczności uważa, że to Solange odbierze tron Lady Nataszy i stanie się prawowitą królową nocnego świata. Problem w tym, że dziewczyna wcale tego nie chce.

Pamiętam ze swoją przygodę z tą serią zaczynałam jakieś siedem lat temu i to jeszcze od drugiej części - Pojedynki wampirów. Chociaż miejscami trochę się wówczas gubiłam w fabule to i tak zakochałam się w świecie wykreowanym przez Alyxandrę Harvey i czym prędzej wzięłam się za poznanie pierwszego tomu. W samej książce urzekł mnie tak na prawdę ten cały wampirzy klimat, historia wampirów nieco inna niż wszystkie i przede wszystkim bohaterowie. Tytułową księżniczkę wampirów owszem, lubiłam, jednakże to Lucy skradła moje serce. Do dziś wspominam ten jej specyficzny cięty humor, którym potrafiła ożywić każdą scenę. Nie zapominajmy też o Nicholasie (jednym z braci Drake'ów), jak i o pozostałych Drake'ach. Co prawda reszty męskich członków rodu poznawałam tak bardzo pobieżnie, jednak i tak niesamowicie ich polubiłam (szczególnie Logana). 

W książce bardzo spodobały mi się te wszystkie dokładne opisy sytuacji, miejsc czy zachowania poszczególnych bohaterów. Były one na prawdę wyczerpujące, dzięki czemu czytelnik może doskonale wczuć się w świat stworzony przez autorkę. Nie było tego mimo wszystko nazbyt dużo - nie czuło się żadnego przesytu. 
Alyxandra Harvey wykreowała w swojej książce niesamowitą historię, która jak dla mnie, nadal mocno różni się od tego tradycyjnego wątku o wampirach. Wymyśliła nowe generacje tych stworzeń (nie wszystkie były dobre), a także dodała coś jeszcze bardziej od siebie. Czytając książkę nawet teraz nie czułam żadnego przesytu tematem, bo jak mówiłam, autorka stworzyła coś, co nie było raczej nigdzie.

Samą książkę autorka podzieliła na dwie bohaterki. Czasem historię poznajemy z perspektywy Solange, a czasem ze strony Lucy. Sama uwielbiam, gdy autorzy stosują taki właśnie podział narracji, bo jednak każdy z tych bohaterów ma coś innego do powiedzenia i przez to zawsze wnoszą do książki coś nowego, co uzupełnia historię poprzednika. 

Jak na paranormal romance przystało nie mogło obejść się oczywiście bez wątku miłosnego w książce - tutaj mamy nawet dwa takie. Jednakże, co mi się bardzo podoba, nie stanowią one tego punktu głównego. Są one jedynie dodatkiem wplecionym jedynie od czasu do czasu. Bo jednak to historia Solange, jej przemiany, przepowiedni i walki jest tutaj tym najważniejszym motywem. 

O książce mogłabym opowiadać wam na prawdę długo (chociaż i tak zapewne czułabym, że o czymś ważnym wam nie powiedziałam). Nie chcę wam zdradzać wszystkiego, bo jednak największą przyjemnością jest poznawanie historii samemu. Kiedyś wydawało mi się, że książka ta jest skierowana głównie do młodzieży i chociaż dalej uważam, że taki był zamysł autorki, to jednak i osoba w moim wieku (ok 23 lat) może się przy niej na prawdę dobrze bawić! Autorka nie zrobiła ze swoich bohaterów jakiś głupich nastolatków, tylko wykreowała ich na dzielne postacie, gotowe zrobić wszystko dla dobra swojej rodziny. Jak dla mnie Księżniczka wampirów, początkująca serię o rodzie Drake'ów jest jedną z lepszych powieści o wampirach. Mimo tego więc, że ma już ładnych parę lat polecam ją wam, jeśli jeszcze nie mieliście okazji zatopić się we wspaniałym świecie Alyxandry Harvey!

KRONIKI RODU DRAKE'ÓW:
księżniczka wampirów | pojedynki wampirów | żądza krwi | krwawiące serce | krwawy księżyc | proroctwo krwi

czwartek, 28 grudnia 2017

[197] Szczęście w miłości


Tytuł oryginału: Lucky in Love
Autor: Kasie West
Ilość stron: 404 strony
Wydawnictwo: Feeria Young
Ocena: 8/10

📚Wypożycz Szczęście w miłości Kasie West w bibliotece!📚

W przypadku książek Kasie West zawsze podkreślałam, że nie ważne, o czym dana powieść jest i tak się za nią zabiorę, bo to jest Kasie. Muszę się jednak przyznać, że po przeczytaniu Blisko ciebie (recenzja klik) czułam dość spory niedosyt i mocno przez to ociągałam się z poznaniem kolejnej książki. Zaczęłam sądzić nawet, że może historie Kasie West nie są już dla mnie. W końcu jednak zmobilizowałam się do sięgnięcia po Szczęście w miłości i cieszę się, że nie było tak strasznie, jak myślałam - mogę nawet powiedzieć, że było na prawdę dobrze!

W książce poznajemy historię prawie już osiemnastoletniej Maddie, która wiedzie życie raczej dość przeciętne. W wolnych chwilach pracuje w miejscowym zoo i nieustannie się uczy (co z resztą dało jej tytuł jednej z najmądrzejszych osób w szkole). Jej życie jest dość spokojne, nie licząc jednak problemów rodzinnych z którymi musi się zmagać. To właśnie przez nie dziewczyna nie wiem, co zrobić ze studiami, gdyż uważa, że nie może opuścić swojej rodziny. Od momentu jednak, gdy w dniu swoich osiemnastych urodzin dziewczyna kupuje los na loterii, jej życie zmienia się całkowicie. Jak jednak rozróżnić, komu na prawdę zależy na Maddie, a komu tylko i wyłącznie na pieniądzach?

Pierwsze, co muszę o tej książce powiedzieć to to, że strasznie współczuje Maddie jej rodziny. Rozumiem, że można mieć różne problemu, z którymi trzeba się na co dzień zmagać, ale patrząc z mojej perspektywy, zawsze mogłam liczyć na pomoc i zrozumienie najbliższych. Szczególnie sytuacja dziewczyny dotknęła mnie w dniu jej urodzin, kiedy jej brat całkowicie zbezcześcił ich urodzinową tradycję i jeszcze nie widział w tym żadnego problemu. Cała rodzina twardo pokazała także, że tak na prawdę w ogóle nie znają Maddie, nie wiedzą, co lubi, czym się interesuje. Drugą taką sytuacją było, gdy dziewczyna już wygrała na loterii i było widać, że tak na prawdę oni sami również wykorzystywali ją i jej pieniądze (szczególnie brat). Nie od dziś wiadomo, że pieniądze zmieniają człowieka i nie wiem, jak sama zachowywałabym się w takiej sytuacji, jednakże wydaje mi się że nie tak to powinno wyglądać.
Z resztą nie tylko rodzina Maddie zaczęła ją inaczej postrzegać, gdy wygrała, lecz tak na prawdę wszyscy jej znajomi ze szkoły, z zoo, a nawet dalecy krewni i całkiem obcy ludzie.

Samą Maddie bardzo polubiłam. Na początku zwróciła moją uwagę tym, że była po prostu sobą - nigdy nie starała się nikogo udawać, zawsze robiła wszystko w zgodzie ze swoim sumieniem. Jednak i u niej dało się później zobaczyć, jak wygrane pieniądze zaczynały ją zmieniać. W jej przypadku chodziło bardziej o to, jaki wpływ ma na nią otoczenie, a nie o sam fakt wygranej. Mimo wszystko miło śledziło mi się fabułę z jej perspektywy i życzyłam jej na prawdę dobrze. Polubiłam także Setha, czyli przyjaciela Maddie z zoo i żałuję jedynie, że jego wątek był nieco przygaszony. Było go niestety troszkę mało w całej książce, chociaż jak już się pojawiał to czarował mocno swoją osobowością. Cały czas z resztą kibicowałam jemu i Maddie i miałam wielką nadzieję, że jednak ta dwójka będzie razem.

Jednym z głównych motywów książki jest niewątpliwie relacja pomiędzy Maddie a Sethem, dziewczyną a jej rodzicami i oczywiście przyjaciółkami. Jednakże mnie najbardziej spodobało się to, że Kasie West ukazała nam, jak może wyglądać życie osoby, która nagle bardzo mocno się wzbogaciła, chociażby wygrywając na loterii. Zaciekawiło mnie to, jak autorka pokazała zmianę otoczenia głównej bohaterki, to jak ludzie zaczęli na nią reagować i jak z resztą sama się zaczęła zmieniać. Jak dla mnie było to bardzo realistyczne. Każdy z nas chciałby, aby los się do niego uśmiechnął. Na pewno chociaż raz rozmyślaliście, co byście zrobili, gdybyście wygrali w naszego polskiego lotka - sama miałam pełno pomysłów (jeden z nich to kupno własnej biblioteki!). Jednak czytając Szczęście w miłości spostrzegłam, że nie zawsze ten uśmiech losu może być czymś dobrym. Wtedy jednak możemy dostrzec, kto tak na prawdę jest naszym prawdziwym przyjacielem.

Myślę, że lekturę najnowszej książki Kasie West mogę uznać za na prawdę udaną. Jak zawsze autorka poruszyła z pozoru lekki temat, zbudowała historię, która może spotkać tak na prawdę każdego z nas i dodatkowo nie zapomniała o bardzo fajnych bohaterach. Może nie uznałabym tej pozycji za najlepszą z dorobku autorki, ale zdecydowanie umieściłabym ją gdzieś bardzo blisko podium. Także, jeśli tak jak ja jesteście fanami Kasie West koniecznie zapoznajcie się z tą książką. Jeśli natomiast swoją przygodę z jej twórczością dopiero zaczynacie, myślę, że Szczęście w miłości świetnie nada się na sam początek.

Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria Young!


poniedziałek, 18 grudnia 2017

[196] Mirror, Mirror


Tytuł oryginału: Mirror, Mirror
Autor: Cara Delevinge, Rowan Coleman
Ilość stron: 384 strony
Wydawnictwo: Jaguar
Ocena: 7/10

📚 Wypożycz Mirror, Mirror Cary Delevinge w bibliotece! 📚

Gdy usłyszałam o książce Mirror, Mirror nie mogłam wyjść z osłupienia, że to właśnie Cara Delevinge jest jej autorką. Kompletnie nie mieściło mi się w głowie, że mogła cokolwiek napisać. Nie żebym uważała ją za typową pustą modelkę - po prostu uznałam, że jest to tylko i wyłącznie skok na kasę. Ale z racji tego, że opis powieści na prawdę mnie zaciekawił i chciałam sprawdzić, jak z tą Carą jest, stwierdziłam, że czym prędzej muszę się z nią zapoznać. I wiecie co... było całkiem ciekawie!

W Mirror, Mirror poznajemy grupę przyjaciół - Red, Rose oraz Leo. Towarzyszymy im akurat w trakcie trwania jednej z najgorszych sytuacji w ich życiu. Otóż jakiś czas temu ich przyjaciółka Naomi, z którą wspólnie tworzyli zespół muzyczny Mirror, Mirror, zaginęła - nikt nie wiedział, co się z nią stało, jednakże podejrzewano, że to kolejna z jej krótkotrwałych ucieczek. Red, Rose i Leo od samego początku podejrzewają, że tym razem było całkowicie inaczej. Policja niedługo po tym znajduje Naomi w rzece. Stan dziewczyny jest bardzo ciężki i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wybudzi się ze śpiączki. Grupa przyjaciół podejrzewa, że z Nai działo się coś bardzo złego i postanawiają dojść do prawdy - nawet jeśli miałaby ona zniszczyć wszystko, w co wierzyli.

Ostatnio bardzo rzadko zdarza mi się, aby jakaś świeżo zaczęta przeze mnie książka od razu mnie zaciekawiła. Mirror, mirror udało się to bez problemu i gdyby nie studia, zapewne przeczytałabym ją w jeden dzień. Początek zapowiada na prawdę wciągającą i tajemniczą historię i czytając po prostu chce się wiedzieć, jaka jest tajemnica zniknięcia Naomi. Jednak wątek tajemniczej nieobecności dziewczyny nie jest jedyny - tak na prawdę jest to powieść o trudzie bycia nastolatkiem (u progu dorosłości), gdy nie dość, że ma się problemy ze samym sobą, to jeszcze żyje się w bardzo dysfunkcyjnej rodzinie, czy otoczeniu. Carze Delevinge udało się bardzo sprawnie połączyć obydwa te motywy, a to zaowocowało niezwykle intrygującą i pouczającą powieścią.

Żeby nie zdradzać wam za bardzo fabuły - bo uwierzcie, że kluczem do odpowiedniego zrozumienia tej historii, jest poznawanie jej samemu od początku do końca - powiem, że osobą, która opowiada nam całą historię jest Red. W trakcie lektury odniosłam wrażenie, że to on jest spoiwem całego Mirror, Mirror i że to głównie on trzyma wszystko w ryzach. Nie da się jednak ukryć, że gdy któregoś z członków grupy zabraknie, wszystko i tak powoli zaczyna się sypać. Od samego początku, gdy poznałam Red zapałałam do tej postaci na prawdę wielką sympatią. Wydawało mi się, że całkowicie nie pasuje do reszty swoich przyjaciół, dlatego jeszcze bardziej chciałam wiedzieć jak to się stało, że trzymają się razem. Po drodze autorka prezentuje nam historię każdego z bohaterów i, co strasznie mi się spodobało, każdy z nich skrywa jakąś poruszającą historię. Bo Mirror, Mirror to tak na prawdę grupa dzieciaków na przysłowiowej krawędzi, którzy uratowali siebie nawzajem.

Książka ma jeden ogromny plus i smutne jest to, że nie mogę wam o tym kompletnie nic powiedzieć, bo zdradziłabym fabułę tym, którzy książki jeszcze nie czytali. W połowie powieści dzieje się coś bardzo ważnego - coś, co całkowicie zmieni nasze postrzeganie tego, co udało nam się już przeczytać i zrobi z naszego mózgu niezłą papkę (ze mną przynajmniej tak było). Powiem wam tylko, że z takim zwrotem akcji jeszcze nigdy się nie spotkałam i za to Carze należą się ogromne ukłony!
Same zakończenie z resztą to kawał świetnie wymyślonej historii i choć już pod koniec domyślałam się, o co może z tą Nai chodzić, to i tak przeżyłam na prawdę ogromny szok. Za te zwroty akcji i fantastyczne zakończenie autorka na prawdę sporo zyskała w moich oczach.

Sięgając po Mirror, Mirror trochę obawiała się, że styl autorki nie przypadnie mi do gustu i czytanie książki będzie jedną wielką męczarnią. Teraz jestem na prawdę pozytywnie zaskoczona, bo Cara Delevinge ma bardzo lekkie, ale nie przeciętne pióro. Potrafi pisać tak, aby zaciekawić czytelnika, a to często okazuje się bardzo trudne. Nie stosuje ona zbędnych opisów, nie skupia się na tym, co nie istotne - pisze o tym, o czym trzeba pisać. Spodobało mi się to, że tak często nawiązuje ona do social mediów i to właśnie one odgrywają w jej powieści dość dużą rolę. Jak mówiła ona w wywiadzie na końcu książki social media to dobre narzędzie do kontaktu z innymi - trzeba tylko umieść znaleźć równowagę pomiędzy światem realnym a wirtualnym.

Podsumowując, jestem na prawdę zadowolona z książki. Nie spodziewałam się, że tak mnie ona wciągnie i że przeczytam ją tak na prawdę jednym tchem. Myślę, że tej historii nie powinno się omijać, ponieważ posiada przesłanie, które powinno się poznać. W końcowym wywiadzie Cara wspomina, że może (ale jeszcze nie wiadomo) pojawi się kontynuacja tejże historii. Ja jak najbardziej będę wyczekiwała tego momentu!

Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar!


sobota, 16 grudnia 2017

[33] Książkowe zdobycze listopada [2017]


Hej, cześć i czołem! Smutne jest to, jak opuściłam się w blogowaniu - mamy już połowę grudnia, a ja dopiero zamieszczam wpis książkowymi zdobyczami listopada... W ogóle na samym początku zastanawiałam się, czy jest jeszcze sens publikować ten post, czy zrobić wpis zbiorczy z listopada i grudnia, ale wydaje mi się, że w grudniu tych książek będzie jeszcze mniej. Ale w końcu jednak jestem i zapraszam was dalej do zapoznania się z moimi listopadowymi zdobyczami!

PS Tak, wiem że do zdjęcia załapała się również książka Trzy mroczne korony, która mimo wszystko dotarła do mnie na początku grudnia. Postanowiłam ją jednak umieścić i w tym poście.

1. Zostań gwiazdą Instagrama Jess Angell [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Jaguar]
2. Ciemna strona Tarryn Fisher [zakup własny]
3. Światło Jay Asher [zakup własny]
4. Harry Potter i Więzień Azkabanu. Wersja ilustrowana J.K. Rowling [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Media Rodzina]
5. Trzy mroczne korony Kendare Blake [zakup własny]

Pierwsza książka, która do mnie dotarła to jedna z tych pozycji, do których na prawdę rzadko sięgam. Zostań gwiazdą Instagrama to poradnik, który ma pomóc nam, jak z resztą mówi to sam tytuł, zostać gwiazdą Instagrama. Skusiłam się na nią jednak głównie dlatego, że ostatnio chcę być bardziej aktywna na Instagramie i oczywiście chciałabym zrobić wszystko, żeby moje konto było zarówno dla was, jak i dla mnie po prostu przyjemne. Z tego, co przeglądałam, w książce jest bardzo dużo zdjęć znanych instagramowiczów i dość mało tekstu, ale zobaczymy, czy faktycznie przyda mi się ona w prowadzeniu IG.
Kolejna pozycja to Ciemna strona Tarryn Fisher, której po prostu nie mogłam sobie odpuścić. Uwielbiam autorkę za Bad Mommy i mam na prawdę wielką nadzieję, że może i ta powieść okaże się być choć trochę tak samo dobra, jak jej poprzedniczka.
Ze Światłem Jay'a Ashera było bardzo podobnie - chociaż nie uważam książkowej wersji 13 powodów za jakieś arcydzieło, to jednak przyjemnie mi się ją czytało i strasznie ciekawi mnie co nowego autor wymyślił.
Jeśli chodzi o ilustrowaną wersję Harry'ego Pottera i więźnia Azkabanu to śmiało mogę powiedzieć, że czekałam na nią z ogromną niecierpliwością. Poprzednie dwie części pod względem wizualnym (no i samej treści też) uwielbiam i nie wyobrażam sobie, aby i ta nie trafiła w moje ręce. Nie mogłam się doczekać i przeglądałam ją już w środku i mam tylko jedno ale do postaci Syriusza (a raczej jej prawie braku), ale o tym powiem wam już w recenzji.
Na koniec trafiła do mnie także książka z Moondrive Boxa, czyli Trzy mroczne korony. Zapewne nie zaskoczyło was to, że powieść znalazła się również u mnie, bo widziałam, że sam box cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem. Ja na książkę zdecydowałam się głównie dlatego, że miałam kiedyś okazję czytać inną książkę autorki (Anna we krwi), która mnie bardzo mocno swego czasu urzekła. Strasznie żałuję, że żadne z wydawnictw nie skusiło się o wydanie kontynuacji serii.

W sumie chyba mogę być zadowolona ze swoich listopadowych (i jednej grudniowej) zdobyczy. Najbardziej ciekawi mnie oczywiście nowa Tarryn i z wielką niecierpliwością czekam na moment, kiedy w końcu będę mogła się za nią zabrać!
Jak zawsze pytam się was, które z tych książek czytaliście, które polecacie, a które wręcz przeciwnie?



piątek, 15 grudnia 2017

[100] FILMOWO: Morderstwo w Orient Expressie

Tytuł oryginału: Murder on the Orient Express

Reżyseria: Kenneth Branagh

Scenariusz: Michael Green

Gatunek: Kryminał

Produkcja: USA, Malta

Na podstawie: Agatha Christie "Morderstwo w Orient Egpressie"

Czas trwania:  1 godz. 54 min.

Premiera: 24 listopada 2017 (Polska), 3 listopada 2017 (świat)

Obsada: Kenneth Branagh, Tom Bateman, Michelle Pfeiffer, Johnny Depp, Daisy Ridley, Leslie Odom Jr., Josh Gad, Judi Dench, Willem Dafoe, Penélope Cruz

Ocena: 8/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com
Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony filmweb.pl


O Morderstwie w Orient Expressie słyszał już chyba tak na prawdę każdy. Ja sama nigdy jednak nie wiedziałam, o czym sama historia jest, ale kojarzyłam ją z kryminałem i oczywiście Agathą Christie. Gdy dowiedziałam się, że ma wyjść jej najnowsza ekranizacja, a dodatkowo mają zagrać w niej same gwiazdy (w tym mój ukochany Johnny Depp) obiecałam sobie, że chociaż bilety do kina drożeją z dnia na dzień, to i tak wybiorę się na ten seans, aby zobaczyć go na dużym ekranie. I mimo licznych przeciwności losu (o których nie będę wam już tu opowiadać) film obejrzałam i sądzę, że zdecydowanie było warto.
Od razu mówię, że tak jak wspominałam, nigdy nie czytałam książki, na której podstawie powstał film. Nie mam przez to żadnego porównania. Dlatego więc moja opinia będzie dotyczyła tylko i wyłącznie filmu.


W ekranizacji poznajemy głównego bohatera, którym jest światowej sławy detektyw Hercules Poirot. Tak się składa, że ma on już dość jak na jakiś czas wszystkich tych kryminalnych zagadek i postanawia udać się na urlop. Jednakże otrzymuje on kolejną sprawę, której po prostu nie potrafi sobie odmówić. W ostatniej chwili wyrusza więc w podróż legendarnym Orient Expressem, poprzez który ma koniec końców trafić do Londynu. Podczas podróży dochodzi jednak do tajemniczego morderstwa jednego z pasażerów - mrocznego Edwarda Ratchetta. Przyjaciel Poirota i jednocześnie zarządca pociągu (Bouc) w trosce o dobro swojej osoby oraz samego Orient Expressu, prosi, aby mężczyzna rozwiązał tajemniczą zagadkę.

Nie ukrywam, że film zaciekawił mnie głównie przez to, że pojawiła się tam cała masa genialnych aktorów. Oczywiście najbardziej zależało mi na poznaniu kolejnej wersji Johnny'ego Depp'a, ale bardzo zainteresowała mnie też Judi Dench, Josh Gad czy Michelle Pfeiffer. Jeśli o Johnny'ego chodzi to myślałam, że właśnie on stanie się jedną z takich głównych gwiazd produkcji i szczerze trochę zawiodłam się tym, że jego postaci było tak na prawdę bardzo mało. Wiadomo, że to on jest tym, który zostaje zamordowany - przez to niestety później praktycznie wcale nie było go widać w tejże produkcji. Co do jego postaci, czyli Edwarda Ratchetta to śmiało mogę powiedzieć, że nie polubiłam tego pana... Od samego początku wydawał mi się on być strasznie podejrzaną i niebezpieczną postacią i tylko czekałam na moment, w którym coś zrobi. I choć tej postaci szczerze nie lubię, to z drugiej strony bardzo spodobało mi się, jak aktor ją zaprezentował. Dotychczas widziałam go głównie wcielającego się w osobowości raczej mocno charakterystyczne i mówiąc wprost dziwne. Postać Ratchetta jest natomiast jedną z tych dużo bardziej normalnych i na prawdę miło obserwowało mi się Johnny'ego właśnie w takiej kreacji. Oglądając go tylko bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że jest na prawdę świetnym aktorem.
Jeśli chodzi o pozostałe postaci to raczej nie mam im nic do zarzucenia (wyjątkiem może być jedynie Hrabia Rudolph Andrenyi, który jak dla mnie był jednym wielkim nieporozumieniem...) i sądzę, że obsada zostało bardzo przemyślanie dobrana.


Wypadało by jednak wspomnieć o głównym bohaterze, czyli Herculesie Poirot, w którego wcielił się sam Kenneth Branagh, będący jednocześnie reżyserem całej ekranizacji (dla mnie jedno wielkie zaskoczenie). Wiem, że bardzo wiele osób się tą postacią zachwyca, ale ja go jakoś w ogóle nie polubiłam. Przez większość czasu zwyczajnie mnie denerwował i jakoś nie żałowałam, gdy kadr zostawiał go gdzieś daleko w tyle. Nie zrozumcie mnie źle - nie chodzi o to, że Kenneth Branagh zagrał Herculesa źle, bo jak dla mnie poszło mu na prawdę dobrze. Po prostu nie zapałałam do tego bohatera jakąś wielką sympatią.

Tym, co najbardziej spodobało mi się w tej ekranizacji, był niewątpliwie klimat filmu oraz kreacje bohaterów. Po prostu urzekło mnie to, co zobaczyłam - te wszystkie stroje, wnętrza budynków, a nawet cyfrowo odtworzone miasta (tak, aby pasowały do czasu akcji produkcji). Nie zapominajmy też o samym Orient Expressie! Widać, że twórcy ekranizacji włożyli dużo wysiłku to, aby idealnie odwzorować ducha czasu, w jakim działa się historia z powieści Agathy Christie i za to należy im się olbrzymi plus.



Czy jestem zadowolona z seansu - myślę, że śmiało mogę to potwierdzić. Chociaż znalazłam kilka minusów, to jednak przeważająca liczba plusów utwierdza mnie w przekonaniu, że za pewne jeszcze nie raz do niej powrócę. Czytałam, że po sukcesie Morderstwa w Orient Expessie studio otrzymało zielone światło do nakręcenia kolejnej części filmów - tym razem akcja ma dziać się w Egipcie. Sama na pewno tego nie przegapię! Co do książki, jeszcze nie wiem, czy ją przeczytam. Jeśli już, to chyba tylko dlatego, aby zapoznać się ze stylem autorki. 



sobota, 25 listopada 2017

[195] Wróć, jeśli masz odwagę


Tytuł oryginału: Dare to Fall
Autor: Estelle Maskame
Ilość stron: 352 strony
Wydawnictwo: Feeria Young
Ocena: 6/10

📚 Wypożycz  Wróć, jeśli masz odwagę Estelle Maskame w bibliotece! 📚

Po zapoznaniu się z serią DIMILY Estelle Maskame stałam się ogromną fanką jej warsztatu pisarskiego i z wielką niecierpliwością wyczekiwałam na moment, w którym w końcu będę mogła poznać kolejną książką z pod jej pióra. Trochę to trwało, ale w końcu udało mi się przeczytać najnowszą powieścią autorki, czyli Wróć, jeśli pamiętasz, ale czy całe to czekanie było warte zachodu?

Kiedyś Kenzie nie bała się przyjaźnić z bliźniakami Hunterów - z Dani spędzała każdą wolną chwilę, a między nią a Jadenem powoli zaczynało coś iskrzyć. Jednak pewnego razu doszło do wypadku samochodowego, w którym zginęli rodzice jej przyjaciół. Od tego momentu dziewczyna zaczęła się od nich odsuwać i nit tak na prawdę nie wiedział dlaczego. W końcu Kenzie postanowiła ponownie dać sobie szansę z Hunterami, jednak czy przebywanie w towarzystwie nastolatków pogrążonych w żałobie po stracie rodziców będzie proste, jeśli samemu nie otrząsnęło się jeszcze z własnej tragedii?

Jak mówiłam, po pokochaniu serii DYMILY miałam względem tej książki pewne swoje oczekiwania. Przede wszystkim spodziewałam się świetnego romansu, chociaż po części przypominającego tego ze wspomnianej przeze mnie serii, oraz na prawdę interesującej i ciekawej historii, która wciągnie mnie do reszty i na długo nie pozwoli o sobie zapomnieć. Ale... no właśnie jest jakieś ale. Teraz, gdy jestem już po lekturze książki w pewnym sensie uważam, że czas, który spędziłam w jej towarzystwie to była dość duża strata. Pisząc te słowa mam wrażenie, jakbym w jakimś stopniu zdradzała autorkę, ale po prostu nie mogę się wyzbyć takiego przekonania. Powieść czytałam jakiś miesiąc - po części ma to związek z brakiem czasu, studiami i ogólną niechęcią w ostatnim czasie względem czytania, jednakże sama książka również ma tutaj duże znaczenie. Powiedziałabym po prostu, że fabuła, jaka została przedstawione przez autorkę była dla mnie po prostu nudna. Oczywiście poruszała ważny temat, bo w końcu nie każdy potrafi poradzić sobie z żałobą, jak i z osobami, które straciły kogoś bliskiego, ale chyba nie do końca w tym kierunku autorka powinna iść kreując swoją powieść. Chodzi mi o to, że było tego po prostu za dużo. Tak na prawdę oprócz tego, że Kenzie cały czas zmagała się z tym, że nie do końca wiedziała, jak ma zachowywać się w towarzystwie bliźniaków oraz powoli rozwijającego się uczucia głównej bohaterki do Jadena, tak na prawdę nic więcej się tam nie działo. Sam pomysł był według mnie na prawdę ciekawy, jednakże w książce zabrakło tych wątków pobocznych, które zabawiały by czytelnika w wolnych od głównego motywu chwilach. Mnie w każdym bądź razie miejscami bardzo to nudziło i powieść czytałam, bo czytałam, ale w myślach albo zastanawiałam się, co jeszcze danego dnia muszę zrobić, albo prosiłam, żeby książka się już skończyła - a tego zdecydowanie nie powinnam robić.

Jeśli chodzi o bohaterów - do Jadena nie mam praktycznie nic. Bardzo go polubiłam i chętnie czytało mi się rozdziały z jego udziałem. Tak samo z resztą było z Dani, Willem, czy Holdenem. W przypadku Kenzie jest niestety troszeczkę inaczej. Ogólnie powiem tak - nie była zła, jednak były takie momenty z jej udziałem, kiedy niemiłosiernie mnie denerwowała. Przede wszystkim bardzo mocno drażniło mnie podejście Kenzie do Hunterów i ich żałoby. Sam powód, który podała, mający wyjaśnić jej odsunięcie się od nich, w ogóle mnie nie przekonał i całkowicie się z nim nie zgadzam. Od samego początku spodziewałam się, że autorka wyjawi nam za chwilę na prawdę ważny sekret i że gdy go poznam powiem "O tak, Kenzie, faktycznie miałaś powód, żeby odsunąć się od przyjaciół z dnia na dzień. Sama pewnie postąpiłabym tak samo". Otrzymałam jednak coś kompletnie, moim zdaniem, błahego. Może ja po prostu jestem jakimś innych typem człowieka i wiem, że sama w ogóle bym się tak nie zachowała, dlatego wydaje mi się to niedorzeczne - nie wiem. Dalej jest również to, że dziewczyna wraz z ojcem cały czas udawała, że jej mama nie jest alkoholiczką, albo że nie nadużywa alkoholu. Rozumiem powód kobiety do picia, bo jednak po niespodziewanej stracie dziecka podczas porodu nie jedna kobieta by się załamała. Nie rozumiem jednak tego, że ani Kenzie nigdy nie powiedziała ojcu, że jej zdaniem mama przesadza z alkoholem, ani że jej tata nigdy nie poruszył tego tematu. Niby widzieli co się dzieje, ale zachowywali się tak, jakby żadnego problemu nie było. Sądzę, że akurat w tym przypadku autorka troszkę przesadziła. To dwa z najważniejszych powodów, dla których nie zapałałam do Kenzie zbyt wielkim uczuciem, ale tych przykładów jest jeszcze troszkę więcej.

Na pewno nie mogę przyczepić się do stylu pisarskiego Estelle Maskame. Jest dokładnie taki sam, jak go zapamiętałam. Bardzo pokochałam sposób, w jaki autorka pisze i byłoby dla mnie na prawdę wielką stratą, gdyby w tej książce postanowiła coś pozmieniać. Cieszę się, że chociaż tym przypadku nie zawiodłam się na Wróć, jeśli masz odwagę.

Przechodząc już więc do podsumowania - książka była przyjemna, ale nie na tyle, aby chociaż w jakim stopniu na dłużej zapaść mi w pamięci. Osobiście jestem nią bardziej rozczarowana niż zadowolona i nie ukrywam, że Estelle Maskame straciła przez to trochę w moich oczach. Wymyśliła  ciekawą historię, jednak chyba nie całkiem do końca przemyślała, co jeszcze mogłoby się tam zdarzyć. Ja sama przez większość czasy nudziłam się poznając ją i na palcach jednej ręki mogłabym policzyć momenty, kiedy było inaczej. 
Tym razem książki ani wam nie polecam, ani nie odradzam - ma kilka plusów, ale jednak również sporo minusów. Powiedziałabym, że warto się z nią zapoznać tylko i wyłącznie aby sprawdzić, jak w całkiem innej historii poradziła sobie autorka. 
Ja mimo wszystko będę wyczekiwać innych powieści z pod pióra autorki, bo może jednak dalej nie będzie już tak bardzo źle.

Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję wydawnictwu Feeria Young!

wtorek, 21 listopada 2017

[194] Dom lalki (Nora)


Tytuł oryginału: Et dukkehjem
Autor: Henryk Ibsen
Ilość stron: 126 stron
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Ocena: 7/10

📚 Wypożycz  Dom lalki (Nora) Henryka Ibsena w bibliotece! 📚

Po Dom lalki, z resztą tak jak po większość moich ostatnich lektur, sięgnęłam ze względu na studia i zajęcia, na które musiałam ją przeczytać. Szczerze - od samego początku myślałam, że czytanie tej książki będzie jedną wielką katastrofą. A tutaj proszę! Okazało się, że sztuka Ibsena to całkiem niezła lektura. Co prawda porównując ją do literatury współczesnej i powieści, które przeważnie czytam, znalazłam wiele rzeczy, które nie do końca mi pasowały, jednak myślę, że ogólnie mogę powiedzieć że byłam na prawdę zadowolona z poznania tej historii.

Tytułowa Nora to żona Torwalda Helmera - adwokata i od niedawna dyrektora banku. Jest ona typową w tamtych czasach (koniec wieku XIX) panią domy - czyli nie zajmuje się tak na prawdę niczym i jest wyłącznie ozdobą swojego męża. Dotychczas pozycja Nory wcale jej nie przeszkadzała, a uważała nawet, że może być szczęśliwa, że ma takiego męża, wspaniałe dzieci i bardzo dobrą pozycję społeczną. Wszystko zaczyna się powoli zmieniać, gdy Norę odwiedza jej dawna przyjaciółka z dzieciństwa Krystyna, która prosi ją, aby kobieta wstawiła się u swojego męża i poprosiła go o pracę dla Krystyny. Od słowa do słowa Krystyna uświadamia Norze, że tak na prawdę nigdy nie miała żadnych większych problemów, czy zmartwień, z którymi musiałaby sobie poradzić, bo jednak zawsze wszystko załatwiał za nią mąż. Nora wyjawia przyjaciółce jednak swoją wielką tajemnicę - w czasie choroby męża zrobiła coś, co miało mu pomóc w wyzdrowieniu, a czego jednak kobieta nie powinna robić. Od tego momentu Nora powoli zaczyna dostrzegać swoją prawdziwą sytuację i musi uporać się z konsekwencjami swoich wcześniejszych poczynań.

Powiem wam, że po przeczytaniu tej sztuki doszłam do wniosku, że jest ona tak na prawdę o niczym... Cała akcja to tak na prawdę skupianie się na tym, aby Torwald nie dowiedział się o tym, co Nora zrobiła. Najlepsze jest jednak to, że uczucia i poglądy bohaterów zmieniają się jak za pstryknięciem palcem - ot ktoś jest na kogoś zły i staje się to jego życiowym celem, aż tu ktoś inny powie jedno słowo i nagle wszystkie winy zostają wybaczone. Jednakże akurat tutaj podejrzewam, że tak właśnie się kiedyś pisało, dlatego nie chcę za bardzo wytykać autorowi błędu. Choć, gdy tak jak ja, czyta się wyłącznie powieści współczesne takie zagranie wydaje się po prostu nie na miejscu i niedopracowane.
Jeśli chodzi o samą fabułę oraz bohaterów, to strasznie nie spodobało mi się to, jak Torwald postrzegał swoją żonę. Dla współczesnego czytelnika od razu zauważalne jest to, że nie traktuje on Nory poważnie, że jest ona tylko jego ozdobą, a nie partnerką na dobre i na złe. W czasach Ibsena była to jednak norma, jednakże autor starał się w swoich dziełach (w tym także w "Domie lalki") wskazać społeczeństwu ich błędy. Miałam także ogromny żal do Nory, że sama tego nie dostrzega, tylko wręcz potakuje Torwaldowi i uważa, że wszystko to, co on o niej mówi (czytaj uważa ją za głupią gąskę) to prawa. I w tym momencie powiem wam, że gdyby nie zakończenie i tamtejsze zachowanie głównej bohaterki, nie uważałabym lekturę tej sztuki za wartościową. Gdy już myślałam, że Nora to postać stracona, dla której już w ogóle nie ma ratunku, ona totalnie mnie zaskoczyła, przez co bardzo dużo zyskała w moich oczach - jeśli jesteście ciekawi, o czym mówię koniecznie sięgnijcie po "Dom lalki (Nora)".

Podsumowując więc ciekawie poznawało mi się tą sztukę, chociaż dla mnie, jako kobiety żyjącej we współczesnych czasach i znającej inne wartości, to co było przedstawione w środku było zwyczajnie dziwne. Czytając cały czas ciekawiło mnie, jak sztukę Ibsena odbierali czytelnicy współcześni jemu - czy oburzali się na zakończenie, które autor im zgotował, bo tak bardzo odbiegało od ówczesnych norm, czy wręcz przeciwnie uznali, że tkwi w tym jakaś prawda i należało by to zmienić. Ja w każdym razie mimo wszystko jestem bardzo zadowolona z lektury i cieszę się, że miałam okazję poznać tą sztukę. Jestem też pewna, że gdyby nie zajęcia, na które musiałam ją przeczytać, w życiu bym się z nią nie zapoznała. A wy, jeśli znajdziecie wolną chwilę, poświęćcie ją na zapoznanie się z "Domem lalki".

piątek, 10 listopada 2017

[99] FILMOWO: Before I Fall

Tytuł oryginału: Before I Fall

Reżyseria: Ry Russo-Young

Scenariusz: Maria Maggenti, Gina Prince-Bythewood

Gatunek: Dramat

Produkcja: USA

Na podstawie: Lauren Oliver "7 razy dziś"

Czas trwania:1 godz. 39 min.

Premiera: 21 stycznia 2017 (świat)

Obsada: Zoey Deutch, Halston Sage, Jennifer Beals, Nicholas Lea, Diego Boneta, Elena Kampouris, Logan MillerMedalion Rahimi, Cynthy Wu

Ocena: 8/10

Klikając na plakat filmu zostaniesz przeniesiony do jego zwiastuna na youtube.com

Powiem wam, że choć na książkę 7 razy dziś Lauren Oliver jakoś nigdy nie miałam zbyt szczególnie ochoty, to jednak gdy tylko dowiedziałam się, że ma powstać jej ekranizacja, nie mogłam się tego doczekać. Trochę czasu zajęło mi zanim się w końcu z nią zapoznałam, gdyż po drodze miałam jednak małe wątpliwości - coś mi mówiło, że będzie to tylko jedna wielka strata czasu i tyle. Dlatego bardzo się cieszę, że było wręcz odwrotnie, bo Before I Fall okazało się być na prawdę całkiem niezłą produkcją, którą tak na prawdę każdy powinien obejrzeć - niektórym zdecydowanie by się to przydało.


Samantha Kingston należy do grona najpopularniejszych dziewczyn w szkole. Ma wszystko, czego mogłaby tylko zapragnąć, a dzisiaj w Walentynki ma spędzić noc ze swoim chłopakiem. Wszystko układa się idealnie, jednak podczas imprezy pojawia się Juliet - szkolna wariatka. Jej przyjście doprowadza dziewczyny do konfrontacji, przez co cała grupa ucieka z imprezy. W drodze powrotnej dochodzi do groźnego wypadku samochodowego, jednak zamiast umrzeć Samantha budzi się - znów w piątek 14 lutego. Wszystko przebiega tak samo, jak dzień wcześniej i dziewczyna nie wie, czy wypadek to tylko okropny sen, czy cały dzień to jedno wielkie szaleństwo. W końcu, gdy ten dzień zbliża się ku końcowi, a dziewczyna ponownie się budzi, znów jest piątek. Zdezorientowana Samantha próbuje zrobić wszystko, aby jej życie powróciło.


Ów pomysł z powtarzającym się dniem nie jest w sumie już taki oryginalny - często bowiem można spotkać filmy, czy książki, które poruszają właśnie ten motyw. Powiem wam jednak, że mnie zawsze coś do tego motywu mimo wszystko przyciąga - chyba chodzi głównie o to, że zawsze bohater, który utkwił w takiej pętli czasu uczy się na swoich błędach i z aroganckiego i zarozumiałego staje się nareszcie dobry, bo w końcu zrozumiał swoje złe postępowanie. Nie inaczej z resztą było i w tej produkcji. Co spodobało mi się akurat w filmie pod względem właśnie tego motywu? Myślę, że chyba właśnie to, że twórcy nie przedstawili Samanthy tak, jakby od razu wiedziała, o co chodzi i jak ma się w takiej sytuacji zachować. Najpierw było oczywiście uczucie déjà vu, które ogarnęło ją w pierwszym powtarzającym się dniu. Gdy w końcu zaczęła dostrzegać i rozumieć to, co się dzieje myślała, że wie, co musi zrobić, aby się obudzić i właśnie to starała się osiągnąć. Ale to nie był koniec - mogliśmy obserwować, jak dziewczynie towarzyszy strach, złość (wręcz wściekłość), bunt, czy w końcu poczucie bezradności. Sama Zoey Deutch świetnie z resztą to wszystko pokazała - bez problemu można było dostrzec te wszystkie targające bohaterką emocje. Bardzo spodobało mi się też, że Samantha w końcu dostrzega to co jest złe, a co dotychczas uważała za całkiem normalne i zwyczajne. Zauważyła, jak zachowanie jej i jej przyjaciółek wpływa na innych i jak wielki wpływ może to mieć na przyszłość. Dostrzegła, kto jest jej prawdziwym przyjacielem na dobre i na złe i kogo powinna się trzymać.

Oglądając Before I Fall szybko doszłam do wniosku, że produkcję tą powinien obejrzeć tak na prawdę każdy - bez względu na wiek, płeć czy zainteresowania. Każdy z nas zna chyba taką osobę, albo sam takim kimś jest, kto zachowuje się tak, jakby to on był najważniejszy. Nie zważa na uczucia innych, nie dostrzega, że jego z pozoru normalne zachowanie może ranić innych i wpływać na ich dalsze życiowe wybory A wystarczyło by przecież powstrzymać się od jednego złośliwego komentarza, pogardliwego spojrzenia. Wystarczyłoby pokazać, że mimo dzielących nas różnic tak na prawdę szanujemy tego kogoś takim jaki on jest. To mogłoby uratować niejednego.


W Before I Fall niesamowicie mocno podobał mi się klimat, w jakim film został stworzony. Mam tutaj na myśli głównie miejsce akcji i te wszystkie widoki, ale również sposób przedstawienia fabuły. Cieszę się, że twórcy filmu nie przedstawili tej historii jako takiej typowej młodzieżówki - owszem, widać, że produkcja ta skierowana jest głównie do tej grupy wiekowej, ale jednak chociażby ja (nie zaliczająca się już do tego grona) nie miałam z nią najmniejszego problemu, a wręcz przeciwnie idealnie się do niej dopasowałam. Myślę także, że gdyby skierowano się w nieco innym kierunku, ten film nie byłby już taki sam (śmiało mogę powiedzieć, że byłby po prostu słaby).

Jak wspominałam wcześniej bardzo spodobała mi się gra aktorska Zoey Deutch. Choć jak mówiłam nie czytałam książki, więc nie mam żadnego porównania do jej książkowej postaci, to jednak moim zdaniem wcielając się w postać Samanthy dała z siebie po prostu wszystko. Oglądając ją nie miałam wrażenia, że gra, tylko że autentycznie jest graną przez siebie postacią. Akurat w tym przypadku niei wyobrażam sobie nikogo, kto mógłby ją zastąpić.
W przypadku pozostałych aktorów nie mam tak na prawdę żadnych uwag - z wyjątkiem Juliet i grającej jej Eleny Kampouris - jak dla mnie ta postać była zwyczajnie jedną wielką porażką. Elena była tak sztuczna i sztywna, że już bardziej chyba by się nie dało... Swoją grą całkowicie zepsuła tą postać, którą można by na prawdę ciekawie przedstawić. Nie wiem, jaka była ona w książce, ale tutaj to po prostu istna katastrofa. Jedyny moment, w którym mogłabym uznać ją za autentyczną, to już końcówka filmu i tak na prawdę jedno zdanie - to chyba mówi samo za siebie.


Przechodząc już więc do podsumowania, czy po obejrzeniu filmu sięgnę po książkę - raczej nie... Nie chodzi o to, że historia zawarta w Before I Fall mnie nie zainteresowała, bo tego zdecydowanie nie mogę powiedzieć. Jak dla mnie jednak jest to już temat zamknięty - film podobał mi się na prawdę bardzo mocno i nie chciałabym książką psuć sobie swojej opinii. Może kiedyś, gdy już na prawdę nie będę miała czego czytać zdecyduję się na nią, ale jak na razie mówię stanowcze nie.
Co do filmu to gorąco wam go polecam! Jest na prawdę przemyślany i dobrze zrobiony, a aktorzy w nim grający (wyłączając oczywiście Elenę) tylko dopełniają całości. Sama historia również daje na prawdę wiele do myślenia i myślę, że już samo to wielu z was powinno zachęcić do sięgnięcia po tą ekranizację. Ja z całą pewnością jeszcze nie raz do niej powrócę i mam wielką nadzieje, że z wami będzie dokładnie tak samo!


piątek, 3 listopada 2017

[32] Książkowe zdobycze października [2017]


Witajcie kochani! Październik pod względem nowo przybyłych do mnie książek okazał się być bardzo owocny w porównaniu z poprzednimi miesiącami. Jeśli dobrze naliczyłam trafiło do mnie bowiem aż siedem książek. Trzy z nich mam już za sobą, natomiast reszta, z racji mojej ostatniej niemocy czytelniczej, nadal cierpliwie czeka na swoją kolej.

1. Uwiedź mnie Abbi Glines [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Pascal] recenzja
2. Naznaczeni. Piramida strachu Jennifer Lynn Barnes [j.w.]
3. Until November Aurora Rose Reynolds [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Editio Red] recenzja
4. Szczęście w miłości Kasie West [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Feeria Young]
5. Wróć, jeśli masz odwagę Estelle Maskame [j.w.]
6. Mirror mirror Cara Delevinge, Rowan Coleman [egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Jaguar]
7. Szukając Kopciuszka Colleen Hoover [zakup własny]

W moje łapki w końcu trafi kolejny tom z serii Sea Breeze, choć jak wspominałam już recenzji, nie jestem do tej części jakoś wielce przekonana. Nie będę się jednak tutaj na ten temat rozpisywać, gdyż jeśli jeszcze nie zapoznaliście się z moją opinią na temat tej książki odsyłam was do jej recenzji. Powie tylko, że jak dotąd był to chyba najsłabszy tom z serii i raczej nie miałabym ochoty poznawać go ponownie. Ale z racji tego, że jednak fanką serii jestem, bardzo się cieszę, że mogłam się z nim zapoznać. 
Również od Wydawnictwa Pascal otrzymałam także kolejny tom z serii Naznaczeni. Poprzednie dwie części, to jest Naznaczeni i Naznaczeni. Mroczna strona bardzo mi się spodobały (głównie mam tutaj na myśli połączenie książki młodzieżowej z kryminałem) i zwyczajnie nie wyobrażam sobie, abym nie zapoznała się i z tą częścią. Zaczęłam ją już czytać jakiś czas temu, ale jak to wspominałam na swoim instagramie, "męczę" ją już od jakiegoś czasu i nie mogę dobrnąć do końca. Ale jak zawsze winię za wszystko moją niemoc czytelniczą!
Dalej jest książka niespodzianka od Wydawnictwa Editio Red, czyli Until November. I eh... na prawdę nie wiem, co na jej temat jeszcze powiedzieć. Z jednej strony mi się podobała, a z drugiej tak mnie denerwowała, że zwyczajnie miałam ochotę odłożyć ją w trakcie czytania. Wcześniej nie słyszałam o tej powieści i podejrzewam, że gdyby nie to, że Wydawnictwo samo mi ją przesłało, raczej tak szybko bym się z nią nie zapoznała.
Jak też wspominałam jestem wielką fanką książek Kasie West i już od jakiegoś czasu biorę powieści tej autorki po prostu w ciemno. I właśnie nie mam bladego pojęcia tak na prawdę, o czym jest ta nowa Kasie, ale myślę, że i tak mi się spodoba. Sądzę, że to właśnie za nią zabiorę się w następnej kolejności.
To samo w zasadzie mogę powiedzieć o twórczości Estelle Maskame. Jestem wielką fanką jej serii DIMILY i gdy dowiedziałam się, że Estelle ma dla nas coś całkiem nowego nie posiadałam się z radości. Nie chcę zbyt wiele od Wróć, jeśli masz odwagę oczekiwać, gdyż coś tak troszeczkę podpowiada mi, że mogę się rozczarować, jednak mimo wszystko jestem pozytywnie do niej nastawiona.
Mirror mirror to książka, która tym, że się w ogóle pojawiła zaskoczyła mnie niemiłosiernie. Pamiętam, że gdy dowiedziałam się o niej i że wyszła z pod pióra Cary Delevinge, prawie spadłam z krzesła. No bo wiecie, taka książka to na pewno tylko chwyt reklamowy, bo Cara jest teraz na topie - takie myśli do mnie przyszły, gdy o tej pozycji usłyszałam. Ale właśnie z tego powodu postanowiłam dać tej pozycji szansę, bo może się okaże, że Cara to kuźnia talentów i nawet w pisaniu idzie jej całkiem nieźle. Także no nie wiem, nie wiem, ale zobaczymy jak to będzie.
I na koniec totalne zaskoczenie jakie mnie ostatnio spotkało, czyli informacja, że Wydawnictwo Moondrive postanowiło wydać Szukając Kopciuszka w formie papierowej! Pamiętam, jak rozpaczałam, że Wydawnictwo nie chce wydać książki normalnie, przez co nie mogłam mieć kompletnej serii na półce. No i proszę, w końcu moje marzenie się spełniło!

Także tak właśnie prezentują się moje książkowe zdobycze października. Myślałam, że będzie ich jeszcze troszkę więcej, bo spodziewam się jeszcze chyba dwóch pozycji, ale wychodzi na to, że pokażę je wam w poście na listopad.
No wiec pytam - czytaliście coś, co polecacie?

środa, 1 listopada 2017

[29] Podsumowanie października [2017]


Hej kochani! Dziś oficjalnie zaczął się nam już listopad. Powiem wam, że jeśli o mnie chodzi, to choć jestem bardzo ciekawa co ciekawego ten miesiąc ze sobą przyniesie, t z drugiej strony również się go obawiam. Obawy te dotyczą głównie moich studiów (wiecie praktyki i te sprawy), ale również boga, bo powiedzmy to sobie szczerze - opuściłam się i to bardzo. Nie chcę wspominać o tym znowu, bo ostatnio chyba w każdym podsumowaniu mówię o tym, jak męczy mnie niemoc czytelnicza i ogólna niechęć do wszystkiego, co związane z blogiem (aż w końcu powiedzie "ugh... weź już w końcu przestań"). Może plusem jest jednak, że tego pierwszego listopada jestem dość pozytywnie nastawiona i mam nadzieję tylko, że już juto to nastawienie mnie nie opuści...

Jeśli chodzi o to, co działo się w październiku u mnie na blogu, to jakoś za głośno nie było. Pojawiło się siedem postów (co wydawać by się mogło, wcale tak mało nie jest), gdzie jednak tak na prawdę, pomijając zaległe wpisy i posty, które pojawiają się co miesiąc, opublikowałam tylko trzy właściwe recenzje. Dużo, czy mało? Powiecie lepiej trzy, niż nic, jednak mnie ten wynik kompletnie nie zadowala... Jednak no... lepiej trzy, niż nic!

Liczba wyświetleń: 136,808
(o 3 541 więcej, niż we wrześniu)
Liczba obserwatorów: 454
(bez zmian)
Polubienia na FB: 259
(o 4 więcej, niż we wrześniu)
Polubienia na IG: 435
(o 8 więcej, niż we wrześniu)
Polubienia na Twitterze: 7


W październiku przeczytałam w sumie trzy książki (kalendarza nie liczę) - Uwiedź mnie, Until November oraz Hamleta na zajęcia z arcydzieł literatury światowej. A jeśli jesteśmy już przy tym hamlecie to powiem wam, że jestem na prawdę zaskoczona tym, ze pozycja ta tak mi się spodobała! Z czasów szkolnych miałam awersję do dzieł Szekspira i obawiałam się, że nie będę w stanie przebrnąć nawet przez pierwszych kilka stron Hamleta, a tu proszę taka niespodzianka! Zastanowię się jeszcze, czy pisać o tym recenzję, czy nie. Jeśli chodzi o pozostałe dwie książki, to październik minął mi zdecydowanie pod znakiem erotyków/romansów. Jakoś nie miałam weny na poznawanie czegokolwiek innego. Chyba nie umiałabym wybrać, która z tych dwóch powyższych pozycji spodobała mi się bardziej - każda miała swoje plusy i minusy. Jednak zdecydowanie bardzo się cieszę, że mogła zapoznać się z nimi w minionym miesiącu.

alicja w krainie czarów. kalendarz 2018 | uwiedź mnie | until november

Z postów filmowych na blogu pojawiły się w październiku jedynie dwie zaległe recenzje (tj. Błękit szafiru oraz Dziewczyna z pociągu).
Z pozostałych wpisów pojawiło się tradycyjnie podsumowanie poprzedniego miesiąca oraz książkowe zdobycze września.


Jak więc widzicie, październik nie był dla mnie zbyt szalowym miesiącem. Odnośnie bloga wydarzyło się bardzo mało. Jedyne, co się tak na prawdę zmieniło to to, że założyłam konto na Twitterze, do którego możecie się dostać klikając w ikonkę TT w prawym górny rogu. 

Jeśli chodzi o listopad, przede wszystkim chciałabym się skupić na nadgonieniu tych wszystkich zaległości, przeczytaniu chociaż dwóch egzemplarzy recenzenckich, które znowu zaczynają się u mnie zbierać i ogólnym ogarnięciu tego wszystkiego. Nie wiem, ja to będzie, gdyż obawiam się, że nie będę miała za bardzo czasu przez studia oraz przeprowadzkę, ale no... postaram się!
A jak wam minął październik?

wtorek, 17 października 2017

[193] Until November


Tytuł oryginału: Until November
Autor: Aurora Rose Reynolds
Cykl: Do utraty tchu
Tom: 1
Ilość stron: 210 stron
Wydawnictwo: Editio
Ocena: 5/10

📚 Wypożycz  Until November Aurory Rose Reynolds w bibliotece! 📚

Na swoim Instagramie wspominałam wam ostatnio, że książka Until November wpadła do mnie dość niespodziewanie. Nie lubię otrzymywać egzemplarzy recenzenckich, o których nie miałam pojęcia, gdyż z reguły nie trafiają one wówczas w moje czytelnicze gusta. Jednak gdy zapoznałam się z opisem tej książki wydała mi się być całkiem ciekawa i wyczekiwałam momentu, kiedy w końcu będę mogła się z nią zapoznać. Powiem wam, że czytanie Until November było, jak jazda na rollercoasterze - tak bardzo bowiem zmieniały się moje odczucia w stosunku do niej w trakcie lektury. Doszło do tego, że sama już nie wiem, co mam o niej myśleć...

Już po okładce książki widać, że Until November to typowy erotyk, jednakże mi spodobało się, że została utrzymana ona w takich jasnych, powiedziałabym nawet, że w pastelowych kolorach. Zazwyczaj erotyki prezentowane są w ciemniejszych tonach, dlatego tak okładka to przyjemna odmiana dla oka. 

Główną bohaterką książki jest tytułowa November - dziewczyna, która z racji pobicia, którego stała się ofiarą w Nowym Jorku, postanawia przeprowadzić się do ojca do Tennessee. Okoliczności w jakich ją poznajemy są bardzo ciekawe i tajemnicze, bo choć dziewczyna wyjaśnia mniej więcej swoją sytuację, to jednak nie znamy dokładnie wszystkich szczegółów a to sprawia, że mamy ochotę dowiedzieć się wszystkiego jeszcze bardziej. Czytając opis książki bardzo spodobał mi się pomysł na to, aby przedstawić ojca dziewczyny jako właściciela klubu ze striptizem i miałam wielką nadzieję, że autorka jakoś ten wątek pociągnie. Niestety tutaj bardzo się przeliczyłam, bo otrzymałam zaledwie wzmiankę o tym - tak na prawdę autorka bardzo mało wspominam nam, jak to się stało, że November oraz jej ojciec się odnaleźli. Mówi nam tylko, że bohaterka została wychowana przez matkę, która postanowiła ograniczyć kontakt z dzieckiem ojcu dziewczyny i z którą nie miała łatwego życia (mówiąc łagodnie) oraz że gdy dziewczyna miała osiemnaście lat ten kontakt z ojcem - Wielkim Mike'iem - się odnowił. Przez całą książkę liczyłam, że może jednak Aurora Rose Reynolds opowiem nam jeszcze co nie co na temat rodziny November ze strony ojca, jednak autorka tak na prawdę postanowiła ten temat przemilczeć - ot, pojawił się on tylko na początku i później wiemy tylko, że rodzina ta w życiu November była. Jak więc mówiłam jestem tym z lekka rozczarowana. 
Dalej, w trakcie czytania książki, bardzo szybko dowiadujemy się, że dziewczynę zaczyna coś łączyć z Asherem - pracownikiem ochrony klubu (chociaż jak się później okazuje ten wątek jest troszkę zagmatwany, więc nie będę się wdawała tutaj w żadne szczegóły). Powiem wam, że dotąd jak na razie książka bardzo mi się podobała i myślę, że mogę nawet śmiało powiedzieć, że byłam nią lekko oczarowana - od dawna potrzebowałam takiego dobrego romansidła i liczyłam, że właśnie dzięki Until November to dostanę. Po drodze dowiadujemy się oczywiście różnych nowych ciekawostek z życia zarówno November, jak i Ashera. Autorka wtrąca też wątek o tym, że życie November powoli zaczyna być w niebezpieczeństwie, co ma być ponoć skutkiem napadu, który spowodował przyjazd dziewczyny do ojca.

I jak mówiłam wszystko było dobrze, do czasu, aż autorka zaczęła dla mnie porządnie przesadzać. Pierwsze, co zaczęło mnie drażnić w bohaterach to to, że Asher był za bardzo dominującym  typem - serio, nie wierzę, że w prawdziwym życiu takie osoby się zdarzają - a drugi to to, że November była taka aż nazbyt rozemocjonowana i nie umiała żyć samodzielnie - jak dla mnie cały czas potrzebowała kogoś, kto dyrygowałby za nią wszystkimi jej życiowymi problemami. Ale myślałam, że jest to tylko taki chwilowy wybuch pisarskich ambicji autorki i że może jednak im dalej w las, tym będzie lepiej.... nie było... Choć na początku bardzo lubiłam Ashera oraz November bardzo szybko zaczęli mnie oni denerwować i doszło do tego, że w myślach zaczęłam ich dość często przedrzeźniać (szczególnie November). Tak, jak mówiłam, w Asherze bardzo nie podobało mi się to, że zawsze wszystko musiało być tak, jak on chciał. Było widać, że nie robi tego, żeby zaspokoić swoje potrzeby, lecz dba o dobro dziewczyny, no ale jak dla mnie to już była totalna przesada - nakazywanie komuś wprowadzenia się do swojego domu po dniu znajomości, wkurzanie się za każdym razem, gdy November choćby pomyślała o innym facecie, wybuchy złości, gdy dziewczyna nie chciała zrobić czegoś, co Asher chciał, czy w końcu traktowanie jej jak laleczki lub dużego dziecka.... No ej bez przesady! Ale, żeby nie było, że to wszystko wina Ashera, November wcale nie była lepsza. Z początku wydawała mi się być bardzo zabawna i podziwiałam ją za to, że mimo i matka tak źle ją traktowała, nadal pozostała pogodna i pełna życia. Jednak jej dalsze reakcje na zwykłe błahostki były już po prostu przesadzone. Najbardziej denerwowało mnie to, że nie miała ona tak na prawdę własnego rozumu... To Asher musiał jej uświadamiać, czego ona tak na prawdę chce. Wystarczyło, żeby chłopak zatrzepotał rzęsami, seksownie się do niej uśmiechnął, czy pocałował, a ona już całkowicie traciła dla niego głowę i zgadzała się na wszystko, co ten chciał. Jednak czarę goryczy przelało to, że to Ahser musiał zapisać ją do ginekologa, bo ona zapomniała..... Boże, jak to piszę to aż mi wstyd za tą kobietę. Szczerze, to nie wiem, co wstąpiło w autorkę, jak pisała swoją książkę, ale mam nadzieję, że w kolejnych tomach to coś ją zostawi, a ona zastanowi się najpierw sto razy, zanim znowu zacznie w taki sposób kreować swoich bohaterów. Moim zdaniem na prawdę wiele przez to stracili, a szkoda, bo zapowiadali się na prawdę dobrze i myślałam, że dołączą do grona moich ulubionych książkowych par.

Byłam zawiedziona również tym, że choć autorka przez cały czas kusiła nas tym wątkiem prześladowania November, to koniec końców nie wyszło z tego nic ciekawego. Nie chcę zdradzać wam tutaj za dużo z fabuły, ale no spodziewałam się większej ilości akcji. Nawet ta końcowa walka, że tak to ujmę, była jak dla mnie po prostu słaba i wciśnięta na siłę. Myślę sobie nawet, że gdyby autorka całkowicie zrezygnowała z tego wątku, to nic by się nie stało, a książka mogłaby być nawet lepsza.
Żeby nie było jednak, że wciąż jestem na nie, to powiem, że bardzo podobało mi się przedstawienie dalszego życia głównych bohaterów. Autorka nie zostawiła nas w niewiedzy, tylko czarno na białym zaprezentował, jak ułożyło się życie November i Ashera.

I pewnie czytając tą recenzję myślicie sobie, że książka mi się totalnie nie podobała i nie mam zamiaru sięgać po kolejne tomy z serii - otóż nie! Mimo wszystko, podsumowując ogólnie moje odczucia co do tej powieści powiem wam, że książka mi się podobała, przyjemnie mi się poznawało zawartą w niej historię i chcę poznać dalsze części z pod pióra autorki. Bo choć główni bohaterowie mnie denerwowali, a sam styl pisarski autorki wymaga jednak dopracowania, to historia mnie wciągnęła i z ciekawością śledziłam to, co będzie dalej. Było w książce kilka takich momentów które na prawdę mi się podobały i nawet bawiły, ale jednak było ich zdecydowanie za mało. Odnośnie kolejnych tomów nie mam już żadnych oczekiwań, ale z czystej ciekawości chcę się z nimi zapoznać, aby zobaczyć, czy może dalej będzie lepiej. Widziałam, że kolejny z nich ma opowiadać historię Trevora (jednego z braci Ashera) oraz Lizz, której tak mało było w Until November, a to zapowiada się nawet interesująco. Także trzymam kciuki za to, żeby dalej było już tylko lepiej, bo jeśli autorka zrobi z Lizz taką bezmózgą panienkę, a z Trevora jednego wielkiego samca alfa, to chyba już tego nie zniosę.
Czy polecam książkę? Powiem tak, jeśli macie ochotę na lekki romans to tak, ale nie spodziewajcie się tutaj cudów.

DO UTRATY TCHU:
until november | until trevor |until lilly | until nico

Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Editio.
Copyright © 2014 About Katherine
Designed By Blokotek